Markiz de Custine „Listy z Rosji”, Aneks, Krąg, 1988.
Tylko niektóre fragmenty.
Polecam całość.
Astolf Ludwik Leonor markiz de Custine jedzie latem 1839 roku do Rosji "w poszukiwaniu argumentów przeciw rządom przedstawicielskim", wraca natomiast "zwolennikiem władzy konstytucyjnej". Gdy we wrześniu 1839 roku, po znacznie skróconej podróży przekracza w Tylży Niemen, pisze: "Nigdy nie zapomnę uczucia, jakie mnie ogarnęło… Ptak wylatujący z klatki czy umykający spod pneumatycznego młota nie byłby szczęśliwszy ode mnie."
"- Po co przyjechał pan do Rosji?
-Zwiedzić kraj.
-To żaden powód.
-Innego nie mam.
-Z kim zamierza się pan widzieć w Petersburgu?
-Z wszystkimi, którzy zgodzą się zawrzeć ze mną znajomość.
-Ile czasu zamierza pan spędzić w Rosji?
-Tego nie wiem.
-W przybliżeniu?
-Kilka miesięcy.
-Czy ma pan jakąś oficjalną misję do spełnienia?
-Nie.
-A ukrytą?
-Też nie.
-Jakieś cele naukowe?
-Nie.
-Czy został pan przysłany przez swój rząd, aby przyjrzeć się sytuacji społecznej i politycznej Rosji?
-Nie.
-Przez jakieś towarzystwo naukowe?
-Nie.
-Podróżuje więc pan z własnej woli i dla zwykłej ciekawości?
-Tak.
-Po co więc przybył pan do Rosji?"
"…miałem też okazję ujrzeć fasadę nowego Pałacu Zimowego – niezwykłe osiągnięcie woli jednego człowieka /cara Mikołaja I – przyp. mój/, użytej dla przezwyciężenia praw natury za pomocą sił ludzkich. Cel został osiągnięty, gdyż w ciągu jednego roku nowy pałac stanął na zgliszczach poprzedniego i jest chyba większy od wszelkich innych zamków w Europie, rozmiarami dorównuje Luwrowi i Tuileriom razem wziętym.
Niezwykłych trzeba było wysiłków, aby dokończyć odbudowę w terminie podanym przez Imperatora, prace nad wnętrzami prowadzone były nawet podczas największych mrozów, nieustannie zatrudnianych było sześć tysięcy robotników, których spora liczba umierała codziennie wskutek wyczerpania. Ponieważ jednak natychmiast zastępowano ich nowymi, którzy wypełniali powstałe poprzedniego dnia luki i sami również ginęli w tym niechlubnym przedsięwzięciu, śmierć nie czyniła żadnej szkody w postępie prac. …
Podczas trzydziestostopniowych mrozów sześć tysięcy bezimiennych męczenników, męczenników bez zasługi, meczenników bezwolnego posłuszeństwa – gdyż owa cnota jest u Rosjan wrodzona i wpajana od dzieciństwa – przebywało w salach, które dla szybszego wysychania murów podgrzewano do temperatury trzydziestu stopni. Przy każdym przekroczeniu wrót tego piekła – które dzięki ich poświęceniu stało się siedliskiem próżności, wykwintu i uciech – narażeni byli na sześdziesięciostopniową różnicę temperatur.
Nawet kopalnie Uralu są mniej niebezpieczne dla życia, a przecież robotnicy zatrudniani przy odbudowie pałacu petersburskiego nie byli bynajmniej złoczyńcami. Mówią, że ci spośród owych nieszczęśników, którzy malowali najmocniej ogrzane sale, musieli nieustannie trzymać na głowie rodzaj czepków wypełnionych lodem, które chroniły ich przed utratą zmysłów w straszliwych temperaturach, w jakich przebywali. …
Miliony, jakie kosztował Wersal, wyżywiły tyleż rodzin robotników francuskich, ile dwanaście miesięcy pracy zabiło niewolników słowiańskich. Dzięki temu poświęceniu słowo cara dokonało cudów …"
"… Gdy zbliżaliśmy sie do drugiego popasu, jeden z koni poślizgnął sie nagle i upadł pod koła. Szczęściem woźnica, pewną ręką panując nad resztą koni, zatrzymał je w miejscu. Mimo późnej pory roku za dnia jest jeszcze gorąco, a unoszący się w powietrzu kurz wzmaga jeszcze duchotę. Pomyślałem, że koń dostał udaru słonecznego i wyzionie ducha, jeżeli mu się natychmiast nie upuści krwi. Przywołuje feldjegra, wyciągam z kieszeni etui z weterynaryjnym lancetem i podając mu narzędzie mówię, że musi go natychmiast użyć, jeżeli chce uratować nieszczęsne zwierzę. Ze złośliwym spokojem, nie tykając lancetu i nie patrząc na konia odpowiada: "To zupełnie zbędne, jesteśmy już na miejscu".
To mówiąc, zamiast pomóc biednemu pocztylionowi w wyplątaniu konia z uprzęży, znika w sąsiedniej stajni, aby przygotować nowy zaprzęg….
…. pocztylion, który mnie przywiózł do zajazdu, popełnił przy wyjeździe jakieś wykroczenie i naraził się na karę, którą łatwiej było jemu znieść niż mnie oglądać. Przed wyjazdem więc ów młodziutki chłopak został przez swego kolegę, będącego zarządcą stajni, powalony na ziemię i bestialsko pobity. Uderzenia były silne, gdyż z daleka słyszałem ich dudnienie o pierś ofiary. Kiedy pocztowy sędzia, a zarazem kat, zmęczył się wykonywaną karą, ofiara bez słowa podniosła się z ziemi, dygocząc i nie mogąc złapać tchu, nieszczęśnik przygładził włosy, skłonił się przełożonemu, usiadł na koźle i, zapewne zachęcony otrzymaną przed chwilą karą, puścił konie wyciągniętym galopem, przebywając w godzinę cztery i pół czy pięć mil.
Powóz carski porusza się natomiast z szybkością siedmiu mil na godzinę /na trakcie Petersburg – Moskwa – przyp. mój/, nawet kolej żelazna z trudem mogłaby za nim nadążyć. Iluż ludzi musi zostać pobitych, ileż koni musi paść, aby osiągnąć ową zdumiewającą prędkość, i to przez sto osiemdziesiąt mil bez przerwy! …"
Cdn.
Niby z porzadnej rodziny, a do komedyantów przystala. Ci artysci...