Zakładam, że to był zamach Żeby było jasne: zakładam, nie twierdzę, że wiem. Dlaczego tak zakładam? Bo skoro zdarzyło się coś niezwykłego, to i przyczyn trzeba szukać przede wszystkim niezwykłych. Oczywiście – może się zdarzyć, że przyczyny zdarzeń niezwykłych są widoczne na pierwszy rzut oka, i to gołego, że są w dodatku banalnie proste. Zgadzam się, że – jak to gdzieś przeczytałem – jeśli słychać tętent kopyt, to niekoniecznie trzeba uważać, że to zebry, bo bardziej prawdopodobne są zwykłe konie. Ale z drugiej strony – jeśli ten tętent jest wyjątkowo cięzki i w dodatku słychać porykiwanie – to może nie warto upierać się, że to konie – no, może trochę ciężkie i w dodatku umiejące ryczeć. Może trzeba […]
Zakładam, że to był zamach
Żeby było jasne: zakładam, nie twierdzę, że wiem. Dlaczego tak zakładam? Bo skoro zdarzyło się coś niezwykłego, to i przyczyn trzeba szukać przede wszystkim niezwykłych. Oczywiście – może się zdarzyć, że przyczyny zdarzeń niezwykłych są widoczne na pierwszy rzut oka, i to gołego, że są w dodatku banalnie proste. Zgadzam się, że – jak to gdzieś przeczytałem – jeśli słychać tętent kopyt, to niekoniecznie trzeba uważać, że to zebry, bo bardziej prawdopodobne są zwykłe konie.
Ale z drugiej strony – jeśli ten tętent jest wyjątkowo cięzki i w dodatku słychać porykiwanie – to może nie warto upierać się, że to konie – no, może trochę ciężkie i w dodatku umiejące ryczeć. Może trzeba przyjąć, że to raczej słonie. W przypadku Smoleńska tętent jest bardzo ciężki i gęsto przeplatany porykiwaniem. Dlatego uważam, że nie ze zwykłymi końmi mamy doczynienia. Dlatego uważam, że to był zamach.
Bo gdyby w samolot uderzył pioruno wyjątkowej mocy, albo nagły podmuch huraganu rzucił maszyną o ziemię – no, to rozumiem; nieszczęście – i tyle. Los. Można od razu ogłosić, co i z jakiego powodu się stało.
Ale tak nie było. Samoloty lądują w różnych warunkach – także trudnych, a ten w dodatku, jak wiemy, nie lądował tylko sprawdzał taką możliwość. Daleko było od jakiejkolwiek pewności – co się stało, ale w świat poszły informacje, że piloci pod presją ze strony Prezydenta czterokrotnie usiłowali wylądować. Brak odpowiedzialności, głupota – czy może wykonywanie zadania? Tylko tak mogę sobie wytłumaczyć wypisywanie takich bzdur tuż po zdarzeniu.
Zresztą – wszystko, co działo się po katastrofie, z trudem mieści się w zakresie trzeźwego myślenia. Co należało pomyśleć po nadejściu pierwszych wiadomości? Ginie prezydent – zwierzchnik sił zbrojnych, ginie szef sztabu generalnego, giną dowódcy wszystkich rodzajów wojsk. To jest cios w zdolność obronną państwa – póki co nie wiemy, czy zamierzony – czy to tylko ślepy los. Dla bezpieczeństwa państwa lepiej założyć, że zamierzony; jeśli się okaże, że ślepy los – to nic się nie stanie. Lepiej tak, niż odwrotnie.
Co więc powinno nastąpić? Pogotowie sił zbrojnych, pogotowie wszystkich służb państwa, zwrócenie się do sojuszników z paktu z uprzedzeniem, że być możę – ich pomoc będzie potrzebna. Czy coś z tych rzeczy nastąpiło? Nic- kompletny spokój, żeby nie powiedzieć – bezwład. Tak, jakby Prezydent potknął się i rozbił głowę. A przecież i w takim przypadku najpierw trzebaby sprawdzić, czy w tym potknięciu ktoś mu nie pomógł. Wysokie funkcje państwowe są obciążone wysokim ryzykiem utraty życia – po cóż inaczej potrzebna byłaby przez nikogo przecież nie kwestionowana ochrona?
Ten niedowład można wyjaśnić na dwa sposoby: albo sytuacja tak dalece przerosła rządzących (no, bądźmy precyzyjni – premiera), że nastąpiło kompletne zagubienie zdolności myślenia i działania – albo nie była to niespodzianka. Wolę to pierwsze wyjaśnienie; druga możliwość przejmuje mnie grozą. Trzecie wyjaśnienie – że od razu było wiadomo, że to ślepy los – odrzucam. Niezależnie od tego, co się w końcu okaże – wtedy tego nie można było przyjąć jako pewnik.
A swoją drogą – teza o zagubieniu z trudem się broni; marszałek sejmu jakoś od razu wiedział, co mu się należy i nawet nie czekal na dopełnienie stosownych procedur. Może po prostu trzeba przyjąć, że w obawie o możliwe konsekwencje natury prawnej i politycznej postawiono na bagatelizowanie i pomniejszanie znaczenia całej sprawy.
Krótko mówiąc – należało działać. Przecież nie było wiadomo, czy mieliśmy doczynienia z wydarzeniem pojedyńczym i czy nie nastąpią kolejne akty agresji – niekoniecznie połączone z naruszeniem granic. Może ataki na obiekty ważne militarnie lub gospodarczo. To, że nic takiego w końcu się nie wydarzyło, to żaden argument. Zamach mógł mieć na celu albo powiedzenie nam: uważajcie! – albo usunięcie niewygodnego człowieka – albo po prostu wywołanie zamieszania. Możliwości jest sporo.
Do pewnego czasu można było nie adresować podejrzeń. Można było założyć, że – kto wie, może to Al Kaida czy talibowie. Można było. Ale już od dawna – nie można. Krętactwa przy odczytywaniu nagrań, niszczenie dowodów rzeczowych, zmiana zeznań – nie warto tego dalej wałkować, ale warto sobie odpowiedzieć: czy to nie uzasadnia podejrzeń i ich ukierunkowania.
Warto też zastanowić się, jak w ten ciąg krętactw wpisują się działania po naszej stronie: kłamstwa o przesianiu ziemi na głębokość metra, o udziale polskich lekarzy w sekcjach – i zapewnienia, że dochodzenie jest prowadzone w możliwie najlepszy sposób. Jak się w to wpisują produkcje licznych dziennikarzy. Znowu – zgroza.
Zachęcam do myślenia o calej sprawie bez ekscytowania się różnymi doniesieniami natury technicznej. To jest – przynajmniej częściowo – świadome produkowany szum informacyjny, który przeszkadza w szerszym i jaśniejszym widzeniu sprawy. My – nie fachowcy – nie znamy się na tym.
Możemy natomiast oceniać tzw. tło. Jasne jest przecież, że takie np. fakty: zamach na papieża, trucie prezydenta Ukrainy, zabójstwo byłego przywódcy Czeczenii – żeby wymienić tylko ważniejsze – miały miejsce, a ich autorstwo nie jest kwestionowane. W przeszłości bardziej odległej – zamordowanie Bandery w Monachium (15 lat po wojnie!), zamordowanie Petluny w Paryżu, Trockiego – na drugim końcu świata. Mówienie o funcjonującej od dawna metodzie eliminowania przeciwników politycznych – często już tylko dla zemsty – jest w pełni uzasadnione. Wiem co mogę na to usłyszeć – bo już nieraz słyszałem: a kim takim był Kaczyński, żeby komuś chciało się go zabijać?
Moim zdaniem – tylko kompletna ślepota polityczna lub przespanie ostatnich lat uzasadniają takie pytanie; usilna praca nad zbudowaniem gospodarczych i politycznych sojuszy na Wschodzie czy doprowadzenie do zastopowania agresji na Gruzję – to nie wystarcza? Kaczyński był kłodą leżącą na drodze rosyjskiego ekspansjonizmu; nie wiem czy dostatecznie ciężką i grubą – ale był.
Ja mam tyle na uzasadnienie tutułowego założenia. Powtarzam – założenia, a nie całkowitej pewności. Głowy za to, że to był zamach – mimo wszystko nie dam. Nie jest mi do niczego potrzebny obraz bohaterskiego prezydenta zamordowanego przez Rosjan. Nie forsuję tego obrazu na siłę. Strata Prezydenta dotknęła mnie osobiście i dużo dałbym, aby się to wszystko nie wydarzyło. A skoro już się wydarzyło – naprawdę wolałbym, aby moje założenie o zamachu okazało się nieprawdziwe. Znaczyłoby to, że mimo wszystko nie można zrobić z nami wszystkiego, co się chce – i to przy akceptacji ze strony naszej władzy.
Naprawdę wolałbym – tylko proszę choć odrobinę szanować moją inteligencję – skromną, ale jednak pozwalającą myśleć – i nie częstować mnie opowieściami o brawurze pilota, presji, pijaństwie generała – słowem, o winie tych, których już nie ma i na których można spokojnie spychać odpowiedzialność. Nieodpowiedzialna brawura? Przecież do tej roboty nie brano zawadiackich chojraków z ulicy – było szkolenie, sprawdzenie predyspozycji, przesiew. Podatność na presję? Wiadomo było przecież, że można bezkarnie postąpić wbrew życzeniu Prezydenta (Tbilisi!) – i w dodatku liczyć na nagrodę.
Dajmy więc spokój. To numer stary i zbyt ograny – u mnie nie przejdzie.
Kwestia odpowiedzialności pozostaje sprawą otwartą; inaczej wygląda, jeśli mamy do czynienia z zamachem – inaczej, jeśli naszą stronę obciąża tylko niechlujstwo i niedbalstwo. Tylko? To też przecież zbrodnicze.
Nie jestem naiwny – wiem, czego możemy się spodziewać. Gdyby sprawę odpowiedzialności traktować u nas serio i gdyby nie wszystkie karty znajdowały się w jednym ręku – powinny posypać się głowy, zaczynając od premiera, który odpowiada za wszystko – od atmosfery wokół Prezydenta i od rozdzielenia wizyty w Katyniu zaczynając.
Póki co – to nie nastąpi. Pozostaje pamiętać.