Przedstawiam Państwu kolejną relację z rozprawy, która odbyła się w dn.09.12.2011 r. w Sądzie Rejonowym dla Warszawa Wola.
W procesie tym, powołując się na art.230 par.1 kodeksu karnego, prokuratura oskarża dziennikarza śledczego Wojciecha Sumlińskiego oraz byłego pracownika kontrwywiadu PRL, Aleksandra L. o rzekomą płatną protekcję podczas procesu weryfikacji żołnierzy WSI.
Uprzejmie proszę szanownych Czytelników, aby w ewentualnych komentarzach dotyczących byłego oficera kontrwywiadu PRL posługiwać się jego imieniem i inicjałem nazwiska Aleksander L., ponieważ nie wyraził on zgody na poprzedniej rozprawie na podawanie jego nazwiska w relacjach z procesu, a ja chciałbym mieć możliwość dalszego informowania Państwa o jego przebiegu.
Wojciech Sumliński kontynuował składanie swoich wyjaśnień, koncentrując się początkowo na osobie byłego wysokiego oficera kontrywiadu WSW, Aleksandra L., który, zdaniem dziennikarza, posiada informacje, mogące być kluczem do dotarcia do prawdy o nieznanych okolicznościach śmierci ks.J.Popiełuszki. Przywołał również postać wysokiego rangą polityka z czasów AWS, nie podając jednak jego nazwiska (prawdopodobnie, jak zrozumiałem, osoba ta będzie jednym ze świadków obrony w dalszej części procesu), mówiąc, że polityk ten po publikacji książki "Kto naprawdę go zabił", napisanej przez dziennikarza w 2005 r., "przylgnął" do niego, starając się jakby śledzić postępy dziennikarskiego śledztwa w tej sprawie (prowadzonego od dłuższego czasu przez Wojciecha Sumlińskiego). O tym polityku i zdaniem dziennikarza, zawoalowanej korelacji pomiędzy nim, wspomnianym politykiem a Aleksandrem L., prawdopodobnie będzie jeszcze mowa na kolejnych rozprawach.
Następnie Wojciech Sumliński przedstawił powody tak mocnego, z jego strony, zaangażowania w wyjaśnienie śmierci ks.J.Popiełuszki podkreślając, ze on i jego rodzina byli w latach 80-tych parafianami ks.Jerzego; dojście przez niego do prawdy miało być czymś w rodzaju wypełnienia nie napisanego testamentu. Zdaniem dziennikarza, Aleksander L. był w posiadaniu wielu istotnych informacji na ten temat, ale tę wiedzę "dawkował", przy czym dziennikarz był ją w stanie weryfikować (dzięki dostępowi do innych źródeł) i wiedział, że jego informator go nie okłamuje. Aleksander L. przekazywał te informacje na przełomie 2007/8, w ktorym to okresie Wojciech Sumliński pracował nad scenariuszem do cyklu reportaży o smierci ks.Jerzego. Był to duzy projekt, robiony dla TVP. Dziennikarz podkreślił, że właśnie z powodu tych informacji, utrzymywał wtedy intensywny kontakt z Aleksandrem L., choć nie wiedział, jakie motywy kierują jego postępowaniem.
W tym samym czasie, z tych samych powodów, często kontaktował się z Panem Leszkiem Pietrzakiem, którego jako eksperta m.in. w sprawie śmierci ks.J.Popiełuszki, ale również WSI, często zapraszał do swoich programów. Dziennikarz podkreślił, że współpracował z Leszkiem Pietrzakiem w takim zakresie, w jakim nie wiązało się to z łamaniem prawa.
Jednocześnie w tamtym czasie Wojciech Sumliński odbywał dziesiątki spotkań z innymi osobami, od których starał się uzyskać różnego rodzaju informacje, również z tymi, które polecał mu Aleksander L. Dziennikarz dodał, że programy czy reportaże, które przygotowywał, m.in. na temat WSI, przedstawiały tę instytucję jako organizację przestępczą.
Wg aktu oskarżenia, również w tym samym czasie miał się ponoć spotykać z płk. Leszkiem Tobiaszem, któremu miał oferować pozytywną weryfikację przed Komisją weryfikacyjną WSI., przy czym dziennikarz wiedział, że ma do czynienia ze, jak to określił, stuprocentowym prowokatorem", człowiekiem niebezpiecznym, a na dodatek nagrywającym za pomocą aparatury podsłuchowej, swoich nieświadomych tego procederu rozmówców. Wojciech Sumliński zapytał, dlaczego w takim razie nie powstało z tych jego rzekomych rozmów z płk. Tobiaszem żadne nagranie i sam odpowiedział, że nie powstało, ponieważ nie mogło, bo takich spotkań nie było.
Wojciech Sumliński, koncentrując się ponownie na osobie Aleksandra L. powiedział, że miał on bardzo dużo kontaktów we wszystkich możliwych kręgach, takich jak politycy, hierarchia kościelna czy nawet gangsterzy. Ten były wysoki oficer tajnych służb PRL czasami jednak sugerował, jakby "mimochodem", że chciałby się spotkać z pewnymi, znanymi z kolei dziennikarzowi, osobami, m.in. Jarosławem kaczyńskim, ponieważ mógłby wtedy powiedzieć "wiele ciekawych rzeczy". Podobne sugestie wysuwał podczas rozmów z dziennikarzem w stosunku do Mirosława Piotrowskiego, współpracownika o.Tadeusza Rydzyka, czy też Leszka Pietrzaka. Ponieważ jednak w tamtym czasie, po historii z Aleksandrem Kwaśniewskim (wspominałem o niej w relacji z poprzedniej rozprawy – przypis autora), stosunek dziennikarza do Aleksandra L. był mieszaniną ufności i nieufności, dziennikarz, to jak zrozumiałem, do umożliwienia takich kontaktów nie doszło.
Dziennikarz zwrócił jednak uwagę, że Aleksander L. miał duże własne możliwości docierania do osób z kręgów prawicowych, ponieważ utrzymywał zażyłe kontakty z biskupami tzw. toruńskimi. Kontakty te w pewien spsoób uwiarygodniały osobę tego byłego oficera tajnych służb PRL w oczach dziennikarza.
Następnie Wojciech Sumliński zajął się sprawą jego hipotetycznych spotkań z płk.Tobiaszem, w czym prokuratura, stawiając go w stan oskarżenia, opierała sie na zeznaniach płk. Tobiasza oraz częściowo, Aleksandra L. Dziennikarz stanowczo stwierdził, że takich spotkań praktycznie nie było. Mogło, jego zdaniem, dojść do jakiegoś zupełnie przypadkowego spotkania, na zasadzie "dzień dobry/do widzenia", kiedy np. Aleksander L. kończył właśnie swoje spotkanie z płk.Tobiaszem, a dziennikarz przybył, aby spotkać się z Aleksandrem L., ale Wojciech Sumliński nawet tego typu spotkania nie pamięta. Dziennikarz dodał jeszcze, że nawet, jeśli do takiego przypadkowego spotkania doszło, to wyklucza, aby podczas kilku zamienionych grzecznościowo zdań mogła być mowa o jakiejś płatnej protekcji, korupcji, weryfikacji itp. Jedyne spotkanie, które dziennikarz sobie przypomina, miało miejsce w kwietniu 2008 r., w Zaborku, na odbywającej się tam imprezie urodzinowej. Miejsce to było znane dziennikarzowi już od wielu lat, choć o tym, że jedną z ważnych osób w tym ośrodku jest Marian Cypel, były dyplomata, a jednocześnie rezydent wywiadu PRL w Wiedniu, dowiedział się dopiero właśnie w 2008 r.
Aleksander L., jak powiedział dziennikarz, bardzo usilnie go namawial, aby koniecznie przybył na tę urodzinową imprezę do Zaborka. Wojciech Sumliński faktycznie się na tej imprezie zjawił, ponieważ uważał, że powinien tak zrobić, choćby po to, aby podtrzymywać relacje z niektórymi osobami, np. właśnie z Marianem Cyplem, które uczestniczyly w tym przyjęciu, ale planował tam być tylko kilkadziesiąt minut. Kiedy już zamierzał opuścić imprezę, podszedł do niego jakiś człowiek pytając, czy go sobie przypomina. Wg dziennikarza wyglądało to mniej więcej w taki sposób:
"Panie Wojtku, czy pan mnie sobie przypomina?"
"Nie, nie bardzo"
"Niech się pan dobrze przyjrzy, czy mnie pan nie poznaje"
"Nie bardzo"
Po chwili jednak dziennikarz, któremu twarz pytającego go człowieka wydała się jednak znajoma, choć nie był tego pewien, grzecznościowo stwierdził, że coś pamieta "jak przez mgłę". wtedy jego rozmóca się ucieszył mówiąc "to swietnie, bo koniecznie musimy sie spotkać, mamy dużo rzeczy do omówienia" i podał swój numer telefonu, który dziennikarz zapisał na kartce lub od razu zapisał w telefonie (tego W.S. nie jest pewien – przypis autora). Dopiero podczas pożegnania z Aleksandrem L. i Marianem Cyplem, zanim wsiadł do swojego samochodu, zapytał, czy znają człowieka, z którym przed chwilą zamienił kilka słów; od któregoś z nich usłyszał, że to jest płk.Leszek Tobiasz.
Wojciech Sumliński jeszcze raz oświadczył, że było to jedyne jego spotkanie z pułkownikiem, które faktycznie miało miejsce. Jeżeli było jeszcze jakieś inne, to na zasadach zupełnej przypadkowości, o których mówił wcześniej.
Dziennikarz powiedział również, że jest przekonany, że płk.Tobiasz podczas tego spotkania w Zaborku był obwieszony aparaturą podsłuchową, "jak choinka w bombki". Dodał również, że nigdy po tym spotkaniu nie zadzwonil do płk.Tobiasza, choć, gdyby nie publikacja w "Dzienniku Gazeta Prawna" (opisana w poprzedniej relacji – przypis autora), istnieje duże prawdopodobieństwo, że skontaktowałby się z tym byłym oficerem WSW oraz WSI. Wojciech Sumliński przypuszcza również, że płk.Tobiasz, jako "fachowiec" w grach operacyjnych, prawdopodobnie miał przygotowany scenariusz dla takiego spotkania. Scenariusz, bedący pułapką na dziennikarza, taką, jaką kiedyś przygotowano na jednego ze współpracowników Wojciecha Sumlińskiego, dziennikarza Łukasza Kurtza. Pułapka ta polegała w tamtym przypadku na tym, że kierując w odpowiedni sposób rozmową, oskarżono Pana Kurtza o próbę wymuszenia korzyści majątkowych (sprawa PERN).
Następnie Wojciech Sumliński zajął się kwestią powodów, którymi mogli się kierować płk.Aleksander L. oraz płk. Leszek Tobiasz. Przypomniał, że płk. Tobiasz, który dawniej zajmował się m.in. inwigilacją kościoła katolickiego (sprawa biskupa Paetza), miał w owym czasie problemy w postaci spraw karnych, prowadzonych przez Prokuraturę Garnizonową. Prawdopodobnie, aby w jakiś sposób wyplatać się z tych kłopotów, próbował za wszelką cenę dotrzeć do Antoniego Macierewicza, sugerując różnym osobom, że "nie za darmo". Z kolei płk. Aleksander L. miał problemy finansowe spowodowane chorobą żony, której leczenie było bardzo kosztowne. Zdaniem dziennikarza, Aleksander L. podjął się próby "pomocy" płk.Tobiaszowi dokładnie zdając sobie sprawę, że jest to przestępstwem, a nie, jak twierdzi, że były to tylko "takie żarty".
Wojciech Sumliński stwierdził, że to rzekomo pokrzywdzony w tym procesie płk.Leszek Tobiasz był inicjatorem tych wszystkich działań, które zaprowadziły jego, dziennikarza, na salę sądową. Aleksander L. był z kolei narzędziem w rękach płk.Tobiasza, będąc przez niego szantażowany nagraną rozmową (dotyczącą płatnej protekcji – przypis autora; chodzi o rozmowę pomiędzy Aleksandrem L. a Leszkiem Tobiaszem, zarejestrowaną przez tego ostatniego). Dziennikarz powiedział również, że gdyby jakiś jego kolega nagrał rozmowę, za pomocą której mógłby zostać o coś oskarżony, to z pewnością nie utrzymywałby z takim kolegą żadnych relacji, gdyby się o tym fakcie dowiedział. W tym przypadku było jednak inaczej; Aleksander L. już dawno wiedział, jak sam przyznał na poprzednich rozprawach, że o tym nagraniu wiedział, a jednak nadal utrzymywał relacje z płk.Tobiaszem. Wg dziennikarza, świadczy to o tym, że Aleksander L. prawdopodobnie był szantażowany przez plk.Tobiasza i szukał możliwości obciążenia Wojciecha Sumlińskiego, aby zyskać na czasie, jak również spróbować wyplątać się w jakiś sposób z tej całej sprawy.
W tym momencie Wojciech Sumliński zwrócił się do prokuratury, pytając, co jest bardziej logiczne: czy próby jakiegoś kontaktu w funkcjonariuszami WSI przez dziennikarza, mającego stabilną sytuację zawodową, finansową i osobistą, który te służby oskarża o działalność przestępczą, czy też raczej jakiś rodzaj intrygi najpierw jednej (płk.Tobiasza), a potem dwóch osób ( Aleksander L.), mających olbrzymie problemy karne czy też finansowe i w przygotowywanej prowokacji widziały szansę na wyjście z tych problemów?
Jak się okazało, dodał dziennikarz, w przypadku płk.Leszka Tobiasza ta szansa na wyjście z kłopotów została zrealizowana, bowiem zawieszono inne śledztwa wobec jego osoby prowadzone przez Prokuraturę Garnizonową. Dziennikarz zwrócił również uwagę, że Aleksander L. miał niemal niegoraniczone możliwości, aby "wystawić" jego osobę płk.Tobiaszowi, ze względu na intensywność kontaktów pomiędzy dziennikarzem a Aleksandrem L.
Wojciech Sumliński powiedział, że dopiero po pewnym czasie zrozumiał, w jaką historię został wplątany, również dzięki pomocy innych dziennikarzy: "elementy puzzli zaczęły się ukladać".
Wojciech Sumliński powrócil do działań prokuratury, której działania Sąd Rejonowy dla Woli Wydzial III karny w swoim wyroku uznał w tej sprawie za "skandaliczne i bulwersujące". Dziennikarz podniósł również sprawę wiarygodności płk.Leszka Tobiasza, czym prokuratura prowadząca śledztwo niemal w ogóle się nie zajęła, mimo, że dziennikarz podał jej nazwiska osób pokrzywdzonych przez działania plk.Tobiasza, jak również ocenił jej działania wobec dzienikarza Przemysława Wojciechowskiego (któremu Aleksander L. miał się przyznać, że wie o zarejstrowaniu rozmowy przez płk.Tobiasza), jako próbę zastraszania istotnego świadka. Wg dzienikarza, gdy Przemysław Wojciechowski przyszedl z nim do prokuratury i zaczął składać na ten temat zeznania, został pouczony przez panią prokurator, że "naraża się na wielką odpowiedzialność, łamiąc tajemnicę dziennikarską", co spowodowało, że zaczął się on wahać i zastanawiać, ile może w tej sprawie powiedzieć.
Wojciech Sumliński przypomniał też, jak wyglądało jego pierwsze przesłuchanie w prokuraturze, które było przerywane nieustannie dzwoniącymi telefonami (na biurku prokuratora) od osób pragnących się zorientować, jak przebiega przesłuchanie. Spowodowało to irytację ówczesnego adwokata Wojciecha Sumlińskiego, Romana Giertycha, który wziął słuchawkę z rąk prokuratora i poznając głos Konstantego Miodowicza, specjalisty w Platformie Obywatelskiej od służb specjalnych, rzucił: "Kostuś, dajcie już spokoj z tymi telefonami, wszystkiego się dowiecie".
Na tym rozprawa została zakończona i dalsze składanie przez Wojciecha Sumlińskiego odroczono do 17 stycznia, kiedy to ma się odbyć kolejna.
Przypominam Państwu terminy kolejnych rozpraw: 17.01.2012 godz.12:00 sala 134, 25.01.2012 godz.12:30 sala 29 oraz 30.01.2012 godz.12:30 sala 29.
Informuję również, że przekazałem Panu Wojtkowi w imieniu Państwa, którzy mnie o to prosili, życzenia wytrwałości, wiary, otuchy i solidarności, za które jest on Państwu głęboko wdzięczny.
Materiał na podstawie informacji własnych. Przepraszam za ewentualne literówki, ale chciałem przekazać Państwu to sprawozdanie z rozprawy jeszcze dzisiaj. Relacje z poprzednich rozpraw:
http://ander.nowyekran.pl/post/43108,wojciech-sumlinski-rozprawa-z-dn-06-12-2011-r
http://ander.nowyekran.pl/post/41043,proces-wojciecha-sumlinskiego-rozprawa-w-dniu-18-11-2011