Po raz pierwszy od 5 lat media, które uchodziły za prorządowe, obiektywnie przedstawiają poczynania rządu. Czy Bóg poruszył zatwardziałe serce niektórych dziennikarzy? Czy raczej przyczyny tego stanu leżą w zupełnie innym miejscu?
"Jakie reformy obiecane w expose, rząd premiera Tuska już zrealizował?" – któż mógłby zadać takie pytanie. No, zgadnijcie! Wildstein, Pospieszalski? W życiu byście nie trafili, bowiem autorką powyższych słów jest redaktor Kolenda-Zaleska, specjalistka od "prawdziwych Polaków".
Przytoczyłem ten cytat, żeby pokazać, że coś się dzieje w mediach; innymi słowy, cytując klasyka – ktoś przesunął wajchę. Media o dziwo, nagle stały się strasznie wrażliwe na punkcie generała Błasika, podgrzewając ten problem do granic możliwości – rozkładając go na czynniki pierwsze. Zauważył to nawet Antoni Macierewicz, który podziękował dziennikarzom za ich postawę i stwierdził, że ona z czasem się zmieniła. A dlaczego? Przecież nie dotyczy ona tylko stosunku do katastrofy smoleńskiej, ale wielu innych dziedzin takich, jak służba zdrowia, gospodarka. Media uznawane za prorządowe po raz pierwszy pokazują ekipę Tuska, tak jak powinny to czynić od samego początku. Teraz można powiedzieć, że spełniają funkcję kontrolną i bezwzględnym wzrokiem patrzą rządowi na ręce?
Trzeba jednak zadać pytanie, czemu tą metamorfozę zawdzięczamy? Przywoływany już przeze mnie Macierewicz, tak bardzo nienawidzony przez różne bandy cwaniaków wskazał właściwy trop – powiedział on mianowicie, że obóz rządowy przeżywa ogromny kryzys i awans partii Janusza Palikota jest tego znakomitym przykładem.
Jeszcze lepszym jest w mojej opinii wojna z Grzegorzem Schetyną. W zasadzie ciężko nie stwierdzić, że wszystkie nieszczęścia, jakie dotykają nasz biedny kraj poprzedza to wydarzenie – "Na początku była awantura z Grzesiem…" A później to już poleciało. W tej rozgrywce gangów, ktoś chyba zapomniał, że jest wspólny interes łupienia obywateli i nie można przekraczać pewnej granicy. To jest jednak wojna, a wiadomo tam liczy się wyłącznie unicestwienie przeciwnika – reszta odchodzi na dalszy plan.
Zatrzymanie generała Cz. wydaje się być przełomem. Ktoś się zapomniał, ktoś teraz tego żałuje – konsekwencje trzeba jednak ponieść. To tak jakby ktoś porwał się na bliskiego współpracownika Dona Corleone – musiał liczyć z chęcią odwetu, zemsty; z wybuchem wojny, chyba, że jest idiotą.
No i mleko się rozlało. Widać to wyraźnie na przykładzie prokuratury, w której trwa merytoryczny spór, a jakże. Generał przeciwko generałowi, prokurator przeciwko prokuratorowi, przyjaciel Gromsława przeciwko jego wrogowi. Sytuacja jest naprawdę poważna, polała już się nawet krew, na szczęście zamiast roztrzaskać swoją głowę pułkownik Przybył zadrasnął tylko policzek.
To jeszcze nic! Nagle okazało się, że prokuratura po prawie dwóch latach prowadzonego śledztwa odkryła, że nie ma dowodu na to, że generał Błasik był w kokpicie. To jest już poważny cios. Jaka będzie odpowiedzieć drugiego gangu? Sytuacja wydaje się wymykać spod kontroli, trup ściele się gęsto i to z pewnością to nie jest koniec ofiar.
Jedynym wygranym może być tutaj "naród tubylczy", który przez przypadek może wejść w posiadanie tajemnej wiedzy.
Czasami tak jest, że jeśli przychodzi nam się mierzyć z potężnym przeciwnikiem z którym nie mamy szans na starcie, należy wówczas czekać na jego potknięcie, na chwilę słabości. Wówczas trzeba zaatakować, go złapać za piętę achillesową i nie puszczać.
Wygląda na to, że różne środowiska, które okupują nasz kraj od 20 lat same się "powystrzelają". Życzę im tego z całego serca, a nam gorszym obywatelom Europy, żebyśmy więcej nie musieli przeżywać kolejnej wojny na górze.