Zadyma na łące czyli nie warto rozmawiać. Wstęp. Miejsce akcji. Osoby. Trzy lata temu moja krewna wybudowała sobie dom w Rumi, mieście oddalonym o jakieś 30 kilometrów od dotychczasowego miejsca zamieszkania – Sopotu. Świadomie zrezygnowała z atrakcyjnej lokalizacji, będącej dla wielu obiektem westchnień – w pobliżu Wyścigów Konnych, 200 metrów od nowej hali widowiskowo sportowej Ergo-Arena, 300 metrów od plaży. Uciekła od sąsiadów i ich chamstwa. Ostatnim zrywem (zdrowia i finansów), bo jest już od dwóch lat w wieku emerytalnym, jednak nadal pracuje jako wykładowca na uczelni. Swoją drogą jest to nie lada wyczyn, będąc kobietą, bez samochodu, bez doświadczenia, wybudować dom, który z racji „gadżetów” takich jak: centralny odkurzacz, solary, wentylacja, rekuperacja ciepła, śmiało można nazwać ekologicznym […]
Zadyma na łące czyli nie warto rozmawiać.
Wstęp. Miejsce akcji. Osoby.
Trzy lata temu moja krewna wybudowała sobie dom w Rumi, mieście oddalonym o jakieś 30 kilometrów od dotychczasowego miejsca zamieszkania – Sopotu. Świadomie zrezygnowała z atrakcyjnej lokalizacji, będącej dla wielu obiektem westchnień – w pobliżu Wyścigów Konnych, 200 metrów od nowej hali widowiskowo sportowej Ergo-Arena, 300 metrów od plaży. Uciekła od sąsiadów i ich chamstwa. Ostatnim zrywem (zdrowia i finansów), bo jest już od dwóch lat w wieku emerytalnym, jednak nadal pracuje jako wykładowca na uczelni. Swoją drogą jest to nie lada wyczyn, będąc kobietą, bez samochodu, bez doświadczenia, wybudować dom, który z racji „gadżetów” takich jak: centralny odkurzacz, solary, wentylacja, rekuperacja ciepła, śmiało można nazwać ekologicznym i nowoczesnym.
Dwa lata temu, poddana szantażowi uczuciowemu (jeśli ten szczeniak do końca tygodnia nie znajdzie domu, to będzie uśpiony) przygarnęła sunię, której dała na imię Kama. Razem z siostrą mieszka nasza Mama. Ja mieszkam w Sopocie. Ze względu na to, że jestem jedynym mężczyzną w rodzinie, "złotą rączką", ale przecież również synem i bratem, bardzo często goszczę u nich, zwłaszcza w poniedziałki i środy, bo siostra w tym czasie pracuje na uczelni, a my nie chcemy by Mama pozostawała sama, bez opieki.
I kiedy jestem w Rumi, to obowiązkowo wychodzę z psem na spacer, na łąkę. Jest to teren ujęcia wody, gdzie swoje pieski wyprowadzają okoliczni mieszkańcy. Siłą rzeczy poznałem owych właścicieli czworonogów, z jednymi wymieniam ukłony, z innymi wdaję się w dyskusję.
Zwłaszcza z jednym posiadaczem dwóch czworonogów lubię rozmawiać. To emerytowany nauczyciel, zmuszony dorabiać do skromnej emerytury na parkingu, jego żona również jest emerytowaną nauczycielką. Lubię z nim rozmawiać, bo mamy wspólne poglądy na otaczającą nas rzeczywistość. Jest też i druga osoba, nazwijmy ją Pan Józef, którą znam lepiej niż pozostałe, a to z racji jej gadatliwości. Znacie pewnie ten typ człowieka, który zawsze ma coś do powiedzenia na każdy temat. To taki typ rozmówcy, co jak cię złapie za rękę, to nie skończy zanim ci nie opowie całego swojego życia. W sumie męczący gość, z tego co mi wyznał wcześniej, to typowy mieszkaniec wsi, który do Trójmiasta przybył "za szkołą i pracą". Najpierw przyzakładowa szkoła zawodowa, potem stocznia, i tak aż do emerytury, której ma (tak mówił) około 3 tysięcy. A jako osoba samotna, (dwie żony odeszły do innych), chyba z nudów dorabia sobie jeszcze jako ochroniarz. W międzyczasie zamęcza przygodnie poznanych ludzi swoją gadatliwością. Aż do wczoraj jego poglądy polityczne były mi obce, jakoś tak wyszło.
Akcja.
Wczoraj, czyli w środę, ze znajomym nauczycielem od pół godziny spacerujemy po łące, temat do rozmowy jest, to ostatnie wydanie "Uważam Rze", o celebrytach z plasteliny,
Z daleka widzę Pana Józefa. Kuźde, nie fajnie, pewnie zaraz zacznie nam objaśniać co to jest "poleoiza" i jak ustrzec psa przed kleszczami (chodziło mu zapewne o boreliozę, nieważne), wszystko naukowo uzasadnione obejrzanym w telewizji materiałem poznawczym. Jednym słowem za chwilkę szlag trafi dobre samopoczucie wywołane obcowaniem z zaprzyjaźnionym belfrem.
Nawet nie wiem od czego się zaczęło. Chyba od mojej informacji, że w okolicach mojego mieszkania, w osiedlowym sklepie "Tesco" od poniedziałku nie ma cukru. Od słowa do słowa i Pan Józef poinformował nas, że co tam cukier, chleb jak dla niego może być i po 10 złotych, bo ludzie chleba nie szanują. Najważniejsze jest to, że on nareszcie czuje się w Polsce dobrze, że nie musi już wstydzić się za tych strasznych Kaczorów. Czuję, że zaczynam tracić dystans i że dzieje się ze mną coś bardzo złego. Ale jeszcze jakoś się trzymam.
W którymś momencie rozmowy zeszło na Jaruzelskiego i znajomy nauczyciel pyta się Józefa czy uważa, że morderca Jaruzelski powinien polecieć z Komorowskim na beatyfikacji Papieża Polaka?
Najpierw usłyszeliśmy, że generała to on bardzo, bardzo ciepło wspomina z wojska, że go szanuje, bo kiedy zastąpił na tym stanowisku Spychalskiego, to się poprawiły warunki bytowe żołnierzom w służbie czynnej. Acha, myślę sobie. Uwaga!
A Józef peroruje dalej, że dla niego generał nie jest żadnym mordercą!! Że to zbrodnia mówić tak o kimś bardzo, bardzo zasłużonym dla Polski.
Tu nie zdzierżyłem i rzuciłem kąśliwie: Rozumiem, że wg Pana księdza Popiełuszkę zamordowały Kaczory, tak?
Bez mrugnięcia okiem odparł, że gdyby ksiądz nie zajmował się polityką, to żyłby do dziś. Nauczyciel próbował oponować, że akurat ksiądz Popiełuszko daleki był od polityki, ale mleko już się wylało. Maksymalnie wkurwiony, zapinając smycz Kamie, szykując się do odejścia, spytałem jeszcze:
– czyli, że w okresie, w którym był pan w wojsku, pod rozkazami ukochanego generała, a ja byłbym rozpolitykowanym księdzem, to wobec ogromu ciepłych uczuć do pańskiego łaskawcy generała, nie miałby pan oporów żeby mnie związać, zakneblować, torturować i na koniec, jeszcze żywego wrzucić do Wisły?
Na odpowiedź już nie czekałem, bo finałem mogło być po prostu zwykłe mordobicie. Rzuciłem jeszcze przez plecy: za dużo szkła kontaktowego!! I odszedłem z psem, w bezpiecznej odległości czekając na nauczyciela. Z daleka widziałem jeszcze jak Pan Józef trzymał go za rękę i coś mu tam, mocno gestykulując, perorował. W końcu pan Józef odszedł, a nauczyciel dołączył do mnie.
Chwilkę szliśmy w milczeniu, pierwszy rozmowę zaczął nauczyciel. On był bardzo rozżalony na pana, wie pan co, ja się po nim nie spodziewałem, że taki z niego obrońca komuny, ale to się nawet dobrze stało, bo przynajmniej wiadomo z kim ma się do czynienia.
Od siebie dorzuciłem: on chyba nie pracował w stoczni, tylko był zwyczajnym ubekiem, obecnie na ubeckiej emeryturze. Nauczyciel przyznał mi rację.
Koniec akcji.
Zakończenie.
Zakończenie powinno zawierać jakiś morał, wnioski, no jednym słowem powinno być podsumowaniem treści. I z tym mam problem. Chyba zakończę to tak:
Nie warto rozmawiać. Z byle kim.