Policji coraz więcej. Część – bardzo agresywna, powiedziałbym rozszalała. Biją np. dziewczyny stojące przy płocie parku, z ewidentnym wyliczeniem, by chłopcy je bronili.
pisał: Mirosław Dakowski
11.11.2011.
Wrażenia pieszego uczestnika Marszu Niepodległości w Warszawie 11.11.11.
Spisuję natychmiast po przebiciu się do domu (no, jednak – po wypiciu herbaty…). Spieszę się, by zapisać na świeżo, przed usłyszeniem relacji innych. Zobaczycie, dlaczego warto.
Było kilka nurtów demonstracji patriotycznych, rozumiem, że mieliśmy się zejść o 15-tej na placu Konstytucji i po przemówieniach pójść pod pomnik Romana Dmowskiego (pl. na Rozdrożu) i dalej pod Józefa Piłsudskiego (przy Belwederze).
Ja zacząłem od Mszy św. za Niepodległość w kościele „u św. Barbary”, a oficjalnie u św. Piotra i Pawła, róg Wspólnej i Emilii Plater. [Dla nie znających Warszawy, a chcących zrozumieć ciąg dalszy, radzę wziąć plan miasta].
Pięknie, za smakiem udekorowany kościół, pełen kulturalnych warszawiaków, tzw. inteligentów. Odróżniają się wyraźnie od zwykłego tłumu z ulicy Warszawy. Takich spotykamy ostatnio głównie w czasie miesięcznic upamiętniających Zbrodnię Smoleńską – i właśnie dziś.
Świetnie śpiewający (i pięknie ubrany!) chór z Alleluja Haendla, jakąś Kantatą Bacha i jeszcze paroma utworami, ale jak zwykle przy takich okazjach nie wziąłem ołówka i kartki, by zapisać.
Kościół w ciągu całej Mszy oddycha, emanuje katolicką pobożnością, patriotyzmem i troską o losy Ojczyzny. Nie staram się tych niezgrabności stylistycznych uściślić – wolę szybko opisać całość.
Po Mszy św. mieliśmy pójść Koszykową do pl. Konstytucji. Jest nas 3- 5 tysięcy osób. Ale policja zablokowała Koszykową – puściła nas, po sporej przerwie, do pl. Politechniki i dalej do Metra Politechnika. Nisko krąży i warczy helikopter – ale nie strzelają, ktoś stwierdza żartem.
Co się dzieje na pl. Konstytucji, dowiadujemy się od przerażonych żon panów z Opola. Z Opola przyjechali patrioci trzema autobusami, całą drogę (tyle godzin!) śledzili ich policyjni (?) tajniacy baaardzo nie chcący powiedzieć, na podstawie czyjego rozkazu śledzą te autobusy. W telefonach Panie były roztrzęsione i przerażone o los swych mężów – oglądały Polsat i TVN. „Każ babom wyłączyć telewizory, a odmówić za to dziesiątkę Różańca” – wrzasnąłem przyjacielowi tak głośno, by Żona usłyszała. No i ten helikopter zagłusza wszystko. Od pl. Konstytucji dołącza do nas duża grupa, która się przebiła przez blokady. Może ich puszczono?
– Gdzie ten Dmowski? pytają Opolanie. Cały czas podczas przesuwania się naszej kolumny pokazuję, że tam w lewo, ciągle prostopadle do kierunku naszego Marszu.
Policja kazała nam bowiem zrobić „Tour de Varsovie”, przez Rondo Jazdy Polskiej (Riviera), Puławską, w dół do Belwederskiej. Chodziło chyba o to, by nas pędzić opłotkami, by mniej ludzi ten Marsz oglądało. Mogli nas przecież puścić przez al. Szucha, bliziutko. Ale może przewrotnie chcieli, byśmy przeszli pod ruskimi? A szło już dziesięć do kilkunastu tysięcy ludzi. Dużo miłych, młodych, wielu narodowców, też sporo kiboli, jak siebie prześmiewczo nazywali. Ochoczo włączyliśmy się do skandowania „Donek, matole, twój rząd obalą kibole”. Gdy równo krzyczy to parę tysięcy gardeł, wrażenie niezapomniane.
Pod ambasadą rosyjską (mów raczej sowiecką – poprawiają nas sąsiedzi), starannie chronioną przez uzbrojone siły porządku, znów parę tysięcy gardeł skanduje KATYŃ – PAMIĘTAMY, potem SMOLEŃSK – NIE ZAPOMNIMY. Dużo rodzin z dziećmi, nawet z wózkami. Ostrzegam, ale raczej gratuluję odwagi i determinacji.
Przy Belwederze (bramy zamknięte i zaryglowane, obstawa bardzo liczna) chłopcy krzyczą coś o Bul-Komorowskim oraz piękne hasło, jak PO nas rabuje – żałuję, że mam krótką pamięć. Przy pomniku Marszałka kolejne tysiące ludzi na chwilę przystają i coś miłego Mu wykrzykują. Pod Urzędem Rady Ministrów (rany boskie, oświetlenie na biało i różowo, jak gigantyczny budyń z plastikowymi ozdóbkami – koszmar!) znów liczne grupy, szczególnie kibiców, wyrażają się. O PO i rozpierdoleniu rządu. „To trzeba było robić, a nie jałowo krzyczeć po wyborach” – strofuję.
Odchodzę na chodnik po stronie Łazienek. Z grupki lewusów odrywa się jakiś pedryl (obleśny uśmiech, tęczowy szalik, mientkie ruchy) i usiłuje mi wyrwać laskę. Mam ją na rzemiennej pętli, pałka mocna, akacjowa, z sęczkami. Nawet nie musiałem się szarpać, wystarczyło przemówić stanowczo w języku dlań zrozumiałym. Zmywa się do swoich. Obrzydzenie takie, że nawet pałka nie wyrywa się za nim. Przygodni znajomi (od dwóch już godzin!) uważają jednak, że powinna się nazywać palikotówka, nie biedroniówka, bo ten pierwszy wyżej w hierarchii zła. Zgadzam się.
Pod pomnik Dmowskiego chłopcy – narodowcy idą z ogromną flagą, niesiona płasko przez kilkanaście osób. Wszyscy – zupełnie spokojnie, ze czcią i godnie. Nagle z daleka, spod parku Ujazdowskiego, jakieś krzyki i za chwilę płomienie. Nasze zdziwienie. Na sygnale wjeżdżają z al. Szucha wielkie wozy milicyjne, o ile pamiętam, takie jak dyskoteki sprzed lat trzydziestu. Nowsze modele. Służące do pobudzania, a zaraz potem tłumienia rozruchów. Brutalni, w jakichś groźnych, kosmicznych, chyba plastikowych pancerzach, bojówkarze rzucają się na uczestników Marszu, szczególnie młodszych. Ludzie uciekają.
Chowam się ze starszą panią za dużym śmietnikiem, by nas tłum nie stratował. Ci, którzy widzieli podpalenie samochodu, mówią (młodzi): ewidentna podpucha, a starszy pan poprawia: klasyczna prowokacja. Policji coraz więcej. Część – bardzo agresywna, powiedziałbym rozszalała. Biją np. dziewczyny stojące przy płocie parku, z ewidentnym wyliczeniem, by chłopcy je bronili. A chłopcy – stchórzyli. Więc i dziewuch więcej nie biją, bo po co?
Decyduję się z wielu starszymi osobami na zejście na trasę Łazienkowską i powrót do Wawra. Na schodach na dół kolejny kordon „policji”, nie puszcza, bardzo agresywny. A zresztą widzimy, że na dole stoją jakieś dziwne grupy młodych, a ruch autobusowy został wstrzymany. Dlaczego? nikogo na dole przed chwilą nie było. Próbujemy więc się przebić przez trzy kordony „policji” w kierunku na Piękną . Zawracać, zawracać – krzyczą ci agresywni milicaje. „Gdzie tu wasz dowódca, to chcecie wszystkich zegnać do kupy i spałować???” – wrzeszczę. Dowódcy nie wydają. Niechętnie, ale te kilka osób puszczają. Ale od strony Pięknej pędzą inni byli uczestnicy Marszu. Z dziećmi. „Tu nie idźcie, tu pałują” – informuję. „A tam przy Pięknej biją czerwoni” odpowiada starszy pan. Z synkiem. „Jacy czerwoni? Kalisz?” Nie rozumiem. „No, bojówki lewackie”.
Udało nam się boczkiem, koło trasy Ł., dalej przez park, bez utraty zębów czy żeber, wyjść w kierunku sejmu. „Pan tak ryzykował, z chłopakiem?” Mówię ze śladem nagany. „Niech się uczy, co robi i może robić władza ludowa”. Chłopiec potakuje, że się nie bał.
Na placu Trzech Krzyży znów młyn. Biegają policaje, od Nowego Świata oddzielają dwa kordony. Podchodzimy. – Nie wolno!! – Ależ my chcemy wyjść z tych rozrób, niech panowie nie zaganiają nas z powrotem! – krzyczy pani. Proszę państwa, my z Lublina, ale proszę przejść, puśćcie tych państwa – usprawiedliwia się ale i lituje dowódca. A z alej Jerozolimskich luksusowo, w pól godziny byliśmy w domu.
Za gardło mnie ściska, bo taki sam z prowincji puścił nas z kotła z 82-gim czy 83-cim. A naiwnie myśleliśmy jakieś dwadzieścia lat temu, że to se ne vrati…
Ewidentne jest, że oddziałów policyjnych przeznaczonych do prowokowania burd i potem do bicia ich uczestników, była mniejszość.
Spisuję za szczegółami, bo to, co widziałem potem w Polsacie, TVN i TVP (a musiałem obejrzeć dla porównania) to było coś – jakby reportaż z innego państwa, z innego czasu. Na własnej skórze i nogach poznałem, jak bezczelnie każda TV kłamie. I jak skutecznie.
Niezależny wędrownik po necie, czasem komentujący... -- Ekstraktem komunizmu i jego naturą, tak samo jak naturą kaądego komunisty i lewaka są: nienawiść, mord, rabunek, okrucieństwo i donos... Serendipity — the faculty or phenomenon of finding valuable or agreeable things not sought for...