Żegnaj Doha, witaj Bali
18/10/2012
586 Wyświetlenia
0 Komentarze
10 minut czytania
Światowe rokowania handlowe pod egidą WTO zwane Rundą Doha zakończyły się praktycznie fiaskiem. Co w zamian?
Nie tylko w teorii handel sprzyja wzrostowi gospodarczemu i łagodzi relacje między narodami. Kiedy w roku 2008 uderzył kryzys, zarówno wzrost jak i handel poleciały w dół jednocześnie. W rok później oba wzrosły i radziły sobie nieźle do zeszłego roku, kiedy znów statystyki się popsuły. Znoszenie ceł i różnych zakazów w handlu pobudza i handel i wzrost gospodarczy jednocześnie. Takie pobudzanie jest pilnie potrzebne. Wniosek? Trzeba jak najszybciej zastąpić uwiędłą Rundę Doha jakimś nowym i bardziej skutecznym mechanizmem, który pozwoli wypracować międzynarodowe porozumienie handlowe.
Cele Rundy Doha, czyli kompleksowych światowych rokowań dla ustalenia zasad liberalizacji handlu międzynarodowego, które Światowa Organizacja Handlu (WTO) zainicjowała w roku 2001 były chwalebne i słuszne. Zadbano w nich szczególnie o kraje biedniejsze, a zwłaszcza o poprawę dostępu ich rolników do rynków krajów bogatszych. Były też ambitne, jako że objęto nimi nie tylko handel towarami i usługami, ale również mnóstwo innych tematów pośrednio związanych z handlem jak np. działania antytrustowe, własność intelektualna, zasady obcych inwestycji itp. Według Instytutu Petersona, waszyngtońskiego think tanku założonego w 1981 roku, spodziewane korzyści z Rundy Doha miały sięgać 280 miliardów $ rocznie. Nawet jeśli ten zespół ekspercki trochę przesadził, to widać, że chodziło o duże i wymierne korzyści. Fiasko Rundy Doha jest więc dużą i bolesną klęską.
Winą obarcza się najczęściej potężne grupy nacisku, zwłaszcza w rolnictwie, takie jak amerykańskich plantatorów bawełny i producentów cukru albo japoński związek producentów ryżu oraz rybaków. Owszem, uparci chłopi zawsze byli zmorą handlarzy na całym świecie, którzy jak wiadomo chcieliby dostawać towar za darmo, ale w przypadku Doha były tam również dwa poważne problemy już w samej strukturze rokowań. Pierwszym była sama liczba ich uczestników. U końca pierwszej światowej rundy rokowań handlowych w roku 1947 było tylko 23 państw. U początku Rundy Doha zarejestrowano ich 155. Jest znanym prawem wszystkich rokowań na świecie, że możliwość dogadania się jest tym większa im mniej stron w nich uczestniczy. Doha poszła pod prąd tej zasady. Drugi problem to sformułowanie celu. Założono, że należy osiągnąć jedno Wielkie Porozumienie, w którym liberalizacja obejmie wszystko: rolnictwo, przemysł i usługi. W niektórych obszarach prawie od początku okazało się to za trudne i ciągłe powtarzanie mantry WTO, że „nic nie jest uzgodnione jeśli wszystko nie jest uzgodnione” okazało się przekleństwem. Tu znowu kłania się stara i prosta zasada: im mniej tematów, tym lepiej się rozmawia i tym łatwiej jest coś uzgodnić.
Po wielu chybionych próbach, ostatni nieprzekraczalny termin na osiągnięcie porozumienia, który przypominał słynne „283. poważne ostrzeżenie ZSRR” wyznaczono na 31 grudnia 2011. Oczywiście i tego nie dotrzymano. Od tego czasu działania protekcjonistyczne uległy zwiększeniu i przyspieszeniu. Bodaj najnowsze skargi wniosła do WTO Argentyna przeciw USA (cytryny i wołowina) i przeciw Hiszpanii (biopaliwa). Odwzajemniane akcje odwetowe sprawiają, że nowe restrykcje objęły już 4% handlu światowego, czyli więcej niż wynosi cały eksport Afryki. Dobrze chociaż, że spory takie trafiają jeszcze wciąż na wokandę WTO.
Paraliż Doha ośmielił i zachęcił liczne inicjatywy regionalne zmierzające w kierunku liberalizacji. Nie jest to złe, ale filozofia porozumień regionalnych jest zawsze taka, że są one zawierane dla korzyści wewnątrz regionu, a kosztem tych na zewnątrz. W najgłębszym sensie niweczy to wysiłki WTO, aby liberalizacja objęła właśnie handel między regionami. Co więcej, takie niewielkie porozumienia często utrwalają lokalne standardy np. dotyczące elektryczności lub strategii kontroli zanieczyszczeń, które potem stanowią tym większe bariery w handlu międzynarodowym.
W światowych mediach, głównie anglosaskich, dużo spekuluje się już na temat tego, jak zastąpić Rundę Doha. Zanim zastąpi ją chaotyczna łatanina rozmaitych porozumień gospodarczych – radzi Financial Times – szef WTO Pascal Lamy powinien Rundę Doha zamknąć formalnie i zebrać jej najlepsze fragmenty w nową inicjatywę pod roboczą nazwą Global Recovery Round (GRR). Powinien odstąpić od zasady „wszystko albo nic”, która Rundę Doha de facto uśmierciła. Negocjacje powinny być rozbite na małe porcje i tematy, z których każdy mógłby iść niezależnie własną ścieżką i własnym tempem. Winny też mieć formułę otwartą, tak aby uczestnicy mogli dowolnie do nich wchodzić i wychodzić. Niektóre porozumienia nie musiałyby zatem obejmować wszystkich – dowodzi FT. Zamiast tego powinno się zastosować jedną z podstawowych zasad WTO – klauzulę najwyższego uprzywilejowania. Miałaby ona oznaczać, że każde porozumienie zawarte miedzy mniejszą grupą uczestników będzie stosować się do wszystkich członków WTO, nawet jeśli oni tego nie odwzajemniają. W ten sposób także porozumienia regionalne pod kontrolą WTO obniżałyby np. cła także dla wszystkich innych.
Postulowana GRR powinna skupić się na towarach przemysłowych i usługach. Towary przemysłowe to 55% światowego handlu ogółem. Jest tu wciąż jeszcze wiele do zrobienia i do uzyskania: cła na samochody, autobusy i rowery są wszędzie jeszcze za wysokie. Nawet kraje ogólnie niskocłowe utrzymują wciąż listy wysokich ceł specjalnych. W Ameryce np. buty narciarskie objęte są taryfą 0% cła, ale buty golfowe są obłożone cłem 10%, a buty z okuciem stalowym na czubku aż 37,5%. Usługi, na które przypada 20% światowych obrotów, ale które grają wielką rolę jeśli chodzi o wartość dodaną, jeszcze nie zostały zliberalizowane prawie wcale.
Skoro postęp w rokowaniach rolnych nie chce iść szybciej, to trudno, niech tak będzie, postuluje z kolei „The Economist”, sztandarowy tygodnik liberałów, który od lat dowodzi i straszy, że cła w rolnictwie to recepta na zagłodzenie świata. Bezlitośnie punktuje on nowe absurdy handlowe, jak np. ostatni zakaz importu świń z UE przez Rosję z uwagi na pojaw wirusa, który atakuje przeżuwacze. "The Economist" argumentuje jednak słusznie, że handel rolny, na który przypada tylko 7% światowych obrotów nie może trzymać wszystkich innych działów i branż jako zakładników.
Ważne jest natomiast, aby w dążeniu do liberalizacji pilnowano dyscypliny czasowej – ponagla Wall Street Journal. Na najbliższym spotkaniu ministrów finansów G20 zaplanowanym na listopad 2012 w Mexico City ma się pojawić propozycja wszczęcia GRR z terminem zakończenia jej do czasu następnego wielkiego spotkania WTO na Bali w grudniu 2013. Taka Runda Balijska to byłoby najlepsze, co by się mogło przydarzyć w światowej gospodarce w obecnym kryzysie, czyli przynajmniej w ostatnich pięciu latach.
Bogusław Jeznach
Dodatek muzy:
Zapraszam na utwór w kompozycji i wykonaniu Karunesha pt.Keeper of Mystery