Zbrodnie Hitlerowskie w Polsce
24/10/2011
1149 Wyświetlenia
0 Komentarze
66 minut czytania
W oparciu o książkę J Slaskiego podano obraz zbrodni hitlerowskich w Polsce
Po opublikowaniu w rocznicę pażdziernikowej rewolucji jej „osiągnięcia” w dziedzinie ludobójstwa otrzymałem telefony o mej jednostronności. Przyjaciele mówili: opisujesz okrucieństwa Sowietów a nie wspominasz o podobnych okrucieństwach naszych zachodnich sąsiadów. Było ich nie mało w czasie ostatniej wojny. Więc żeby zachować równowagę w ocenie naszej niezbyt dalekiej przeszłości, spróbuję przybliżyć czytelnikowi okrucieństwa hitlerowców, czerpiąc z wspaniałego dzieła na ten temat napisanego przez Jerzego Ślaskiego pt.: „Polska Walcząca 1939 – 1945”.
Faszyzm – hitleryzm:
Ta koncentracja zła, które zalało całą Europę i dało początek drugiej wojnie światowej ma olbrzymią literaturę. Zrodziło się w głowach filozofów (Nitche), a następnie opanowało umysły przywódców Włoch i Niemiec. Siła, bezwzględność i okrucieństwo w realizacji celów, darwinizm wykorzystany do kształtowania stosunków między ludzkich, stanowiły ów płomień, który stał się przyczyną rozszalałego wojennego pożaru, który objął cały świat.
W tym miejscu, dla ilustracji, przytaczamy jedynie wycinek zła, szalejącego na ziemiach polskich. Wiele innych aspektów owej zbrodniczej ideologii i jej konsekwencji zostało opisanych i stało się wiedzą powszechną. Ramy niniejszej pracy nie pozwalają na szersze analizy w tym zakresie. Wykorzystamy jedynie niektóre fakty opisane przez Jerzego Ślaskiego, w jego znakomitej książce „Polska Walcząca 1939 – 1945r.:
Było ich osiemdziesięciu. Wszyscy dawni śląscy powstańcy. Rozstrzelano ich w niedzielę, 3 września 1939 r., w Jaśkowicach Śląskich koło Orzesza. W dwa dni później młody poeta napisał poświęcony im wiersz, z którego pochodzi zacytowana wyżej strofa. W odpisach podawanych z rąk do rąk krążył on po Śląsku i wkrótce znalazł się w prasie podziemnej. Prawdopodobnie był pierwszym hołdem złożonym przez poetę tym, których mordowano wtedy za to, że stanęli w obronie swej ziemi.
Ale nie oni pierwsi padli ofiarą hitlerowskiego odwetu. Polacy doświadczyli go już o świcie 1 września. Wszędzie tam, gdzie wkraczali Niemcy, przychodziła wraz z nimi śmierć. Nie ta, która jest pisana żołnierzom w dniach wojny, ale w postaci esesmańskich bojówek i plutonów egzekucyjnych Wehrmachtu, strzelających w potylicę cywilom, stawiających ich pod murem, roztrzaskujących czaszki uderzeniami łomów, kastetów i pałek. Mściwych, zamroczonych nienawiścią.
Wspomnieliśmy już, jak 1 września o godzinie 5.00 grupa szturmowa esesmanów z Szymankowa, dowodzona przez Kriewalda, zamordowała 21 Polaków: kolejarzy i inspektorów celnych. Były wśród nich 2 kobiety. Jedna z nich Elżbieta, kobieta w zaawansowanej ciąży była żoną kolejarza Alfonsa Lessnaua. W ten sposób pijani alkoholem i wściekłością hitlerowcy wzięli odwet za to, że dzięki czujności Polaków nie udało się Niemcom opanować mostów na Wiśle w Tczewie, które wysadzili nasi saperzy. Prawdopodobnie był to pierwszy mord popełniony na polskich pracownikach cywilnych i członkach ich rodzin, ale stuprocentowej pewności co do tego też nie ma. Jak nie znamy nazwiska pierwszego żołnierza WP, który z bronią w ręku padł w obronie Rzeczypospolitej, tak nie wiemy również w sposób absolutnie pewny, kim była pierwsza cywilna ofiara hitlerowskiej furii. W każdym razie nastąpiło to tam, gdzie Niemcy wdarli się najwcześniej: na Śląsku lub na Wybrzeżu.
Już w pierwszych dniach wojny w ówczesnym województwie katowickim odbyło się 15 egzekucji, w których zginęło 199 Polaków. W Zimnowodzie (powiat kłobucki) zamordowano 41 mieszkańców, w tym 2 kobiety i 3 dzieci; nazajutrz z miejscowości tej wywieziono do Rzeszy 100 osób.
W sobotę, 2 września, we wsi Parzymiechy w powiecie częstochowskim na polu Stanisława Sobery zamordowano 21 kobiet i dzieci, wśród nich Antoninę Kęsik z jednodniowym noworodkiem. W tym samym dniu zginął męczeńską śmiercią liczący wtedy 73 lata proboszcz parafii Parzymiechy, ks. Bonawentura Metler, kapłan o bogatym i różnorodnym dorobku naukowym. Był to wybitny astronom, uczeń Flammariona, założyciel Towarzystwa Astronomicznego w Częstochowie, który zanim osiadł na polskiej wsi, przez wiele lat studiował i pracował naukowo w Petersburgu, Rzymie, Paryżu i Londynie. Niemcy oskarżyli go o to, że ruchy ich wojsk sygnalizował walczącym pod Parzymiechami żołnierzom 83. pp strzelców poleskich. Po wejściu do wsi zabrali go z plebanii, wlekli przez wieś przywiązanego sznurem do konia, po czym w pobliskim lesie pod wsią Grabarze postawili przed „sądem” złożonym z oficerów Wehrmachtu, który skazał sędziwego kapłana na śmierć. Zamordowano go tego samego dnia w Jaworznie pod murem cmentarnym, strzelając w tył głowy z pistoletu. Wraz z ks. Metlerem zginęli jego wikariusz, ks. Józef Danecki i organista, Ignacy Sobczak.
Również 2 września, po wkroczeniu Niemców do Działoszyna, Wehrmacht zamordował w tamtejszej plebanii liczącego 73 lata działoszyńskiego proboszcza, ks. Ignacego Charlińskiego.
Częstochowę Niemcy opanowali w niedzielę. Następny dzień 4 września, zapisał się w dziejach tego miasta jako „krwawy poniedziałek”. Dowództwo Wehrmachtu aresztowało tysiące ludzi. Trzymano ich pod bronią na placach miejskich, gdzie leżeli twarzą ku ziemi. Na prowizoryczne więzienie przemieniono katedrę i kościół Św. Zygmunta. Zamordowano wtedy ponad 300 osób, tysiące skierowano na męczeński szlak wiodący przez różne hitlerowskie katownie do obozów zagłady.
W ten sam poniedziałek, gdy w Katowicach dawni powstańcy i harcerze prowadzili jeszcze nierówny bój, miała tam miejsce pierwsza masowa egzekucja. Przy ulicy Zamkowej zamordowano 80 powstańców i harcerzy. Grzebano ich – a także straconych w innych miejscach – w lesie pod Panewnikami. Jednocześnie rozpoczęło się polowanie na dawnych powstańców i członków POW, harcerzy, strażników granicznych, policjantów. Wywożono ich do obozów w Nieborowicach i Pilchowicach w powiecie gliwickim i w Skrochowicach koło Opawy na terytorium Czechosłowacji i tam mordowano.
Fala mordów ogarnęła cały Górny Śląsk: Szopienice, Wyry, Mysłowice, Łaziska, Tychy, Bieruń Stary, Bogucice, Mikołów, Nowy Bytom, Lędziny…Łącznie od początku września do końca października odbyło się na Śląsku co najmniej 50 egzekucji, w których zginęło przeszło 1600osób. Mordował Wehrmacht, mordowali bojówkarze z S.A. i oprawcy ze specjalnej grupy operacyjnej utworzonej dla Śląska (Einsatzgruppe zur besonderen Verwendung), którą dowodził obergruppenfuhrer Udo von Woyrsch.
Przyszedł czas realizacji zapowiedzi gauleitera i nadprezydenta prowincji śląskiej, Wagnera, który już w kwietniu 1935 r. w Bochum, na kursie dla działaczy NSDAP, przedstawiając program germanizacji Śląska, solennie ich zapewniał, że w ciągu dziesięciu lat zniknie bez śladu wszystko, co świadczy o polskości tej ziemi, a po upływie lat trzydziestu nikt z jej mieszkańców w ogóle nie będzie wiedział, iż Polska kiedyś istniała.(…)
W tym samym czasie rozpoczynał się dramat Wielkopolski. W nocy z 2 na 3 września Niemcy spalili wieś Torzeniec w powiecie kępińskim, w której poprzednio doszło do przypadkowej strzelaniny między dwoma oddziałami Wehrmachtu. Zamordowali 37 osób. Również w tę noc w niedalekim Wyszanowie Wehrmacht spalił 27 gospodarstw i zabił 26 osób w tym 13 dzieci.
Mordowano pod osłoną nocy, na śródleśnych polanach, na cmentarzach i wysypiskach śmieci, skrycie i milczkiem, ale mordowano też w specjalnie przygotowanych sceneriach, rzekomo w majestacie prawa, w sposób starannie wyreżyserowany, na oczach tłumów zmuszonych do udziału w tych ponurych spektaklach.
Do dziś żyje w Gostyniu pamięć o dżdżystej sobocie 21 października 1939 r., kiedy to w biały dzień w ten właśnie sposób zamordowano na rynku 30 Polaków z Gostynia i okolicy.
Mord ten przygotowali Niemcy bardzo starannie. W rynku, w pobliżu kolumny Chrystusa Króla, zbudowali z podkładów kolejowych i worków z piaskiem ścianę straceń. Woźny magistracki starym obyczajem obchodził od rana rynek, zatrzymywał się na każdym z jego czterech rogów i dzwoniąc metalową kołatką ogłaszał, że zarządzeniem „władz” punktualnie o godz. 10.00 mają się zebrać na rynku wszyscy mężczyźni w wieku od 16 do 60 lat. To samo czynił na innych ulicach Gostynia. Przed godz. 10.00 rynek obstawiło szczelnym kordonem wojsko. Towarzyszyli mu uzbrojeni volksdeutsche. Na spędzonych mieszkańców spoglądały lufy karabinów maszynowych.
Skazańcy byli więzieni w ratuszu. Tuż przed egzekucją wprowadzono ich po dziesięciu do sali posiedzeń Rady Miejskiej, gdzie urzędował Sondergericht złożony z trzech Niemców. Jego rola ograniczała się do odczytania aktów oskarżenia i wyroków śmierci. Następnie skazańcy kolejno wychodzili na scenę. Szli z podniesionymi głowami i skrępowanymi rękami przez pełną napięcia ciszę, prowadzeni wzrokiem rodaków. Gdy dochodzili do ściany z worków i podkładów, złożony z 40 żołnierzy pluton egzekucyjny oddawał salwę. Później odzywały się pojedyńcze strzały. To oficerowie Wehrmachtu dobijali tych, którzy dawali jeszcze znaki życia. Powtarzało się to trzykrotnie, bo wyprowadzano ich na miejsce kaźni dziesiątkami. Wszyscy skazańcy byli ludźmi ogólnie znanymi i szanowanymi. Znaleźli się wśród nich: Mieczysław Hejnowicz, właściciel młyna, ojciec jedenaściorga dzieci, znany działacz narodowy; jego brat Józef, nauczyciel; hr. Edward Potworowski z Goli, czołowa postać w tym rejonie, jeden z organizatorów powstania w 1918 r., szambelan papieski, prezes kółek rolniczych; ziemianin Stanisław Karłowski z Szalejowa, senator RP, znany finansista, założyciel Związku Banków Polskich; hr. Henryk Grocholski z Zimnowody; baron Antoni Grave z Karolewa; dyrektor gimnazjum, Leon Kapcia; burmistrz Gostynia, Hipolit Niestrawski, kilku nauczycieli, pocztowcy, rzemieślnicy, rolnicy.
Dziś na rynku w Gostyniu nie ma już kolumny Chrystusa Króla, bo Niemcy zniszczyli ją wkrótce po egzekucji. Latem miejsce tego mordu, który był odwetem za rzekome zabicie we wrześniu 1939 r. przez Obronę Narodową czterech Niemców, upamiętnia rabatka z biało-czerwonych kwiatów. A przez cały rok upamiętnia go umieszczona na murze ratusza tablica z napisem: „Stąd wyszli na szaniec śmierci , by nam dać zwycięstwo…”
Ale tylko nielicznym dane było ginąć w tak widowiskowy sposób, przed oczyma swych braci, których obecność dodawała sił i kazała w tej przedostatniej chwili iść krokiem równym, z dumnie podniesioną głową.
Tysiące więźniów Fortu VII, który dla Poznania był tym, czym Pawiak dla Warszawy, ginęły inaczej. Sam na sam z oprawcami.
Fort VII, zbudowany w końcu ubiegłego stulecia na zachodnich peryferiach miasta, to kompleks wilgotnych i mrocznych kazamatów podziemnych oraz nadziemnych schronów okrytych grubą warstwą ziemi. Już w październiku1939 r. z inicjatywy krwawego wielkorządcy Wielkopolski, Artura Greisera, przemieniono go w obóz przejściowy, a jednocześnie więzienie karno-śledcze dla Polaków. Władzę sprawowało tu gestapo. W kwietniu 1943 r. rozpoczęto likwidację tej katowni, przenosząc więźniów do podobnego miejsca kaźni w Żabikowie. Wiosną 1944 r. Fort VII opuścili ostatni więźniowie.
Łącznie przeszło ich przez jego kazamaty 40 000. Większość zginęła. Wielu zamordowano na miejscu. Umierali z głodu, w wyniku zadawanych im tortur, bici do chwili, aż wyzionęli ducha, w celach i na korytarzach, pod ścianą śmierci. Dogorywali tu po przesłuchaniach, na które ich wożono do siedziby poznańskiego gestapo mieszczącej się w Domu Żołnierza, w rejonie koszar57. pp. Grzebani byli pod Poznaniem, w lesie w Przeźmierowie.
Innych mordowano w masowych egzekucjach przeprowadzanych w okolicy. Na przełomie lat 1939/1940, w pierwszą mroźną zimę okupacji, 1700 więźniów Fortu VII, w tym ponad 100 kobiet, zgładzono pod wsią Dębienko, a 2500 w lasach koło Dąbrówki i Palędzia. W zagajnikach otaczających piękne jeziorko Rusałka, obecnie jedno z najliczniej odwiedzanych przez mieszkańców Poznania miejsc niedzielnego wypoczynku, zmordowano około 2000 więźniów tej katowni.
„Prawem niepisanym – instruował kierowników NSDAP w „Kraju Warty” jego wielkorządca Artur Greiser – jest zasada, że w tym okręgu ma mieszkać tylko jeden naród. Tym narodem muszą być Niemcy, gdzie są Niemcy, tam nie ma miejsca dla innych narodów.”* (*Mirosław Cygański „Z dziejów okupacji hitlerowskiej w Łodzi”, Łódź 1965)
Politykę tę Greiser realizował konsekwentnie i bezlitośnie. I za nią 9 lipca 1946 r. zawisł na szubienicy na stokach poznańskiej Cytadeli.(…)
W Gdańsku od chwili wybuchu wojny Polaków gromadzono w gmachu Vietoriaschule i w więzieniu przy ul. Schiesstange (obecnie Kurkowa), a już 2 września 1939 r. zaczęto ich stamtąd wysyłać do Stutthofu. Był to pierwszy hitlerowski obóz koncentracyjny na ziemiach należących obecnie do Polski. Utworzono go w sierpniu 1939 r. na bagnistym terenie w odległości 2 km od morza, 36 km na wschód od Gdańska, kilka kilometrów przed nasadą Mierzei Wiślanej. Pierwsze ofiary pochłonął on od września do grudnia 1939 r. Byli wśród nich czołowi działacze Polonii gdańskiej: poseł Antoni Lendzion, ks. Franciszek Rogaczewski, harcmistrz Alf Liczmański.
W Gdyni, nazajutrz po zajęciu tego miasta, tzn. 14 września aresztowano kilka tysięcy osób. Nielicznych zwolniono, część wysłano do Stutthofu. Tych, których postanowiono zgładzić, natychmiast mordowano w Lasach Piaśnickich, w pobliżu Wejherowa. Stały się one miejscem masowej kaźni mieszkańców Gdańska, Gdyni, Wejherowa, Kartuz, Pucka i okolicznych wsi. Egzekucje rozpoczęły się tam w połowie września 1939 r., nasiliły od połowy października i trwały do kwietnia 1940 r. Łącznie w Lasach Piaśnickich stracono ponad 12 000 osób, w większości przedstawicieli inteligencji. Wymordowano tam m. in. Grupę działaczy polskich z Westfalii, Nadrenii, Saksonii i Maklemburgii.
Miejscem straceń Polaków z Kociewia, tzn. z terenu powiatów tczewskiego i starogardzkiego, był Las Szpęgawski pod Starogardem. Pierwszą egzekucję wykonano tam w nocy z 12 na 13 września 1939 r., mordując 10 Polaków 10 Polaków ze Starogardu. Ich zwłoki ułożono w pobliżu szosy, opatrując je tabliczkami informującymi, że są to volksdeutsche zamordowani przez polskich bandytów. Do połowy grudnia zgładzono w Lesie Szpęgawskim około 70 000 ludzi. Tam zginęli niemal wszyscy nauczyciele z powiatu starogardzkiego, tam zamordowano większość spośród 3000 psychicznie chorych z zakładu psychiatrycznego w Kocborowie oraz jego personel z dr. Józefem Kopiczemi ks. Władysławem Osińskim. Resztę wśród nich 150 dzieci, uśmiercono zastrzykami na miejscu. Ostatnia masowa egzekucja odbyła się tu 11 stycznia 1940 r.
W Grudziądzu obóz przejściowy dla aresztowanych Polaków urządzono w budynku internatu przy ul. Św. Józefa, a więźniów rozstrzeliwano w miejscowości Księże Góry.
Polaków z powiatu bydgoskiego i sępoleńskiego, a także z Ziemi Kaszubskiej (powiaty tucholski, kościerski, kartuski, chojnicki), kierowano przede wszystkim do obozu w Karolewie i Radzimiu. W tym pierwszym obozie, w ciągu zaledwie trzymiesięcznego jego istnienia, zginęło prawie 8000 ludzi. W Radzimiu zginęło 5000 Polaków. Masowe egzekucje odbywały się w Borach Tucholskich najczęściej w okolicach Rudzkiego Mostu, znanego licznym wodniakom rozpoczynającym tam spływ Brdą.
Toruń, podobnie jak Poznań, miał także swój Fort VII, w którym więziono, sądzono i uśmiercano Polaków. Miejscem masowych egzekucji, w których jesienią 1939 r. zamordowano około 1200 ludzi, były okoliczne lasy, głównie w rejonie Barbarki.
Spośród 300 Polaków z Chełmna i powiatu chełmińskiego, zamordowanych od września do grudnia 1939 r., większość zgładzono w Lesie Rybienieckim koło wsi Klamry. Rozstrzelano tam również kilkudziesięciu księży, głównie z Grudziądza i okolic.
Odrębny, lepiej od innych znany rozdział martyrologii Pomorza, zapisany został w Bydgoszczy. Już pierwszego dnia po zajęciu miasta, 5 września wieczorem, rozpoczęło się tam masowe mordowanie ludności polskiej. Był to odwet za zdławienie hitlerowskiej dywersji. Pierwszym miejscem kaźni Polaków stał się bydgoski ratusz, pierwszymi ofiarami – młodzi chłopcy, gimnazjaliści i harcerze, których 50 natychmiast po zajęciu miasta rozstrzelano w rowach przeciwlotniczych w parku Kochanowskiego. Dnia 9 września odbyła się pierwsza publiczna egzekucja na Starym Rynku, w której zginęło 15 Polaków. Nazajutrz w tym samym miejscu odbyła się druga egzekucja, a wieczorem w robotniczej dzielnicy Szwederowo zamordowano ponad 60 osób.
Hitlerowski terror wzmagał się szybko, ogarniając tysiące ludzi. Więziono ich w podziemiach budynku przy ul. Gdańskiej 50 (obecnie 1 maja), gdzie członkowie Selbschutzu wielu więźniów powiesili; masowe egzekucje odbywały się na dziedzińcu koszar 15. pal, w Tryszczynie i Fordonie.
Dnia 11 listopada 1939 r. o godz. 6.00 został stracony prezydent Bydgoszczy, Leon Barciszewski, człowiek odważny i prawy, którego ta prawość zgubiła. W dniu 3 września – jeszcze przed wybuchem hitlerowskiej rewolty – na rozkaz ówczesnego wojewody pomorskiego, Władysława Raczkiewicza, wyjechał z Bydgoszczy do Włocławka, po czym przez Warszawę i Lublin ewakuował się do Lwowa. Tam już po przekazaniu miasta Armii Czerwonej, dotarł do niego komunikat radia niemieckiego informujący, że prezydent Barciszewski okradł kasę miejską i uciekł z miasta. Oburzony tym kłamstwem złożył protest u konsula niemieckiego, który poradził mu, by wrócił do Bydgoszczy i sam to oszczerstwo sprostował. Konsul przyrzekł mu bezpieczeństwo i wydał odpowiednie papiery. Barciszewski uczynił to. Wrócił do Bydgoszczy z całą rodziną, gdzie natychmiast został aresztowany pod zarzutem organizowania pogromu Niemców w „krwawą niedzielę”. Przez kilka tygodni był torturowany. Zginął godnie, z podniesioną głową. Był jeszcze jednym z tych, którzy łudzili się, że hitlerowcy będą honorować zapewnienia swych własnych przedstawicieli, stosować prawo, przestrzegać surowych wprawdzie, bo wojennych, lecz przecież istniejących i określonych reguł postępowania.
Przez wszystkie lata okupacji Bydgoszcz na ogólną liczbę 143 000 mieszkańców straciła – wskutek bezpośrednich działań wojennych oraz w wyniku popełnianych przez hitlerowców mordów w obozach i więzieniach – 36 360 mieszkańców. Zginął więc co czwarty jej mieszkaniec.
Natomiast ogólną liczbę mieszkańców Pomorza Gdańskiego (Gau Danzig-Westpreussen), którzy w latach 1939-1945 padli ofiarą „bezpośredniej eksterminacji” , czyli po prostu zostali zamordowani, szacować trzeba na co najmniej 120 000 osób. Z tym, że co najmniej 50 000 zostało zamordowanych w pierwszych miesiącach wojny, w okresie od września 1939 r. do stycznia 1940 r.(…)
Dnia 3 września w przejściowym obozie jenieckim we wsi Topólno, na zachodnim brzegu Wisły między Świeciem a Fordonem, Niemcy zamordowali 80 jeńców. Był to odwet za ciężkie straty, jakie im zadała przebijająca się tamtędy ku Wiśle Pomorska Brygada Kawalerii, dowodzona przez płk. Adama Zakrzewskiego.
W tym samym czasie na przeciwległym odcinku frontu, w Ćwiklicach pod Pszczyną, wymordowano ponad 200 wziętych do niewoli żołnierzy polskich. Rannych rozjeżdżano czołgami.
O świcie 8 września pod Ciepielowem koło Zwolenia oddziałom niemieckiego zmotoryzowanego 15. pp, idącym w szpicy nacierającej z Lipska na Zwoleń 29 dywizji zmotoryzowanej, zagrodził drogę I batalion 74. pp z Lublińca, dowodzony przez mjr. Józefa Pelca. Doszło do walki. Straty poniosły obie strony (Niemcy mięli 14 zabitych, w tym dowódcę kompanii w stopniu kapitana), a szalę przeważyło uderzenie czołgów niemieckich. Po wyczerpaniu amunicji opór polski ustał. Niemcy wzięli 450 jeńców, zabrali im mundury, znaczki rozpoznawcze, dokumenty i 250 z nich rozstrzelali na miejscu. Pozostałych pognali pod konwojem szosą i puścili za nimi samochód pancerny, który prażył jeniecką kolumnę ogniem karabinów maszynowych. Wielu jeńców- wśród nich kilku oficerów – zginęło. Łącznie zamordowano ponad 300 jeńców.Mjr Pelc padł na początku starcia, jego zaś zastępca, kpt. Cyruliński, w obliczu tragedii, jaka spotkała powierzonych mu żołnierzy, popełnił samobójstwo.
Dnia 10 września w Piasecznie pod Warszawą, na dziedzińcu kościoła parafialnego, Wehrmacht zamordował 21 jeńców z 26. pal, przedzierającego się ku oblężonej stolicy.
W nocy z 13 na 14 września do krwawej, sprowokowanej przez Niemców masakry doszło w Zambrowie, gdzie pod gołym niebem, na placu ćwiczeń tamtejszych koszar, Niemcy trzymali około 4000 jeńców z 18 DP. Plac był otoczony kordonem straży, oświetlony licznymi reflektorami. Sąsiadował z nim drugi, na którym znajdowały się konie z rozbitych taborów. W nocy konie celowo spłoszone przez Niemców, wpadły na leżących pokotem naszych żołnierzy, którym uprzednio zapowiedziano, że każdy, kto po zapadnięciu zmierzchu wstanie – zostanie zastrzelony. Gdy jeńcy, ratując się przed stratowaniem, poderwali się ze swych legowisk, niemieckie karabiny maszynowe, ustawione na otaczających obóz samochodach, otworzyły ogień. Zginęło około 200 jeńców, a około 100 zostało rannych.
Dnia 18 września w Śladowie (powiat Sochaczew) Niemcy ustawili na wysokim brzegu Wisły około 300 ludzi (około 150, jeńców wojennych w tym wielu rannych, uchodźców i mieszkańców okolicznych wsi, wśród których byli starcy i dzieci) i wystrzelali wszystkich ogniem karabinów maszynowych. Zabici i ranni utonęli w rzece. Nikt nie ocalał.
We wsi Urycze koło Drohobycza zatrzymano na postój grupę około 100 jeńców z rozbitego nad Sanem 4. psp z Cieszyna i spalono ich żywcem w zamkniętej i oblanej naftą stodole, do wnętrza której żołnierze Wehrmachtu wrzucili kilkanaście granatów ręcznych.
Okrutny odwet na obrońcach twierdzy Modlin wzięli żołdacy z Dywizji Pancernej „Kempf”. Natychmiast po złożeniu broni przez Polaków zaczęli ich bestialsko mordować. Uśmiercano ich w bunkrach, na polach i w okopach, a rannych dobijano. Grupę jeńców ujętych w rejonie cmentarza żydowskiego w Zakroczymiu oblano benzyną i spalono. Masakra ta trwała kilka godzin. Zginęło w niej około 600 żołnierzy polskich.Zwłoki ich przez dłuższy czas leżały na polach, dopiero później zebrała je miejscowa ludność i pochowała w zbiorowych mogiłach na zakroczymskim cmentarzu.
Nieco wcześniej, 21 września, ze zgromadzonej w obozie zbiorczym w Żyrardowie wielotysięcznej rzeszy jeńców – pochodzących z jednostek walczących nad Bzurą – Niemcy zabrali 179 żołnierzy bydgoskiego Batalionu Obrony Narodowej, twierdząc, że pochodzący z Bydgoszczy będą zwolnieni w pierwszej kolejności. Przewieziono ich do Sochaczewa i tam zainscenizowano „sąd polowy”, przed którym postawiono 50 jeńców (wszystkich oficerów, pozostałych dobrano według widzimisię wybierających). Rozprawy żadnej nie było, odczytano tylko nonsensowny „wyrok” głoszący, że chociaż podczas bydgoskiej „Blutsonntag” batalion ON znajdował się poza Bydgoszczą, to jest on jednak współwinny przelewu niemieckiej krwi, do której wówczas doszło, i za to 50 jego żołnierzy zostanie ukaranych śmiercią. Usiłującemu protestować dowódcy baonu, kpt. Kłoskowskiemu , Niemcy nie dali dojść do głosu. Zginął jako pierwszy, a po nim 49 jego żołnierzy.
(…) na początku lutego 1945 r. w Podgajach na Wale Pomorskim Niemcy związali drutem kolczastym i zamknęli w stodole, którą następnie podpalili, 35 wziętych do niewoli żołnierzy 4. kompanii 3. pp; 32 spłonęło żywcem, ich dowódca, ppor. A. Sofka, zginął podczas próby ucieczki, a 2 ocalało. Przypomnijmy: w ostatnich dniach wojny, bo 26 kwietnia 1945 r., w trakcie wykonywanej przez II Armię Wojska Polskiego operacji praskiej, w ręce Niemców wpadła w m. Horka kolumna sanitarna 9. DP wioząca około 200 ciężko rannych żołnierzy. W kilka dni później, po zajęciu Horki przez nasze wojsko, znaleziono tam trzy zbiorowe mogiły, a w nich ich zwłoki.
Pod osłoną zwycięskiego Wehrmachtu mordowali inni. Jak szczury z nor powyłaziły na światło dzienne różne indywidua ze swastykami na ramionach, uzbrojone w karabiny i noże, silne potęgą wkraczających do Polski wojsk niemieckich. Przystępowały one teraz do krwawej rozprawy z tymi, których chleb przez tyle lat jadły. Nastał czas gwałtów, samosądów i morderstw. Jakaś zadawniona sąsiedzka scysja, zazdrość o lepsze gospodarstwo czy ładniejsze zabudowania, pamięć o porywczym słowie wypowiedzianym przez sąsiada lub o biało-czerwonej fladze wywieszonej przez niego w dniu narodowego święta – oto powody, dla których mordowano, licytując się w bestialstwie i okrucieństwie.
Często było to okrucieństwo tak wielkie, że oburzało nawet niektórych Niemców. Prof. Czesław Madajczyk pisze o meldunkach, jakie w tej sprawie skierowali za pośrednictwem Oberkommando der Wehrmacht do samego Hitlera trzej niemieccy wojskowi: lekarz i dwóch starszych szeregowców. W meldunkach tych była mowa o mordowaniu Polaków w Świeciu na początku października 1939 r. przez oddział SS.
„Widzieliśmy, jak grupa złożona z kobiety i trojga dzieci w wieku od około 3 do 8 lat – tak relacjonuje starszy szeregowiec P. Kluge to, co wraz z grupą swych kolegów zobaczył 7 października 1939 r. na cmentarzu żydowskim – wyszła z autobusu i została zaprowadzona do wykopanego grobu długości i szerokości 8 metrów. Kobieta musiała wejść do grobu z najmłodszym dzieckiem na ręku. Dwoje pozostałych dzieci podali jej członkowie oddziału egzekucyjnego. Kobieta musiała się położyć na brzuchu, tzn. twarzą do ziemi, jej zaś troje dzieci uczynić to samo po jej lewej stronie. Wtedy do grobu weszło 4 mężczyzn, zmierzyli się do strzału trzymając lufy 30 cm od karku i tak rozstrzelali kobietę i jej dzieci”. *Czesław Madajczyk Polityka III Rzeszy w okupowanej Polsce, Warszawa 1970, t. I, s.42-43.
W ten sam sposób zamordowano w tym dniu i miejscu 10 dzieci, 28 kobiet, 25 mężczyzn. O dalszych losach zarówno owych meldunków, jak i ich autorów prof. Madajczyk nie wspomina.
A jak dobrą mieli pamięć! W październiku 1939 r. w Lasach Trąbczyńskich kiło Zagórowa, między Pyzdrami a Koninem, zamordowano 11 Polaków za to, że w listopadzie 1918 r. (!), gdy Niemcy opuszczali te obszary, jako członkowie POW opanowali płynącą Wartą barkę wojskową załadowaną żywnością. Niemieccy osadnicy zapamiętali wówczas nazwiska uczestników tej akcji. Długo czekali na nadejście dnia odwetu.
Niektórzy stanowili własne prawa i sami wymierzali Polakom „sprawiedliwość”; przywódca SA w Nowym Bytomiu Karl Rolle urządził w piwnicy pod apteką tymczasowy prywatny areszt, w którym wspólnie z podporządkowanymi mu oprawcami z Freikorpsu więził i mordował polskich patriotów.
Inni oddawali ich w ręce władz ustanawianych przez najeźdźców. Spotkało to m.in. grupę mieszkańców wielkopolskich Łagiewnik. Dnia 2 września por. Włodzimierz Gedymin z 3 dyonu myśliwców zestrzelił nad Łagiewnikami Heinkla-111, odnosząc drugie już w tym dniu zwycięstwo w walce powietrznej. Z czteroosobowej załogi jeden lotnik zginął na skutek nie otwarcia się spadochronu, drugi – ciężko ranny – zmarł po wylądowaniu, a dwóch – ocalałych i zdrowych – miejscowa ludność zatrzymała i odstawiła do Poznania. Po wkroczeniu Wehrmachtu Niemcy z Łagiewnik złożyli odpowiedni donos, w następstwie czego aresztowano 22 osoby, przewieziono je do Poznania i postawiono tam przed sądem. Do Łagiewnik nie wróciła żadna.(…)
Wszystkie gwałty i zbrodnie dokonywane przez osiadłych w Polsce Niemców często z pobudek osobistych, inspirowane mściwością i nienawiścią, stanowiły jednak tylko uzupełnienie gigantycznego planu eksterminacji naszego narodu, opracowanego na zimno, z premedytacją,w okresie znacznie poprzedzającym najazd Wehrmachtu, a realizowanego z żelazną konsekwencją, systematycznie, punkt po punkcie już od pierwszych godzin wojny.(…)
W tym „oczyszczaniu gruntu” siepaczom z „Einsatzgruppen” wielce pomocne były sporządzone przed wybuchem wojny listy proskrypcyjne Polaków uznanych przez hitlerowców za szczególnie niebezpiecznych dla III Rzeszy.(…)
Wiosną 1940 r. rozpoczęła się tzw. Akcja AB (Ausserordentliche Befriedungsaktion – nadzwyczajna akcja pacyfikacyjna), która ogarnęła całe Generalne Gubernatorstwo. Dziesiątki tysięcy osób z warstw uważanych przez Niemców za kierownicze osadzono w więzieniach, a 16 maja 1940 r. generalny gubernator, Hans Frank, podjął ostateczną decyzję likwidowania tych ludzi. W dwa tygodnie później, na zebraniu – jak to określił – „miarodajnych przedstawicieli policji stacjonującej w Generalnym Gubernatorstwie” tak wyjaśnił powody, dla których właśnie teraz postanowił rozprawić się z polską inteligencją(…)
…Oto jego słowa: wykrytych dotąd osobników z kręgów przywódców polskich należy zlikwidować, nowy narybek należy mieć na oku i w odpowiednim momencie usunąć. Toteż nie musimy obciążać tym Rzeszy Niemieckiej ani centralnych organów niemieckiej policji…
…”Akcja AB” objęła w Generalnym Gubernatorstwie przeszło 10 000 osób, głównie ze środowisk inteligenckich. Ponad 3500 spośród nich zamordowano.(…)
Okrutnie doświadczona została Lubelszczyzna. Z równą pasją tępili tam Niemcy chłopów i inteligencję. Dnia 18 września we wsi Rońsko (powiat Krasnystaw) spalili oni kilkanaście zabudowań i zamordowali 12 rolników, a w końcu tego miesiąca aresztowali w Lublinie tysiące osób, z których wiele stracono (zginął wtedy rozstrzelany obok szpitala Jana Bożego, ostatni wojewoda lubelski Jerzy de Tramecourt), 1 października doszło do ponurej zbrodni we wsi Szczuczki (gmina Karczmiska, powiat Puławy), gdzie hitlerowcy zamknęli w szkole i zamordowali ogniem km-ów 84 osoby cywilne. W listopadzie rozpoczęły się egzekucje na Zamku Lubelskim trwające aż do dnia ucieczki Niemców z tego miasta. Wśród pierwszych ofiar było 7 rolników z Siedliszcza, straconych za jakiś zatarg z kolonistami niemieckimi.(…)
(…)Profanowano kościoły, wysadzano w powietrze synagogi, puszczano z dymem całe wsie. Mordowano Polaków i Żydów, starców, kobiety w ciąży i dzieci, inwalidów, chorych. Wspomniano już o wymordowaniu w Lesie Szpęgawskim pacjentów Zakładu Psychiatrycznego w Kocborowie. A oto inny przykład: eksterminacja chorych przebywających w zakładach psychiatrycznych w Owińskach koło Poznania, Kościanie i Dziekance pod Gnieznem. Dnia 15 października 1939 r. pierwszą partię chorych z zakładu w Owińskach wywieziono do lasów w rejonie Rożnowo-Młyn w powiecie obornickim i tam uśmiercono. Do końca roku zlikwidowano wszystkich.
Szczególne nasilenie egzekucji nastąpiło w dniu 11 listopada 1939 r., w rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości.
Na przedmieściu Gdyni, Obłużu, zamordowano w dniu tym 11 chłopców w wieku 15 – 18 lat, wyselekcjonowanych z kilkusetosobowej grupy mężczyzn, których o świcie wyciągnięto z mieszkań. Pretekstem do tej zbrodni była… szyba wybita poprzedniego wieczoru w miejscowym posterunku policji przez nieznanych sprawców (prawdopodobnie przez wyrostków z Hitlerjugend).
Rankiem tego dnia Niemcy przeprowadzili obławę w podwarszawskiej Zielonce. Tu pretekstem było wywieszenie w nocy plakatu z tekstem: „Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz i dzieci nam germanił…”. Spośród zatrzymanych wydzielono 11 osób, w większości harcerzy w wieku szkolnym, które wywieziono na miejsce kaźni w pobliskim lesie (uderzająca jest ta zbieżność liczby skazańców z datą owego dnia: i w Obłóżu, i w Zielonce poprowadzono na śmierć 11 osób – czyżby był to tylko przypadek?). W Zielonce dwóch skazańców zdołało uratować życie, uciekając z miejsca egzekucji.
Przyszły święta Bożego Narodzenia. Mroźne, głodne, ponure. Dzień 24 grudnia przypadał wówczas w niedzielę, a więc skromną Wigilię obchodzono w sobotę. I właśnie w noc z soboty na niedzielę, czyli w noc wigilijną, w Lublinie na starym kirkucie, do którego przylegały ulice Kalinowszczyzna i Sienna, na zadrzewionej górze rozstrzelano 10 przedstawicieli lubelskiej inteligencji. Byli wśród nich: prezes Sądu Okręgowego, były wicewojewoda lubelski, wykładowca KUL, prof. Stanisław Bryła; profesor Seminarium Duchownego, wykładowca KUL, ks. Michał Niechay; prezes Sądu Apelacyjnego, Bolesław Sekutowicz.
W pierwszy dzień poświąteczny, 27 grudnia, WarszawA wstrząsnęła wiadomość o zbrodni w Wawrze, gdzie w dniu tym, jeszcze przed świtem, na placu oświetlonym reflektorami samochodowymi niemieccy policjanci ze stacjonującego w Warszawie pułku policji porządkowej rozstrzelali 106 Polaków wyciągniętych w nocy z mieszkań: chłopców, dorosłych, starców. Ocalało 8 osób z tej grupy więźniów, skazanych na śmierć przez zainscenizowany nad ranem policyjny sąd doraźny. Jeden ze skazańców zbiegł w drodze na miejsce kaźni, drugi padł, zanim dosięgły go kule, i w chwili gdy Niemcy dobijali z pistoletów rannych, udawał martwego; 6 rannych przywalił zwał trupów.(…)
Egzekucje miały miejsce również w Warszawie, aczkolwiek nie były one tak spektakularne i tak masowe. Począwszy od października mordowano tu Polaków na terenie Ogrodu Sejmowego. Do kwietnia 1940 r. zginęło tam kilkaset ofiar. Dnia 22 listopada doszło natomiast do pierwszej w stolicy masowej egzekucji. Miała ona miejsce na Żeraniu, a jej ofiarą padło 53 mężczyzn – Żydów, lokatorów kamienicy przy ul. Nalewki 9. Przyczyna tej egzekucji była podobna do tej, która spowodowała późniejszą masakrę w Wawrze: oto 13 listopada zawodowy przestępca, Pinkus Zylberryng, zwolniony przedterminowo wskutek wybuchu wojny z więzienia, zastrzelił w jednym z mieszkań wymienionej kamienicy granatowego policjanta.
W grudniu 1939 r. rozpoczęły się też egzekucje w Palmirach. Nazwa ich zapisała się w wojennej historii naszego kraju jako miejsce kaźni inteligencji polskiej, głównie warszawskiej. Kojarzy się ona zazwyczaj z masową egzekucją przeprowadzoną w Warszawie 20 i 21 czerwca 1940 r. Była to zbrodnia, która zyskała szeroki rozgłos, bo mimo starań zbrodniarzy, by ją zachować w tajemnicy, odbiła się echem nie tylko w okupowanym kraju. Zamordowano wtedy okołó 360 osób. W ogromnej większości byli to ludzie stanowiący kwiat warszawskiej inteligencji:działacze polityczni, twórcy kultury i nauki, duchowni, dziennikarze, czołowi przedstawiciele przemysłu, ziemiaństwa, handlu.
Ale pierwsze egzekucje w Palmirach nastąpiły wcześniej. Do wiosny 1940 r. było ich przynajmniej 20. W dwóch pierwszych(7 i 8 grudnia 1939 r.) – a więc jeszcze przed Wawrem – zginęło około 150 ludzi, w większości – choć nie wyłącznie – obywateli polskich pochodzenia żydowskiego. Później mordowano niemal samych Polaków. Dnia 22 stycznia 1940 r. został tam m.in. zamordowany ks. Marceli Nowakowski, proboszcz parafii Zbawiciela w Warszawie, znany działacz społeczny, były poseł na Sejm. 2 kwietnia w grupie ponad 100 skazańców zginął w Palmirach jeden z założycieli Polskiej Ludowej Akcji Niepodległościowej (PLAN), Juliusz Dąbrowski, który po rozbiciu tej organizacji przez gestapo w styczniu 1940 r. sam oddał się w ręce hitlerowców, by ratować rodziców, siostrę, brata i żonę. Była to ofiara daremna. Razem z nim zamordowany został ks. Jan Krawczyk, proboszcz w Wilanowie.
Egzekucje w Palmirach osiągnęły apogeum w czerwcu 1940 r. W dniu 14 czerwca zastrzelono tam około 20 osób ze środowiska inteligencji warszawskiej związanych ze wspomnianą wsypą PLAN-u. Nie wszystkie nazwiska zdołano ustalić. Zwłoki przysypano jedynie cieniutką warstwą ziemi, jakby zachowując w dołach miejsce na następne. Znalazły się one tam już po tygodniu. Były to zwłoki ofiar dwóch masowych egzekucji, z 20 i 21 czerwca.
Lista zabitych, którzy wówczas tamten dół i następne wypełnili, jest znana, gdyż widnieją na niej – z nielicznymi wyjątkami – więźniowie Pawiaka, a działająca na Pawiaku komórka ZWZ zdołała ją przekazać za więzienne mury. Ich nazwiska (358) opublikował w swej głośnej książce Warszawski pierścień śmierci Władysław Bartoszewski, członek AK, były zastępca kierownika komórki więziennej Delegatury Rządu, wybitny historyk polskiego Państwa Podziemnego i Walczącej Warszawy.
Z uwagi na to, że zbrodnie popełnione w Palmirach mają dość obfitą literaturę, przypomnijmy tylko, że wśród zamordowanych tam tych dwóch czerwcowych dniach były takie powszechnie znane i szanowane osobistości, jak Mieczysław Niedziałkowski, członek kierownictwa PPS, redaktor naczelny „Robotnika”, jeden z organizatorów i przywódców Polski Podziemnej; Maciej Rataj, przywódca ludowców, długoletni marszałek Sejmu, także czołowy działacz konspiracji, który chory i pobity wyruszył na noszach z więziennego szpitala na Pawiaku w swoją ostatnią drogę; Halina Jaroszewiczowa, posłanka na Sejm, senator RP; Jan Pohoski, wiceprezydent Warszawy, najbliższy współpracownik Stefana Starzyńskiego; Henryk Brun, przemysłowiec i handlowiec, poseł na Sejm, prezes Stowarzyszenia Kupców Polskich.
W jednej z tych dwóch egzekucji (21 czerwca) dobiegł również kresu swej męczeńskiej drogi mistrz olimpijski z Los Angeles, wspaniały Polak, Janusz Kusociński. Ranny w obronie Warszawy, działał od początku w konspiracji; aresztowany w końcu marca 1940 r. został osadzony najpierw na Pawiaku, a później przewieziony na Szucha, gdzie był torturowany w sposób szczególnie okrutny. Do transportu odchodzącego z Pawiaka do Palmir dołączono go niemal w ostatniej chwili, przywożąc skutego kajdankami z siedziby gestapo.
O męczeństwie i śmierci Kusocińskiego wiadomo powszechnie. Mniej znane jest natomiast to, że razem z nim zginęli w Palmirach dwaj inni olimpijczycy, a mianowicie kolarz Tomasz Stankiewicz, który w Paryżu w 1924 r. zdobył dla Polski pierwszy laur olimpijski; srebrny medal w drużynowym wyścigu kolarskim, oraz Feliks Żuber, lekkoatleta, uczestnik Igrzysk Olimpijskich w 1928 r. w Amsterdamie.
To tylko kilka nazwisk, z długiej listy ludzi liczących się w polskim życiu, ludzi o pięknym dorobku twórczym i zawodowym, zasłużonych dla kraju, żarliwych patriotów, świadomych obowiązków, jakie na nich spadły w tym dramatycznym dla narodu okresie.
Inni ginęli w Palmirach także w następnych miesiącach. Dnia 17 września 1940 r. wraz z 200 osobami został tam zamordowany zasłużony kapłan, ks. Zygmunt Sajna, proboszcz i dziekan w Górze Kalwarii. Dnia 7 marca 1941 r., rzekomo w odwecie za likwidację przez ZWZ agenta gestapo, znanego przed wojną aktora Igo Syma, zbito 21 osób, wśród nich dwóch profesorów Uniwersytetu Warszawskiego, uczonych o światowej sławie: historyka Kazimierza Zakrzewskiego oraz biologa Stefana Kopcia straconego razem z synem, studentem. Dnia 21 czerwca 1941 r. wśród 21 ofiar zginęli m.in.: Witold Hulewicz, poeta, publicysta, muzykolog, przed wojną kierownik działu literackiego Polskiego Radia w Warszawie, jeden z głównych organizatorów prasy podziemnej, redaktor konspiracyjnego pisma „Polska Żyje”, oraz Stanisław Piasecki, wybitny dziennikarz, redaktor naczelny „Prosto z Mostu”, a później konspiracyjnej „Walki”.
Pod datą 17 lipca 1941 r. widnieje zapis o ostatniej egzekucji w Palmirach, w której zginęło 47 osób (inskrypcję na bramie cmentarza-mauzoleum mówiącą, iż spoczywają na nim Polacy zamordowani w latach 1939-1943, tłumaczyć należy tym, że gdy tworzono ten cmentarz w 1948 r., to grzebano na nim również zwłoki z innych miejsc późniejszych straceń: Lasu Chojnowskiego, Lasu Kabackiego, Lasu Sękocińskiego, Lasek, Stefanowa, Wólki Węglowej).
Łącznie na palmirskiej polanie zginęło 1700-1800 osób, w tym ponad 170 kobiet.(…)
W sumie, jak wiemy (a przynajmniej powinniśmy wiedzieć), od godz. 5.00 dnia 1 września 1939 r., gdy esesmani wymordowali w Szymankowie 21 polskich kolejarzy i celników, do chwili zakończenia wojny zginęło 6 028 000 obywateli polskich (tzn. 22 procent ogółu ludności), w tym ponad 2 025 000 dzieci i młodzieży, przy czym ogromną większość, bo 4 384 000, stanowią ofiary hitlerowskiego terroru mordowane w egzekucjach i katowniach. Tylko niewielka część z tych sześciu milionów (644 000 osób) zginęła w wyniku działań wojennych.
Oznacz to, że przez cały okres trwania okupacji hitlerowskiej na skutek terroru okupanta każdego dnia, traciło życie średnio 2800-2850 obywateli polskich. Codziennie. Oto wypędzeni z rodzinnych domów i pozbawieni życia.
Było nas Polaków zbyt wielu, by wszystkich w przeciągu kilku lat wypędzić i zabić lub oderwać od rodziny i zmusić do wegetacji w strasznych warunkach więzień, obozów, i na dalekiej Syberii. Rodaków, którym udało się zostać w kraju, wśród bliskich, czekała również ponura perspektywa:
Nie siląc się na własne oceny posłużę się tekstem wybitnego autora J. Kosseckiego, zaczerpniętym z jego książki pt.: Totalna wojna informacyjna XX wieku a II RP.:
Pod okupacją niemiecką zostały zdezorganizowane zarówno polskie procesy gospodarcze jak i życie naukowe, kulturalne, publikatory, a nawet życie towarzyskie (tzn. wszystkie procesy związane z przetwarzaniem i rozpowszechnianiem informacji). Gospodarkę polską całkowicie podporządkowano interesom niemieckim kosztem elementarnych, nawet czysto biologicznych, potrzeb polskiego narodu. Zablokowano też funkcjonowanie szkolnictwa średniego i wyższego…Zlikwidowano polskie niezależne publikatory, przestały funkcjonować polskie radiostacje, zabroniono Polakom posiadania radioodbiorników, a nieliczne wychodzące w polskim języku gazety podporządkowano władzom okupacyjnym. Rozpoczęto też akcję niszczenia polskiej kultury…zabroniono nawet wykonywania utworów polskiej muzyki narodowej. Polskie sfery kulturotwórcze podlegały systematycznej eksterminacji. Równocześnie propaganda hitlerowska systematycznie dezinformowała polski naród.
Władze okupacyjne prowadziłyplanową akcję demoralizowania polskiego narodu– np. chłopom za obowiązkowe dostawy żywności płacono wódką, wydawano też pornograficzne czasopisma. Jedność moralną społeczeństwa rozbijano poniżając jednych (Żydów i Polaków, a tworząc przywileje dla innych mniejszości – Litwinów, Ukraińców).Podstawowym narzędziem, prowadzonej w ramach totalnej wojny informacyjnej…była propaganda. Generalny Gubernator Hans Frank stwierdził: „Cała organizacja rozpowszechniania wiadomości musi być zdruzgotana…Prowadzona przez okupantów akcja prasowa ma zohydzić w oczach polskiego społeczeństwa przeszłość polskąi zaszczepić wiarę w wyższość kulturalną i niezwyciężalność Niemiec. W dokumencie z 25.listopada 1939r. Czytamy:
-mową urzędową we wszystkich urzędach, także przed sądem jest wyłącznie mowa niemiecka. Polski język w żadnym razie nie będzie dozwolony…;
–Polakom nie wolno być właścicielami przedsiębiorstw.Z ich dotychczasowej własności gruntowej, ziemskiej i rolnej zostaną wywłaszczeni…;
–Polskich szkół nie będzie już w przyszłości na polskich obszarach…;
-Należy zabronić wszelkich nabożeństw w języku polskim…nabożeństwo może być odprawiane tylko przez specjalnie wyszukanych duchownych, posiadających niemiecka świadomość i tylko w niemieckim języku;
-Polskie restauracje i kawiarnie – jako ośrodki polskiego życia narodowego – powinny zostać zakazane. Polakom nie wolno chodzić do niemieckich teatrów, teatrzyków i kinoteatrów. Polskie teatry, kinoteatry i inne miejsca rozrywek kulturalnych powinny zostać zamknięte. Nie będą wydawane polskie książki i czasopisma. Z tych samych powodów nie wolno mieć Polakom radioaparatów i gramofonów;
-Polska inteligencja musi w całości i niezwłocznie zostać wysiedlona na pozostały obszar…;
-Opieka lekarska z naszej strony ma się ograniczyć wyłącznie do zapobieżenia przeniesieniu chorób zakaźnych na teren Rzeszy. Wszelkie środki, które służą ograniczaniu rozrodczości, powinny być tolerowane albo popierane. Spędzanie płodu musi być niekaralne. Środki służące do spędzania płodu i środki zapobiegawcze mogą być w każdej formie publicznie oferowane. Homoseksualizm należy uznać za niekaralny. Przeciwko instytucjom i osobom, które trudnią się zawodowo spędzaniem płodu, nie powinny być wszczynane policyjne dochodzenia…
W ramach polityki ludnościowej dokument zawierał wskazania: – prowadzić negatywną politykę ludnościową poprzez środki propagandowe. Należy stale wpajać ludności myśl, jak szkodliwą rzeczą jest posiadanie wielu dzieci. Powinno się wskazywać koszty, jakie dzieci powodują i co można za nie zdobyć dla siebie. Wskazywać na wielkie niebezpieczeństwo dla zdrowia grożące kobiecie przy porodzie. Obok tej propagandy powinna być prowadzona na wielką skalę propaganda środków zapobiegania ciąży…Nie powinno się zwalczać śmiertelności dzieci… Omawiany plan zalecał również by na roboty przymusowe do Niemiec wywozić przede wszystkim mężczyzn żonatych i kobiety zamężne, gdyż w ten sposób rozbija się rodziny, co wpłynie na zmniejszenie przyrostu naturalnego…”
Zgodnie z powyższym planem GeneralnyGubernator Frank wydał rozporządzenie (9.03. 39) wprowadzające pełną niekaralność aborcji dokonywanej przez Polki i przedstawicielki innych „niższych” narodów, a jednocześnie zwiększenie kar za aborcję dzieci niemieckich, do kary śmierci włącznie.