Zajączek rozejrzał się czujnie – wśród otaczających go szczelnie gryzipiórków widział twarze tylko tych zaprzyjaźnionych. Odetchął – raczej nie powinno być jakichś nieprzyjemnych pytań.
– Moi drodzy… – zaczął powoli. – Dzisiaj jest weekend, a ja, jak widzicie, cały czas ciężko pracuję, aby zbliżające się mistrzostwa lasów w harataniu w gałę odbyły się w atmosferze radości i sukcesu. Pracuję 24 godziny na dobę: czy śpię, czy haratam w gałę, czy pielę kapuchę, to robię to służbowo! Mówię to, bo w pewnych jątrzących mediach ukazały się ostatnio artykuły, próbujące ośmieszyć moją gospodarską wizytę na terenach leśnych, które będą areną tego wielkiego święta fanów gały. Mało tego! – rozkręcał się. – Te wredne kaczuchy nawołują do protestów w tym czasie! Jak tak można! Czy tak postępują prawdziwi leśni patrioci!! – zagrzmiał tak donośnie, że zaprzyjaźnione gryzipiórki niespokojnie zaczęły się rozglądać wokół siebie, czy przypadkiem wśód nich nie zawieruszył się jakiś sprzymierzeniec antypatriotycznych kaczuch.
Zajączek potoczył wilczym spojrzeniem po zgromadzonych, łyknął trochę soczku z trawki i kontynuował:
– Wizyty gospodarskie sprawdzały się przecież i w przeszłości, nawet wtedy, kiedy lasem rządziły te spasione, czerwone świnie. Przelatuję więc dukty, sprawdzam jakość trawki na klepiskach, in… insepe… insepekcjonuję wychodki, czy nie ma w nich wrogich wobec mnie napisów, a nawet sprawdzam sprężystość pałeczek, którymi będziemy dyscyplinować tych, którzy chcieliby zakłócić przebieg tej tak długo oczekiwanej przeze mnie imprezki. Meldunki odebrane od moich podwładnych, nie pozostawiają żadnego cienia wątpliwości: jesteśmy wspaniale przygotowani na przyjęcie gości, których fachowo wydrenujemy z kapuchy, którą ze sobą przywiozą – bo jak wiecie, jesteśmy w tym prawdziwymi pro… profeto… no, fachurami – zresztą dobrze o tym wiecie, bo was drenujemy tak, że niedługo będziecie jeść korę z drzew, chłe, chłe, chłe – zarechotał zajączek. – No, ale mamy jednak pewien malutki problem – uśmiech momentalnie zniknął z twarzy zajączka. – Z kim? No wiadomo z kim! Jak zwykle te nienawistne kaczuchy, ci notoryczni malkontenci, nie potrafiący się cieszyć, że jeszcze nie zamknęliśmy ich w rezerwacie, planują zakłócić te nasze żniw… znaczy sie, to wielkie, radosne święto! – ryknął zajączek, a jego twarz wykrzywiła się w grymasie wściekłości. – Won! Won z mojego lasu! – wrzasnął i kopnął w kostkę stojącego obok niego ciecia.
– Szefie, za co? – jęknął cieć i zaczął masować obolałe miejsce. – Przecież ja dla szefa wszystko, nawet jak niedźwiedź się szefem podtarł, to ja myłem szefa przez tydzień…
– A, no tak – westchął zajączek. – Musiałem się na kimś wyładować…
Już uspokojony kontynuował przemowę:
– Kto się nie cieszy, to się nie będzie cieszył. Ja się cieszę, a okropne kaczuchy, które coś tam kwaczą, że las pod moim światłym przewodem upada i należy go od nowa zasadzić, szykują mi tu grandę. Mimo wszysko apeluję do nich, aby powstrzymały się od tych nieuprawnionych protestów, kiedy w naszym lesie będą goście. Po co mają na to patrzeć? Po co mają widzieć te bijatyki? Przecież własnych brudów się nie pierze tak, żeby wszyscy dookoła widzieli. Niech goście odniosą wrażenie, że jesteśmy leśną wyspą mlekiem i miodem płynącą, choć podobno pszczoły się gdzieś wyniosły. Bądźcie radośni! Okażcie gościom życzliwość i serdeczność, nawet, jak was trafia szlag, że ja tu rządzę. Przyjmijcie ich z otwartymi ramionami, a ja wam obiecuję, że… obiecuję! No!- zadowolony z siebie zajączek uśmiechnął się od ucha do ucha. – To tyle na dzisiaj, a ja pędzę służbowo harata… znaczy się, harować. Koko koko euro spoko!