W wortalu biznesowym Gazety Wyborczej możemy dzisiaj przeczytać o wszczęciu przez włoską prokuraturę śledztwa ws. obniżenia ratingu Włochom przez agencje ratingowe.
Włoskie organa państwowe czerpią inspiracje z bystrej myśli Lecha Wałęsy, że niektórzy chcą pozbyć się gorączki rozbijając termometr. Przy czym sprawa jest wybitnie groteskowa.
Powszechnie wiadomo, że ekonomista to poważny zawód, ale to właśnie powaga czyni z niego niebezpiecznego (i nudnego) człowieka. Wiadomo tez, że ekonomista poważny (akademicki) nie cierpi porównań z Robinsonem Cruzoe czy nawet miejskim bazarem. Ponieważ niżej podpisany poważnym, akademickim ekonomistą nie jest, pozwolę sobie chwacko na małą profanację ekonomicznych utyskiwań ludzi wielce oburzonych na obniżanie ratingów przez „wszechmocne” instytucje, które ci sami ludzie zatrudniają do brudnej roboty promując jakieś samobójcze i masochistyczne skłonności. Ale mniejsza, do rzeczy:
Przypuśćmy, że w Pcimiu Dolnym pan X prowadzi stoisko na bazarze. Dla ekonomicznej klarowności załóżmy, że sprzedaje tylko marchewkę. Ponieważ X jest pazernym kapitalistą bez skrupułów, na początku z głupia frant dyktuje cenę 20 zł za kilogram karotki plus VAT (23% obecnie), czyli prawie 24,60 PLN. Oczywiście żaden potencjalny klient przy zdrowych zmysłach nie zakupi marchewki za taką cenę, nawet jeśli byłaby to jedyna marchewka w mieście; przerzuciliby się na fasolkę lub inne tańsze dobra spożywcze, w poważnej ekonomii nazywane substytutami. O ile pan X także posiada instynkt samozachowawczy, zostaje zmuszony zelżyć ze swoją chciwością i obniżyć cenę marchwi do poziomu, który przyciągnie klientów. Zanim mu zgnije na dobre. No, chyba że koszty jakie ponosi nie pozwolą mu na osiągnięcie jakiegokolwiek akceptowalnego zysku – wtedy wiadomo, zwija manatki, zatrudnia się jako najemny albo handluje czymś innym.
Poważni ekonomiści, nie mówiąc o zgrajach humanistów rządzących obecnie państwami, nie uważają oczywiście rynku finansowego za coś w rodzaju bazaru, albo czegoś rządzącego się identycznymi prawami. Takie rozumowanie nie ma jednak żadnych – powtarzam, żadnych – podstaw. Nawet słynne asymetrie informacyjne są wyraźniejsze na bazarze – skąd ktoś ma wiedzieć, że pan X sprzedaje trefną marchew, np. spryskiwaną białoruskim środkiem do czyszczenia dywanów? A jednak ludzie umieją korzystać z wiejskiej famy („Nie kupuj Bożenko marchewy od X, bo zgnita jakaś”) lepiej niż maklerzy czerpać nauki z keynesistowskich porażek.
Rząd zatem, niczym bazarowy sprzedawca, może „wrzucić” na stoisko obligacje w „cenie”, jaką zapragnie. Nie ma żadnych przeciwwskazań, bo przecież to nie agencje ratingowe posiadają na swoje używanie policję, wojsko i sądy (oraz inicjatywę ustawodawczą), tylko państwo, które jak chce, może i wydawać obligację na 0%. Pytanie oczywiście kto (zwłaszcza w warunkach inflacji) zechce takie obligacje kupić.
Nikt nie chce kupić obligacji na 0%? Czyli, cena jest za mała (cenę pożyczek mierzy się w wysokości oprocentowania). Rynek finansowy, czyli mieszkańcy odwiedzający bazar, domaga się niższej ceny, w tym wypadku wyższych odsetek. Powody mogą być różne, ale w zasadzie nie różnią się niczym od zakupu marchewki.
Poważny ekonomista zdecydowanie zacząłby się w tym miejscu gotować ze złości i pomstował na symplifikację tutaj dokonaną. Operujący na rynku finansowym nie są jednak głupsi od kupujących na bazarze. Jeśli nie wybierają obligacji skarbowych z zerowym oprocentowaniem to nie dlatego, że są Reptilianami zniewalającymi ludzkość, ale dlatego, iż inni aktorzy na rynku finansowym oferują atrakcyjniejszą lokatę kapitału. Nie muszą być to zresztą państwa – są to albo spółki kapitałowe oferujące akcje z dywidendą lub wypuszczone przez nie papiery wartościowe (są to zresztą bardzo atrakcyjne dla obu stron pożyczki kapitału), czy też zwykłe lokaty kapitałowe w bankach lub innych funduszach. Żeby kupić marchewkę, przepraszam, obligacje skarbowe potrzeba wyraźnej zachęty dla bazarowiczów, sorry jeszcze raz, spekulantów.
No dobra, ale dlaczego zadłużona na ponad 250% PKB Japonia ma wyższy rating niż np. zadłużona jedynie na 55% Hiszpania, nie mówiąc o 130% w wypadku Grecji. Ponieważ nie chcę znęcać się nad Helladą (zrobiłem to już dawno temu i robią to obecnie inni), skupię się na ojczyźnie Don Kichota. Nie, napiszę tylko jedno: 21% bezrobocie, przy dalszych ok. 15% zatrudnionych na niepełnym etacie i ok. 40% zatrudnieniu w sektorze publicznym. Taka gospodarka wręcz balansuje na krawędzi załamania, bo nie posiada oprócz turystyki żadnych produktywnych gałęzi gospodarki. Trzymających się analogii bazarowych, moje stoisko składa się z połamanego stołu, marchewki leżą dookoła, a sprzedający ubrany jest w starą czapkę-uszatkę i czuć od niego promile wyskokowej cieczy. Kto by chciał u takiego marchewkę kupować, nawet jeśli ta jest świeża i dobra? To już lepiej kupić pomidory od ładnej Kasieńki piętnaście metrów dalej.
Tak właściwie to jedynym „sposobem” na gorączkę, czyli zadłużenie, jest „ostateczne rozwiązanie kwestii ratingowej” i rozwiązanie polegające na rozbiciu termometru. Areszt, zakaz działalności, proces sądowy o zdradę państwa, ewentualnie naciski, podchody sądowe i inne formy nękania (raczej mało skuteczne w dłuższej perspektywie), ewentualnie coś z rodzaju esbeckiej działalności – założenie własnej agencji ratingowej i triple-A dla wszystkich. Jak zresztą na prawdziwy socjalizm przystało.
Taki jest przecież sens i skutek wszelkiego marksizmu, który najwyraźniej opanował już umysły polityków na dobre i na stałe. Innym tego objawem jest propozycja emisji jednolitych dla całej UE eurobonds’ów przy jednoczesnej kontroli fiskalnej sprawowanej przez unijne organy nad nimi. Wszystkim równo, ale ze spluwą przy skroni – czyż to nie historia kpi sobie z nas aż nadto, powtarzając się jako farsa?
Karzeł Reakcji
Civitas humana - dopóki Bóg nie powita nas w niebie, trzeba zajac sie sprawami przyziemnymi. Madrze. I za najmadrzejsze polaczenie uznaje polaczenie wolnej gospodarki z gleboko moralnym spoleczenstwem.