Bez kategorii
Like

ZABILI SZPIEGA

01/03/2012
574 Wyświetlenia
0 Komentarze
24 minut czytania
no-cover

22 lipca 1989 roku zamordowano we Wrocławiu doświadczonego agenta peerelowskich służb specjalnych: WSW i SB. Wbrew jednoznacznemu materiałowi dowodowemu zbrodnię uznano za samobójstwo.

0


Przez 23 lata polski wymiar sprawiedliwości odmawia wyjaśnienia sprawy, jednocześnie nagradza i awansuje osoby zamieszane w tuszowanie zabójstwa.

 

ŻYCIE SZPIEGA

 

Marek Stróżykurodził się 16 lutego 1958 roku w Jeleniej Górze. Od początku związał swój los z wojskiem. Na przełomie lat 70-tych i 80-tych uczęszczał do szkoły podchorążych, a następnie pracował w WKU i zakładach wojskowych. Później objął etat wewrocławskim Wojewódzkim SzpitaluSpecjalistycznym, gdzie jednocześnie pełnił funkcję przewodniczącego zakładowej Solidarności. Przez wiele lat mieszkał w hotelu garnizonowym, a jako zwykły pracownik szpitalny aż do 1989 roku regularnie korzystał z karnetów obiadowych w kasynie wojskowym.Już od 1983 roku współpracował ze służbami specjalnymi, posługując się kolejno kryptonimami Marek, Salomon i Broker. W 1984 roku Sztab Generalny zwrócił się do wrocławskiego Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych, czyli podlegającego pod MSW SB, o przekazanie tego cennego agenta. Kontrwywiad wojskowy formalnie przejął go do współpracy 19 kwietnia 1984 roku. Od tego czasu Marek realizował czynności dla poprzedniczki WSI – WSW. Z rekruta stał się cennym nabytkiem służb specjalnych. Tak wartościowym, że zainteresowali się nim oficerowie organizujący utajniony, utworzony na żądanie Moskwy, Agenturalny Wywiad Operacyjny. Istnienie tej formacji odkryto dopiero w połowie lat 90-tych, kiedy ujawniona została współpraca z nią premiera Oleksego i wicepremiera Sekuły.

W latach 1983-1985 Marek trzykrotnie wyjeżdżał do RFN, gdzie zbierać miał dla wywiadu informacje o obiektach wojskowych NATO, a prawdopodobnie prowadził tam też werbunek agentury. Większość akt z tego okresu została zniszczona. Później Marka ponownie przekazano, razem z licznymi agentami WSW, do dyspozycji wkomponowanej w Milicję SB. Służba ta asymilowała wtedy najbardziej doświadczonych wywiadowców na potrzeby infiltracji i eliminacji Solidarności Walczącej. Zbiegło się to w czasie z podjęciem przez Marka pracy w szpitalu oraz objęciem tam funkcji przewodniczącego zakładowych struktur Solidarności.Założyć można, że w ramach odgórnie reżyserowanej gry operacyjnej infiltrował środowiska opozycyjne, choć nie zachowały się żadne pisemne meldunki z takich czynności.Wskazuje na tojednakzaangażowanie w działalność nieakceptowaną jakomanifestacja prywatnych poglądów.

Skupiona w rejonie Dolnego Śląska Solidarność Walcząca uważana była wówczas za organizację o charakterze terrorystycznym i zarazem największe zagrożenie dla socjalistycznego ustroju. Wspierała ruchy niepodległościowe m.in. na Ukrainie, Litwie i w ZSRR. Utworzyła kanały przerzutowe z Gdańska do Szwecji i z Wrocławia do RFN. Drukowała ponad 130 periodyków, nadawała własne audycje radiowe. Jako jedyna prowadziła własne działania wywiadowcze i kontrwywiadowcze, wprowadzając, a także werbując, własną agenturę w szeregach służb państwowych m.in. SB. Dzięki temu nie uległa infiltracji przez Tajnych Współpracowników oraz ujawniała konfidentów godzącychw działalność niepodległościową. Gromadziła informacje (personalia, adresy, stopnie, numery telefonów) o funkcjonariuszach. Narady osób decyzyjnych ochraniała własną obserwacją i nasłuchem elektronicznym, który obejmował m.in. SB, MO, WSW i Stasi. W manifestacjach na ulicach Wrocławia toczyła wygrywane bitwy uliczne z ZOMO. Przeciwko Solidarności Walczącej skierowano wszelkie dostępne środki. Bezskutecznie. Również Marek tego zadania nie wykonał. Może przeszedł na stronę niepodległościowego podziemia? Zrezygnował ze stanowiska, skonfliktował się z przełożonymi, a niedługo później został zamordowany w dziwnych okolicznościach.

 

ŚMIERĆ SZPIEGA

 

Prokuratorska wersja wydarzeń przypomina obraz posklejany z losowo dobranych puzzli. Ciało Marka Stróżyka powieszono w mieszkaniu na poddaszu za pomocą dwóch kabli. 75% samobójców wybiera ten sposób zadania śmierci, jednak żaden nie krępuje wcześniej swoich rąk na kształt krzyża, a oddzielnym kablem nie supła na gardle wielokrotnej pętli. Stopień skrępowania uniemożliwiał samodzielne przygotowanie takich wiązań. Symbolika krzyża w sposób oczywisty nawiązuje do zbrodni popełnianych w tym czasie na księżach katolickich. Tej samej nocy zamordowano też matkę mecenasa Piesiewicza – jej ciało skrępowano w identyczny sposób jak zwłoki księdza Jerzego Popiełuszki, a następnie również zatopiono ją w wodzie. Piesiewicz był oskarżycielem posiłkowym w procesie oficerów Departamentu IV SB – sprawców zabójstwa księdza Jerzego.W tym czasie zginęło co najmniej kilku oficerów SB odmawiających zabijania księży lub tuszowania takich zbrodni.W 1989 roku połączono najbardziej skompromitowane działalnością zbrodniczą (tzw. zbrodnie komunistyczne) jednostki Służby Bezpieczeństwa, czyli zwalczający kościół Departament IV MSW i Biuro Studiów SB MSW. Druga z nich nadzorowała priorytetowe dla służb komunistycznych wrocławskie WUSW, odpowiedzialne za czynności operacyjne wymierzone w Solidarność Walczącą. Najpewniej ostatnim, niewykonanym zadaniem Marka było właśnie dotarcie do tej organizacji. Modus operandi sprawców i wszelkie tropy wiodą do egzekutorów z komunistycznych służb specjalnych.

Zwłoki odnalazła konkubina agenta. Przestraszona od razu wezwała na miejsce sąsiadki, po czym wspólnie udały się do ich mieszkania, by wezwać pogotowie i milicję. Gdy z pustego lokalu dochodzić zaczęły odgłosy szamotaniny, kobiety poprosiły o interwencję współlokatora sąsiadek Tadeusza M. Ten po wejściu na poddasze znalazł odcięte zwłoki, oplecione już tylko jednym kablem. Zamiast zaginionego przedłużacza obok ciała pojawiły się listy pożegnalne.

Wchwilę później na miejsce przybyło pogotowie. Lekarka stwierdziła zgon, który nastąpić miał około czterech godzinwcześniej, jednak plamy opadowe na plecach i pośladkach wykluczały śmierć przez pionowe powieszenie. Gdyby zwłoki przez tak długi czas były powieszone, a musiały, jeśli byłoby to samobójstwo a nie pośmiertne upozorowanie, plamy opadowe grawitacyjnie powstałyby na dłoniach i stopach. Ślady na plecach oznaczały, że godzinami leżały na podłodze. Z tego powodu lekarka zaleciła sądowo-lekarską sekcję zwłok. Uzasadnienie na protokole zgonu brzmiało: „Denat wisiał na kablu, nie wiadomo, kto go odciął, plamy opadowe zlokalizowane w okolicy lędźwiowej, sugerowano odcięcie zaraz po powieszeniu a z wywiadu od osób trzecich wynika, że chyba jednak wisiał dość długo”.

 

ŚLEDZTWO”

 

Inną koncepcję zdarzenia mieli oddelegowani na miejsce milicjanci. Pomimo kilku obecnych świadków udawali, że wyraźnie przecięty ostrym narzędziem kabel sam się zerwał. Nie zabezpieczono podstawowego w takich sprawach materiału dowodowego: przyrządów piśmienniczych, ani odcisków palców na kablach i przedmiotach. Nie zwymiarowano kabli, zwłok i taboretu z którego rzekomo miał skoczyć samobójca. Plamę krwi z podłogi nakazano zetrzeć. Sam taboret w ogóle znajdował się na drugim końcu pomieszczenia. Milczeniem zbywali też doniesienia o odgłosach dochodzących z lokalu, brakującym kablu i skomplikowanym związaniu ciała do formy „ukrzyżowania”. Prokurator zignorował zalecenie lekarki pogotowia, dokonując w protokole adnotacji: „brak podstaw do sądowo-lekarskiej sekcji zwłok”. Ciała nie skierowano więc na medycynę sądową, a zgon został zakwalifikowany jako samobójstwo. W tym czasie przeczące wersji o powieszeniu rozmieszczenie plam opadowych potwierdził w kolejnym protokole lekarz szpitalny odbierający ciało w kostnicy. Po 6 dniach sprawę umorzono.

W wyniku zaskarżenia prokuratorskiego postanowienia dochodzenie zostało wznowione, jednak nadal forsowano, wbrew dowodom, wersję o samobójstwie. Z komendy, już policji, Wrocław-Krzyki zaginęły wszystkie dowody: pętla wisielcza, kabel, protokół z oględzin miejsca zdarzenia, odbitki zdjęć oraz błony fotograficzne. Przesłuchanie konkubiny, która odnalazła ciało i była kluczowym świadkiem, prokurator uzależnił od wcześniejszego udowodnienia, że ta faktycznie planowała ze zmarłym wspólną przyszłość. Był to chyba pierwszy w historii przypadek, gdzie status świadka w postępowaniu karnym uzależniono od miłości do ofiary. Bliscy zmarłego stwierdzili też podmienienie listów pożegnalnych. W dniu zgonu przepisali ich treść, mogli więc z pewnością wskazać różnice w użytych słowach. Różnił się także grafizm pisma, „późniejsze” listy miały być niewyraźnie nakreślone, a także sporządzone już nie na przedartej, a na całej kartce papieru kancelaryjnego.

Naciskano na świadków, wyśmiewano, dyskretnie sugerowano kłopoty. Oczekiwano zeznań umożliwiających ponowne umorzenie. W zamian oferowano m.in. pomoc przy egzekucji alimentów. Doszło do niszczenia mienia, serii kilkunastu włamań i kierowania gróźb karalnych względem konkubiny Marka. Oczerniano pamięć zmarłego opowiadając świadkom o jego rzekomym niemoralnym prowadzeniu. Do realizacji przesłuchań oddelegowano z Komendy Wojewódzkiej byłego oficera SB – Roberta K. Jak się okazało, doskonale znał on Marka Stróżyka. I nie tylko on, a wielu funkcjonariuszy także z komendy przy ul. Jaworowej. Zmarły kontaktował się z nimi wypełniając obowiązki zawodowe.

Dalsze czynności ujawniły, że Marek Stróżyk znalazł się w kręgu zainteresowania WSW – służby kontrwywiadowczej niedługo później płynnie przekształconej w WSI. Szybko przesłuchano na tą okoliczność mjr Gabriela K., pełniącego funkcję oficera prowadzącego Marka. Ten wpisał się w oczekiwania prowadzących dochodzenie i zeznawał o rzekomo bogatym życiu erotycznym zmarłego, braku zrównoważenia emocjonalnego oraz próbie wprowadzenia kontrwywiadu w błąd. Marek miał w połowie 1987 roku nieudolnie zabiegać o etat w służbach specjalnych, lecz weryfikacja ujawniła jego kłamstwa, co zakończyło rekrutację i skutkowało spaleniem akt z tych czynności. Major mówił też o pierwszym kontakcie Stróżyka z WSW w połowie roku 1987 i przedstawił zmarłego jako dziecinnego desperata marzącego o karierze szpiega i łatwych pieniądzach. Nie było to prawdą. Archiwa IPN-u ujawniły zaawansowaną współpracę Marka ze służbami od co najmniej 1983 roku. Czy jego oficer prowadzący nie wiedział o tym, że ma do czynienia z doświadczonym agentem, czy kłamał?

 

„DOWODY”

 

Po latach ujawniono kolejny dowód na tuszowanie zbrodni. Postanowienia o umorzeniu śledztwa opierano m.in. na zeznaniu naocznego świadka – sąsiadki, która z córką przybyła na miejsce znalezienia zwłok. Jak zeznała do protokołu, ciało było związane dwoma kablami do kształtu krzyża, nogami nie dotykało podłogi, słyszała odgłosy szamotaniny w mieszkaniu, a potem widziała przy ciele już tylko jeden i to przecięty kabel. Taką treść, po samodzielnym odczytaniu, potwierdziła własnoręcznymi podpisami na dole każdej strony protokołu. Załączony do akt sprawy dokument zawierał jednak odmienne zeznania: Marek miał być oparty nogami o ziemię, końcówki kabla zaś postrzępione co w ocenie świadka wskazywało na samoczynne zerwanie i absolutnie wykluczało przecięcie, a po zgłaszanym braku drugiego kabla i innych okolicznościach wskazujących na zabójstwo nie pozostał żaden ślad. Przy tym konsekwentnie pomijano zeznania innych świadków, posiłkując się niemal tylko tym sfałszowanym protokołem. Na tej podstawie powstała zupełnie ignorująca kwestię plam opadowych opinia sądowo-lekarska, potwierdzająca tezę o samobójstwie. Tej nikt już później nie zakwestionował, choć ekspertyza grafologiczna wykazała sfałszowanie podpisów świadka i tym samym całego protokołu przesłuchania. Jako autora podrobionych podpisów wskazano młodego milicjanta Dominika Ł., który pełnił na miejscu zdarzenia obowiązki protokolanta. Po spisaniu niewygodnych zeznań musiał zniszczyć oryginalny dokument i sporządzić nowy, dający prokuraturze podstawy do umorzenia. Kary uniknął z powodu przedawnienia. Nigdy nie wyjaśniono, dlaczego młody chłopak tak postąpił. Czyje rozkazy wypełniał. Funkcjonariusze nie niszczą przecież rutynowo dowodów zbrodni. Na pytanie przesłane do rzecznika prasowego Policji o to, czy można nadal pełnić służbę, jeśli kary za przestępstwo fałszowania protokołów z miejsca śmierci człowieka uniknięto jedynie z powodu przedawnienia, odpowiedzi nie przesłano.

Tymczasem pojawiały się dalsze dowody wskazujące na zabójstwo. Eksperyment procesowy wykazał, że zwłoki nie mogły wisieć na kablu przez 4 godziny, gdyż jego wytrzymałość była ograniczona i zerwałby się on w ciągu najwyżej 30 minut. Ekspertyza pismoznawcza zlecona przez bliskich zmarłego wykazała sfałszowanie podpisu pod jednym z listów pożegnalnych, same zaś listy napisane miały być w czterech cyklach edycyjnych i najpewniej pod wpływem przymusu psychicznego lub fizycznego. Choć opinię taką przedstawił jeden z najwyżej cenionych polskich ekspertów, prokuratura nie dała jej wiary.

 

WYMIAR „SPRAWIEDLIWOŚCI”

 

Już w 1992 roku ostatecznie decyzję o umorzeniu dochodzenia podtrzymał prokurator Prokuratury Wojewódzkiej we Wrocławiu Zdzisław B. – dzisiejszy prokurator Prokuratury Generalnej, w 1985 rokuzabezpieczony przez Wydz. "C" KWMO [WUSW] we Wrocławiu w związku z dopuszczeniem do prac tajnych. Postanowienie uzasadnił rzekomo ujawnionymi na palcach stóp denata plamami opadowymi. Miało to potwierdzać, iż zwłoki od chwili śmierci, aż do oględzin, były pionowo powieszone. Plam takich nie zauważył żaden z lekarzy dokonujących oględzin ciała, dokumentacja wyraźnie wskazywała na brak takiego ich rozmieszczenia, a była to wtedy kwestia kluczowa i w związku z tym niemożliwa do przegapienia. Prokurator „wymyślił” więc dowód stanowiący podstawę umorzenia, albo samodzielnie „zaobserwował” je po 3 latach, czyli już na częściowo zeszkieletowanym i od dawna pogrzebanym ciele.

W odpowiedzi na przesyłane do Ministerstwa Sprawiedliwości przez bliskich Marka skargi wicedyrektor Departamentu Prokuratury Sławomir G. poinformował, iż „stanowisko w sprawie […] nie uległo zmianie” oraz „brak jest jakichkolwiek podstaw do wszczęcia postępowania karnego przeciwko osobom prowadzącym śledztwo”. Jednocześnie, co niespotykane w demokratycznym państwie prawa, treścią tego samego pisma usiłowano zniechęcić krewnych do dalszego dochodzenia prawdy, grożąc pociągnięciem ich do odpowiedzialności karnej. Gdyby zastraszenie to się powiodło, fałszowanie protokołów nigdy nie zostałoby ujawnione. G. jest obecnieprokuratorem Prokuratury Generalnej. Później kilkakrotnie odpowiadał na kolejne wnioski bliskich Marka, a także z własnej inicjatywy informował zaangażowanych w sprawę posłów o absurdalności tezy o zabójstwie agenta. Sam G. w marcu 1987 roku zarejestrowany został pod numerem GC 006.00 przez WSW, co według IPN oznacza prawdopodobnie oficerarezerwy kontrwywiadu.

 

Upływ lat nie przyniósł rozwikłania tajemnicy śmierci Marka Stróżyka. Akta sprawy zostały zniszczone, zmarły formalnie pozostał niezrównoważonym psychicznie samobójcą, a wszelkie śledztwa poboczne – obejmujące groźby karalne, włamania, fałszowanie protokołów i zagubienie dowodów rzeczowych – umorzone. Osoby zamieszane w sprawę awansowały do Prokuratury Generalnej, wojskowi tworzyli trzon już demokratycznego wywiadu WSI, a policjanci odbierali z rąk prezydenta krzyże zasługi. Niesprawiedliwość została nagrodzona. Część prokuratorów prowadzących czynności w sprawie Marka zasłynęła także udziałem w śledztwie dot. porwania Krzysztofa Olewnika.Odwołany niedawno komendant główny Policji gen. Andrzej Matejuk rozpoczynał karierę właśnie na komisariacie Wrocław-Krzyki, a wiceminister gen. Adam Rapacki przez wiele lat był szefem dolnośląskiej Policji. Tam tolerowano tuszowanie samobójstwem zabójstwa agenta wywiadu. Stamtąd wypromowano oficerów na najwyższe stanowiska w państwie. We wrocławskiej komendzie wojewódzkiej ginęły przesyłane przez posłów pytania o śmierć Marka Stróżyka. Na ile obywatele mogą ufać wymiarowi sprawiedliwości i wywiadowi wojskowemu, jeśli na czele instytucji państwowych stoją osoby tuszujące najpoważniejsze zbrodnie?

Po 23 latach bliskim zmarłego udało się wywalczyć odtworzenie prokuratorskich akt sprawy. Jeśli tylko znów nie zostanie ona zamieciona pod dywan, dojdzie do wznowienia śledztwa i być może dowiemy się, kto i dlaczego zamordował polskiego szpiega. Pytanie, kogo skompromituje ta sprawiedliwość po latach. Bo jedynym co pewne, to że ojczyzna okazała się niewdzięczna względem swych dzieci, które powierzyły służbie życie. Mundury nasiąkły krwią z niegodnej honoru żołnierza bitwy.

 

Kazimierz Turaliński

 

APEL wyjaśnić sprawę śmierci Marka Stróżyka:

http://www.facebook.com/pages/Marek-Str%C3%B3%C5%BCyk-ofiara-morderstwa/222421331186310?sk=info

 

0

Kazimierz Turali

7 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758