Włochaty tyłek reżysera Żuławskiego
14/05/2011
326 Wyświetlenia
0 Komentarze
12 minut czytania
Pisałem już o tym, ale jeszcze powtórzę; skandal jako narzędzie sprzedaży jest w Polsce dostępny tylko dla wybranych.
Pisałem już o tym, ale jeszcze powtórzę; skandal jako narzędzie sprzedaży jest w Polsce dostępny tylko dla wybranych. Tymi wybranymi są dzieci prokuratorów z czasów najczerwieńszej komuny, tacy jak Wojewódzki Jakub oraz dzieci byłych dyplomatów w ZSRR tacy jak Figurski Michał. Skandal dostępny jest także innym bytom, pokrewnym obydwu panom i wyrażającym się w podobnych układach choreograficznych. Owo zawężenie użytkowania skandalu jako narzędzia sprzedaży powoduje, że traci on mocno na skuteczności handlowej. Nie oznacza to jednak, że skandal zostanie gdzieś odłożony lub odstąpiony innym grupom chcącym sobie zarobić na pokazywaniu tyłka w miejscach publicznych. Wcale tak nie będzie ponieważ skandal ma także funkcję propagandową. To są rzeczy oczywiste, a propagandowe ostrze tego skandalu skierowane jest przeciwko Kościołowi i wiernym. W tym drugim obszarze skandal jest jednak także coraz mnie skuteczny, ponieważ o jego skuteczności decyduje to czy pomiędzy skandalizującym, a prowokowanym jest jakieś napięcie. Tego napięcia zaś nie ma już od dawna, bo polscy skandaliści są jak flaki, albo zużyte produkty przemysłu gumowego, które nie nadają się nawet do tego, by pływać w przydrożnych rowach. System jednak ciągle łudzi się, że mają oni jakiś wpływ i ich przekaz coś znaczy. Trochę znaczy, ale niewiele. Istotną funkcją skandalu, kolejną już, jest bowiem integracja środowiska. Chodzi mi o tak zwanych postępowców, czyli o tych wszystkich starzejących się szybko dziadów, którzy latają do samej zimy w trykotach i dziecięcych czapkach z wełny. Oni nie mają żadnego już innego bóstwa poza skandalem. Mamona się nie liczy, bo jak się ktoś sadzi na kulturę i intelektualną arystokrację o mamonie opowiadać nie może. Bolesne to ale prawdziwe. Tak więc w miejscu gdzie dawniej stały bałwany złocone mamy dziś włochaty tyłek reżysera Żuławskiego. Tak to sobie, symboliczne nieco, wyobrażam. Dlaczego akurat jego tyłek? Bo ostatnio przeczytałem w jakimś kolorowym szmatławcu wywiad z pisarką nazwiskiem Gretkowska. Zanim go omówię zrobię małą dygresję.
Charakterystyczną cechą farbowanych elit jest prowincjonalizm i przywiązanie do zewnętrznych form, płaskość wyrażanych sądów i widoczny w oczach za każdym razem strach. Strach o to, że ktoś się połapie. Najłatwiej wytłumaczyć to na przykładzie okularów i Paryża. Dla buca co został w 1946 prokuratorem bez żadnej szkoły po trzytygodniowych kursach gdzieś w kartoflisku najważniejsze będą okulary. Jak ktoś ma okulary – znaczy musi być mądry. Jest to wiara głębsza niż wszystkie inne wiary i przerabialiśmy to przez całe dziesięciolecie w państwie zwanym peerelem. W telewizji pełno było mądrych panów w okularach, którzy pierniczyli tak, że dziś w krótkich abcugach dostaliby się do Księgi Guinnesa. Sprawa okularów została wyszydzona wielokrotnie, Paryż zaś jest aktualny do dziś. I do tego jako wyróżnik tandety jest uniwersalny, to znaczy używają go słabi na umyśle nie tylko z lewej, ale także z prawej strony. Jak poeta wyznaczony przez kogoś do tej odpowiedzialnej funkcji nie ma nic do powiedzenia, albo jak jedynymi rymami przychodzącymi mu do głowy są rymy typu Rzym-Krym, wtedy zaczyna pisać wiersze o Paryżu i jego kawiarniach, o tym jakby było fajnie siedzieć tam z jakąś panią i rozmawiać z nią o sztuce, a potem zamykać drzwi w jakimś małym hoteliku i takie tam bzdety. Jeśli jest poetą skandalistą wtedy pisze o placu Pigalle i kabaretach co – zachęcam do czytania – daje efekt komiczny dużo ciekawszy niż same tylko kawiarnie i hotele. Tak właśnie wyraża się polski prowincjonalizm i nędza, która od wielu już lat nazywana jest zgoła inaczej. Stawia się przy tym ową nędzę za wzór kolejnym wchodzącym w życie pokoleniom.
Piszę o tym bowiem wokół Paryża, kawiarni, hoteli i łóżka ze zmiętą pościelą krążą myśli pisarki Gretkowskiej, której wynurzenia przeczytałem w kolejce do dentysty. „Wynurzała” się ona na okoliczność wydania kolejnej książki pod tytułem „Trans”, która opowiada o romansie autorki z reżyserem Żuławskim. Od razu powiem, że Żuławski to jest ten gorszy z dwóch peerelowskich skandalistów robiących filmy. Borowczyk nie pieprzył takich okropnych truizmów i w ogóle miał tę zaletę, że mówił mało. Niestety Pan Bóg postanowił zabrać ich do siebie w odwrotnej kolejności. Żuławski miał w PRL pozwolenie na skandalizowanie, a jego filmy miały tę samą funkcję co dziś programy Wojewódzkiego, były też tak samo gówniane. Chopin rzygający krwią na białą klawiaturę fortepianu, i temu podobne utensylia. Miało to przekonać widza, że ma do czynienia ze sztuką. I przekonywało. Synowie prokuratorów i dyplomatów czynnych w ZSRR mogli w takie rzeczy uwierzyć. Mogli nawet uwierzyć w to, że Chopin był w Tatrach, bo tak to się reżyserowi kiedyś w filmie „Błękitna nuta” chlapnęło. Nie jest to jednak, prawda, towarzysze, szczegół ważny. Ważna bowiem i istotna jest sztuka i ekspresja.
Jak tylko komuna się skończyła zaczął się Żuławski produkować w telewizji i robił tam mniej więcej to samo co Wajda – opowiadał o wyższości kultury i sztuki rosyjskiej nad polską. Potem zaś wrócił do swoich ulubionych tematów, czyli do – jak to malowniczo nazywa młodzież – dymania. I o tym właśnie napisała książkę Gretkowska. O tym, że będąc młodą i niewinną poznała starego satyra, który ją uwiódł w paryskiej kawiarni opowiadając o sztuce i współistnieniu duchowym bytów wyższych, do których oboje się zaliczali, a utwierdziła ich w tej wyższości władza ludowa wydając im paszporty. Jest to oczywiście skandal, który spełnia ostatnią z wymienionych przeze mnie na początku funkcji – integruje środowisko. Środowisko idiotek, które przeczytawszy wywiad, a może nawet książkę Gretkowskiej poczują się wyróżnione i lepsze, po czym tuż po wyjściu z biura zaczną się rozglądać za jakimś stosownie obrośniętym dziadem, który nadawałby się do odegrania roli Żuławskiego. Książka będzie miała spory nakład, drżyjcie więc ci, którym urosła prostata, nadchodzą młode skandalistki. Na wszelki wypadek siedząc w kawiarnianym ogródku trzymajcie przed sobą „Przegląd sportowy”, to wam zapewni bezpieczeństwo. Skandalizujące intelektualistki na to nie polecą.
Skandal, który robi Gretkowska ma jeszcze dwie funkcje – jedna dotyczy książki, a druga wywiadu. Myślę, że Gretkowska napisała swoją książkę po to, by pozbawić możliwości zarobkowania Weronikę Rosati, która jest przecież dużo młodsza od niej i gdyby to ona napisała taką książkę, to ho, ho, ho…Gretkowska zaś nie ma już wiele do dodania i lada moment przyjdzie dzień kiedy nie będą jej zapraszać nigdzie. Książka jest więc rzutem na taśmę. Coś tam się na tym zarobi, a może nawet znajoma reżyserka nakręci film, Wajda zaś zachęci uczniów szkół podstawowych i gimnazjalnych, by na ten film poszli. O wiele ciekawsza jest funkcja skandalu w wywiadzie dla tej całej „Vivy”. Gretkowskiej bowiem, choć już dawno minęły czasy, kiedy władza wydawała paszporty, dalej wydaje się, że jest bytem wyższym. Z jakich przesłanej ona to wnosi? Z tych, które wszyscy znamy – byty wyższe poznaje się po tym jaki jest ich stosunek do Tragedii Smoleńskiej. Gretkowska ma odpowiedni, czemu daje wyraz w wywiadzie i mówi jeszcze o tym, że ci, którzy mają inny nie mogą zaliczać się do tych całych bytów wyższych. I to jest proszę Państwa jeszcze jedna funkcja artystów skandalistów w świecie zwanym III PR. Innej już nie będzie. Po tym jak się spełnią w tym nowym zadaniu czeka ich już tylko zsyp.