Jeśli Polska ma uniknąć w przyszłości kolejnych katastrof finansowych, musi zakazać zadłużania państwa i uchwalania deficytu budżetowego.
W 1991 roku trzej posłowie Unii Polityki Realnej zgłosili w Sejmie projekt ustawy zakazującej zadłużania państwa. Posłem – sprawozdawcą był Janusz Korwin – Mikke. Gdy tylko z trybuny ogłosił pomysł swój i kolegów, na sali plenarnej rozległ się jeden wielki rechot. Taką reakcję "wybrańcy narodu" skwitowali pomysł, aby zakazać im zadłużania Polski. Zaś media całą sprawę przedstawiły jako kolejny humbug ekscentryka Korwin – Mikkego. Efekty właśnie dzisiaj odczuwamy,
Rechot, który był jedyną odpowiedzią na sensowny zupełnie pomysł Korwin – Mikkego, sprawił, że pomysłu tego nie potraktowano poważnie, nie przyjęto go nawet pod głosowanie. W takich okolicznościach zadłużanie Polski nie zostało zakazane. W efekcie, przez minione dwadzieścia lat cała polska "klasa polityczna" kradła i marnowała nie tylko pieniądze podatników polskich, ale także zagranicznych. Zagranicznych dlatego, że to oni składali się na pożyczki i kredyty udzielane Polsce przez obce rządy. Wszystkie pieniądze zostały wydane na dwa cele: na niepotrzebne zlecenia dla firm "znajomych królika" oraz na urzędniczą klasę próżniaczą, której stworzono przywileje i "ciepłe posadki". Był to mechanizm samonakręcający się. Biurokracja – w trosce o swoje przywileje – zawsze głosowała na rządzącą Polską partię. Ta zaś, dzięki tym głosom, srawowała władzę, a więc mogła pozostałe pieniądze kraść i marnować.
Stan ten doprowadził do finansowej zapaści. Jedną obrazuje "licznik długu" ustawiony na skrzyżowaniu ulic Marszałkowskiej i Alej Jerozolimskich. Wskazywana tam kwota wynosi około 820 miliardów i spokojnym krokiem zmierza ku kwocie jednego biliona. Co się stanie jak dobije do tej kwoty? Nic, będzie się dalej powiększać, w stronę dwóch bilionów. Drugą finansową zapaść obrazuje system emerytalny niewydolny do płacenia na utrzymanie dzisiejszych emerytów i rencistów. Trzeci obraz zapaści to kolejne ustawy budżetowe, w których większe sumy zapisywano po stronie wydatków niż wpływów. I te sumy również nie zawsze były w pratyce realizowane. Dochody były z reguły mniejszy niż zakładano, wydatki okazywały się być większe. Z każdym rokiem uchwalany deficyt był coraz większy. W efekcie, w roku 2011, stanęliśmy na skraju bankructwa. Jest ono już tyko kwestią czasu.
Jeśli po upadku tego ustroju, po bankructwie polskiego państwa, będziemy budować nową Polskę, musimy wprowadzić do konstytucji zakaz zadłużania kraju i zakaz uchwalania deficytu budżetowego. Taki zakaz wprowadziła wiele lat temu Estonia. I dziś jest to państwo, które nie boi się ogólnoeuropejskiego kryzysu.