Cenzura nadal istnieje? A co sądzić o kiepskich prawnikach?
W kierowanym przez Putramenta tygodniku „Literatura” ukazał się (1976) rysunek satyryczny (nieżyjącego już) Andrzeja Czeczota (1933-2012): przy stole siedzi mężczyzna ubrany w stylu filmowych gangsterów z lat 30. – prążkowany garnitur, kapelusz z szerokim rondem zasłaniający twarz, w klapę wpięty Szczerbiec Chrobrego – symbol przedwojennego ONR. W jednej ręce mężczyzna trzyma pistolet, na drugiej dłoni ma kastet; na stole przed nim leży pejcz, drugi kastet, pałka i puszka z zamazanym napisem „Cyklon B”, stoi też butelka alkoholu. Na ścianie wisi afisz o treści „Teatr Ludowy w Nowej Hucie – Ryszard IV.*
Rysunek był oczywistą aluzją do działań Ryszarda Filipskiego na politycznym polu i forsowania tematów politycznych w swoich artystycznych przedsięwzięciach. Czeczot starał się napiętnować Filipskiego za narodowy komunizm i zawoalowany antysemityzm. Pierwsza wersja rysunku była jeszcze dosadniejsza – mężczyzna o rysach aktora, w bryczesach i oficerkach, zaganiał tłum ludzi do przypominającego krematorium budynku oznaczonego szyldem „Teatr Ludowy w Nowej Hucie”, ale cenzura pierwowzoru nie przepuściła.
W obronie naruszonego dobrego imienia Filipskiego stanęła „Trybuna Ludu” (PZPR): „To literatura kastetu, stanowiąca wyłom w obyczajach naszej prasy”. Wielu aktorów podpisało list otwarty, w którym stwierdzano, że publikacja takiej karykatury była haniebnym aktem politycznym, precedensem, którego tolerować nie wolno i należy wyciągnąć konsekwencje wobec winnych.
Filipski pozwał Czeczota i osobno redakcję „Literatury” do sądu. Rysownik już po tygodniu stracił pracę i przed emigracją z Polski (1982) nie znalazł stałej pracy. Jego obrony podjął się Jan Olszewski, zaś Filipskiego wspierał na sali sądowej Bohdan Poręba, za sprawą którego na świadków powołano Kazimierza Kutza i Jonasza Koftę, którzy zgodnie zeznawali, że słowa Czeczota o syjonistycznej inspiracji były żartem rysownika, który zakładał, że podpuszczony przez niego Poręba powtórzy je Filipskiemu.
Oskarżenie usiłowało dowieść Czeczotowi antysemityzm i nieposzanowanie obozu zagłady w Auschwitz. Jesienią 1976 sąd skazał rysownika na sześć miesięcy więzienia w zawieszeniu, zasądził pokrycie przez niego kosztów procesu, wpłatę nawiązki na cele społeczne i nakazał mu wystosowanie przeprosin. Ponieważ Filipski był hołubiony przez PZPR, Czeczota spotkało wiele szykan jeszcze przed rozpoczęciem procesu. Natychmiast stracił pracę w „Literaturze” (a miał tam stałą rubrykę), stał się ofiarą oszczerczej kampanii w partyjnej prasie, musiał meldować się co drugi dzień na posterunku milicji, był złośliwie legitymowany w miejscach publicznych przez patrole MO, odbierał telefony z wyzwiskami i pogróżkami. Podczas stanu wojennego Czeczot był internowany (1981).
Ciekawe, w jaki sposób po 1989 prowadzona byłaby opisana sprawa – z pewnością w mediach (także w internecie) dyskusja miałaby szerszy i bardziej zażarty wymiar, ale przecież satyryk nie utraciłby pracy. Zresztą dawniej, aby stworzyć kontrowersyjną karykaturę, trzeba było znacznie większej odwagi, niż dzisiaj.
W dobie internetu mamy zdarzenia, które dawniej nie mogły zaistnieć, z oczywistych powodów. Obecnie może być i tak, że ktoś skomentuje po swojemu czyjeś wypowiedzi, a urażona osoba może udać się do sądu i – w zależności od umysłowej lotności sędziego oraz od jego chwilowej chęci do wykonywania swego szlachetnego posłannictwa – sprawa będzie oddalona albo pozwany dostanie wyrok. To przypomina rzut monetą. I taki wyrok zapadł, choć to powódka sfałszowała podpis, pomówiła o pisanie na forum pod innymi nazwiskami, a ponieważ pozwany nie otrzymał informacji o wydanym wyroku, onże się uprawomocnił i nie jest do ruszenia w niemal „dzikim kraju”**.
I teraz nie ma żadnego znaczenia, że Naleziński nie miał lewych kont na portalu NaszaKlasa i że pisarka MCh. miała przywidzenia, z którymi poszła do sądów, przedstawiając infantylny dowód, że jednak pisał jako Kawalec. Reprezentujący ją mec. Kolankiewicz miał wszystkie dowody jej działalności, a mimo to nie odradził jej procesowania się – po prostu ten prawniczy etyk nie dostrzegł albo nie chciał dostrzec, że jego klientka sfałszowała podpis i pomówiła Nalezińskiego o posiadanie dwóch lewych kont. Przez tę parę nieudaczników (uniwersytecka konfabulantka i prawniczy nielot) Naleziński ma procesy oparte na fałszywym założeniu, że pisał jako Kawalec.
Adwokat zasłynął ponadto i z tego, że zarzut pisania pikantnych żarcików zamienił (dlaczego?) na zarzut pisania wulgarnych, zaś sędzia Midziak przyjął ten zarzut do dalszego rozpatrywania i uznał, że pisarka jednak nie pisała wulgarnych dowcipów (a przecież takich zarzutów jej nie postawiono!), zatem nakazał przeprosić ją za coś, o co nie była posądzona na forum. Strona pozywająca zmanipulowała dowód oraz niektóre wypowiedzi (zmieniając niektóre słowa) i na tej podstawie nieprofesjonalny sędzia wydał wyrok!
Okazuje się, że polski sędzia w sprawie IC692/09 jednoosobowo wykreował pewną rzeczywistość, która – wg niego – zaistniała, bo tak sobie umyślił, bo tak mu pasowało do jego układanki, w której powódka była nieskazitelna, zaś niegodziwości dopuścił się wyłącznie pozwany. To jest klasyczny przykład, kiedy nie mają znaczenia fakty, lecz mają znaczenie wyłącznie procedury, a końcowym podsumowaniem polskiej Temidy jest jej postawa – wyrok jest prawomocny i chyba nawet minister sprawiedliwości nie jest w stanie zmienić idiotycznego wyroku. Czy istotnie Temida nie jest w stanie dowieść, która strona mówi prawdę, a która konfabuluje?
Można byłoby sprawę rozstrzygnąć poprzez wariograf albo porównanie tekstów napisanych przez jedną osobę (jak twierdzi powódka a oskarżycielka) lub przez dwie osoby (jak uważa pozwany a oskarżony), ale do tego musiałaby Temida ruszyć kiepełą i zająć się takimi dość oczywistymi pomysłami. Mogłaby się zwrócić do admina NaszaKlasa, bowiem posiada on wykaz logowań, z których pewnie natychmiast fachowcy wyprowadziliby poprawne wnioski, ale do tego trzeba jednak chęci, no i komu niby miałoby na tym zależeć – leniwym a dobrze opłacanym togowym urzędnikom? A po co im w to zbędne – jak uważają – przedsięwzięcie wchodzić, skoro wyrok jest prawomocny i niewzruszalny? Sędziowie, choćby największe łajzy, są niezawiśli i nie podlegają społecznej kontroli.
Polski demokratyczny a głupawy sąd nie jest w stanie zacytować fragmentów, które rzekomo obrażają pieniaczkę łażącą po sądach, która co pewien czas rozpętuje kolejny proces. Mało tego – sędzia przyjął, że Naleziński pisał jako Kawalec (tak to przynajmniej wynika z uzasadnienia wyroku, choć podobno tej kwestii nie rozpatrywał) i wszystkie wulgarne dowcipy i komentarze skierowane do pisarki przypisał temu pierwszemu, natomiast nie zacytował żadnych przestępczych wypowiedzi, zatem – formalnie rzecz biorąc – nie wiadomo, czy bazował na tekstach Nalezińskiego, czy na tekstach Kawalca, dlatego tak ważne jest jednoznaczne podanie inkryminowanych cytatów, aby uniknąć nieporozumień. Niestety, sędzia zapewne pogubił się w kwestii autorstwa poszczególnych tekstów i ogólnikowo dokonał oceny – bez konkretnych przykładów, bowiem wówczas byłoby od razu czytelne, kto jest twórcą takiej czy innej wypowiedzi.
Jeśli w Polsce zapada więcej wyroków opartych na omamach zbyt nerwowych naszych obywateli, wydawanych przez pełniących, jakże ciężką i odpowiedzialną służbę, lecz niekompetentnych prawników, to należy współczuć większej liczbie ofiar pomyłek sądowych, bowiem takich przypadków z pewnością jest więcej, niż ten, właśnie opisywany.
Po raz kolejny oświadczam, że powódka (sprawa cywilna) i jednocześnie oskarżycielka (sprawa karna), pisarka MCh., ciągle trwa w swoim błędnym przekonaniu, że miałem dodatkowe konta, z których ją obrażano i ponownie potwierdzam, że sfałszowała podpis na forum. Ponadto twierdzę, że ta osoba – jako doktorant UG – nie powinna uczestniczyć w najwulgarniejszym forum portalu NaszaKlasa, na którym zamieszczała seksistowskie i antygejowskie żarciki, bowiem to nie licuje z powagą tej uczelni; co szokujące – szydziła również z przysięgi studenckiej, a to już jest skandalem samym w sobie.
Jeśli jakikolwiek prawnik – adwokat, sędzia, prezes sądu, czy ktoś z Ministerstwa Sprawiedliwości, czyta komentarze oraz żarciki pisarki i nie przyznaje, że spora część Polaków negatywnie oceniłaby jej wyczyny, to jedynie świadczy o togowym upośledzeniu takiej osoby. Tacy ludzie nie powinni zajmować się sądzeniem obywateli z art. 212 kk w XXI wieku. Owszem, poziom seksistowskich i antygejowskich żarcików można przedyskutować, bowiem można uznać, że kawały pisarki posiadają w mniejszym albo większym zakresie opisane cechy, ale żaden kauzyperda nie może mi wmawiać, że one w ogóle nie mają omawianych właściwości, a to próbuje mi wmówić sędzia Midziak. Jego działania powinny być napiętnowane, bowiem żaden sędzia nie powinien oceniać, że podsądny posiada niewłaściwe poglądy w sferze etyki i moralności, skoro pewna część naszego społeczeństwa, w tym fachowcy w dziedzinie seksizmu i homofobii, jednak podziela poglądy pozwanego lub oskarżonego.
Jeśli coś jest mniej lub bardziej moralne albo etyczne, to mogę co najwyżej usłyszeć od sędziego, że jestem przewrażliwiony w niektórych sprawach, ale niech mi taki „fachowiec” nie wmawia, że żarciki pisarki nie były seksistowskie i antygejowskie. Ja twierdzę, że były takie, zaś sędzia uważa, że nie. I co wynika z tej różnicy zdań? Że sędzia godnie pełni swoją misję, ja zaś jestem przestępcą? I taka różnica zdań ma wpłynąć na ogłaszany wyrok?
A jeśli jeszcze sędzia wmawia, że wypowiedzi pisarki nie były w stosunku do mnie niewłaściwe, to chyba nadużył nie tylko wyrozumiałości Temidy, ale (przed świętami) możliwe że już trunków – zapisy*** wyraźnie świadczą, że pisarka nie stosowała zbyt dyplomatycznych zwrotów, czyli fachowiec od prowadzenia spraw delikatnych, nie ma pojęcia co oznaczają określenia typu „niegodne, niegrzeczne, niewłaściwe”, bowiem ów znawca nie dostrzegł określenia „ohydny donosiciel” oraz nie zauważył – jakże złośliwej – uwagi o „świetnym materiale badawczym dla psychiatry”.
Niniejszym wnoszę o uznanie, że osoby zajmujące się sprawą IC692/09 nie są profesjonalistami, zaś wyrok, który zapadł 18 grudnia 2009 jest niewykonalny, ponieważ oparto go na manipulacji, czyli na oszustwie strony pozywającej i na niewłaściwej interpretacji tekstów napisanych po polsku, nie zaś w języku obcym. Więcej – sędzia Midziak posunął się do kłamstw, co – w razie pozwu – będzie starannie zebrane w osobnym opracowaniu.
A już całkowitym szczytem niekompetencji (bo przecież chyba nie głupoty!) SO w Gdańsku jest uznanie, że artykuł „Jak na portalu zarobić 20 tysięcy złotych” jest przestępczy i powinien być zdjęty z internetu. Jak wykształcony mecenas i jeszcze bardziej doświadczony sędzia mogli uznać, że opisany tam pijaczek jest pisarką MCh.? Jak w ogóle mogło im to przemknąć przez myśl? Wszak ta pani powinna się na nich za to po prostu obrazić, bowiem tekst jej nie dotyczy! Ale kto im to wyjaśni? Na studiach nie mieli ćwiczeń z logiki?
To ponadto oznacza, że ten tekst jest takim małym gdańskim odpowiednikiem „Mein Kampf”, które to „dzieło” również ma zakaz publikacji!
Niech w końcu jakiś inteligentny prawnik reprezentujący Państwo naprawi szkodę, którą popełnił Sąd Okręgowy w Gdańsku, bowiem każdy solidny a honorowy fachowiec, jak spaprze robotę, to gratisowo powinien ją naprawić.
Spodziewam się także, że polska Temida wystawi Nalezińskiemu certyfikat zaświadczający, że nie miał lewych kont na portalu NaszaKlasa i temat w końcu zniknie z wokand – nawiedzeni zwolennicy równie nawiedzonej pisarki ciągle wypisują w internecie, że Naleziński kłamie i że pisywał jako Kawalec (o czym rzekomo doskonale wie, jak wmawiają!) – to są jacyś anonimowi kretyni, którzy powinni stanąć przed sądem za pomówienia! Ale polskie sądownictwo będzie teraz ścigać mnie za niewykonanie idiotycznego wyroku (bo to jest znacznie prostsze, niż dochodzenie prawdy, no i zgodne z kuriozalnymi procedurami) oraz za niniejsze sformułowania sprowokowane przez totalny brak rzetelnego działania polskiego wymiaru sprawiedliwości. Prawdopodobnie w Polsce jest więcej osób doprowadzonych do ostateczności przez nieudolnych rycerzy Temidy.
27 lutego 2008 w Warszawie Maciej Zientarski wraz z Jarosławem Zabiegą uczestniczyli w katastrofie, w której ciężko ranny został znany dziennikarz, zaś jego kolega zginął. Obecnie toczy się proces, w którym dziennikarz twierdzi, że niewiele pamięta, zaś jego adwokat lansuje pogląd, że to nie on prowadził ferrari tuż przez tragedią. Jeśli obecne metody dochodzenia prawdy nie są w stanie wykazać, kto prowadził auto i nie można wykazać, że Naleziński nie pisał jako Kawalec, to co jest wart ten cały nowoczesny – i coraz kosztowniejszy w utrzymaniu – temidowy sektor? Jest jednak różnica – Zientarski nie pamięta, czy kierował, zaś Naleziński doskonale wie, że nie jest Kawalcem i że nie pisał na NK pod cudzymi danymi. I co na to jakże półinteligentna polska Temida?