Witold Modzelewski: Marzenia podatkowe
09/03/2011
310 Wyświetlenia
0 Komentarze
16 minut czytania
Marzenia podatkowe – stawka VAT nie musi wzrosnąć do 25% „Zielona księga”, oceniająca stan i perspektywy najważniejszego podatku UE, czyli VAT-u, jest dokumentem, który powinien skłonić rządzących do zasadniczych refleksji na temat systemu podatkowego. Potwierdza ona również nasze pesymistyczne prognozy sprzed dwóch lat dotyczące polskiego podatku od towarów i usług. Ubytek dochodów budżetowych z tego podatku – według oceny autorów tego dokumentu w 2008 r. – oszacowano w Eurolandzie na poziomie 12% teoretycznych wpływów z 2006 r., przy czym w niektórych krajach spadek ten wyniósł nawet 20%. A gdzie jest nasz VAT? Tu załamanie nastąpiło w 2009 r., w którym dochody z tego podatku były nawet niższe nominalnie w stosunku do poprzedniego roku, w którym również nastąpił istotny spadek […]
Marzenia podatkowe – stawka VAT nie musi wzrosnąć do 25%
„Zielona księga”, oceniająca stan i perspektywy najważniejszego podatku UE, czyli VAT-u, jest dokumentem, który powinien skłonić rządzących do zasadniczych refleksji na temat systemu podatkowego. Potwierdza ona również nasze pesymistyczne prognozy sprzed dwóch lat dotyczące polskiego podatku od towarów i usług. Ubytek dochodów budżetowych z tego podatku – według oceny autorów tego dokumentu w 2008 r. – oszacowano w Eurolandzie na poziomie 12% teoretycznych wpływów z 2006 r., przy czym w niektórych krajach spadek ten wyniósł nawet 20%. A gdzie jest nasz VAT? Tu załamanie nastąpiło w 2009 r., w którym dochody z tego podatku były nawet niższe nominalnie w stosunku do poprzedniego roku, w którym również nastąpił istotny spadek dochodów w stosunku do planowanej wysokości. Biorąc pod uwagę nienajgorsze uwarunkowania makroekonomiczne (wzrost obrotów oraz popytu konsumpcyjnego a przede wszystkim PKB) za dwa ostatnie lata ostrożny szacunek utraconych bezpowrotnie dochodów budżetowych wyniósł już około 30 mld złotych. Przypomnę, że pierwotnie zakładano uzyskanie w 2009 r. wpływów, które w sensie ekonomicznym można było obiektywnie uzyskać z dochodów z tego podatku na poziomie ponad 120 mld zł, tymczasem rzeczywiste dochody uzyskano w wysokości nieco przekraczającej 100 mld. Kwotę wpływów w wysokości 120 mld zamierza się osiągnąć w 2011 roku, czyli dopiero po dwóch latach i generalnej podwyżce stawek. Już w roku poprzednim wpływy z tego podatku mogły osiągnąć – pomijając w tym miejscu szczegółowe obliczenia – kwotę co najmniej 130 mld zł; stało się jednak inaczej.
Czyli należymy do dużej rodziny krajów europejskich, które, jeśli nie są w stanie zapaści, to przynajmniej regresu fiskalnego. Byłbym bardzo ostrożny w stawianiu tezy, że winne są masowe „oszustwa podatkowe”, na które zdają się zrzucać winę autorzy „Zielonej księgi”. Przyczyny jak zawsze są dużo bardziej złożone, a urzędniczy sposób diagnozowania („dobry system – źli oszuści”) jest mało wiarygodny. U nas podatek ten padł ofiarą tych wszystkich negatywnych zjawisk, które kształtują wizerunek i funkcjonowanie władzy publicznej. Postarajmy się je nazwać.
Wszystko, jak to zawsze w podatkach, zaczyna się od legislacji. Podatek ten w ciągu ostatnich lat kształtowany był w sposób charakterystyczny dla procesu tworzenia większości przepisów podatkowych. Polega on na tym, że poprzez wprowadzanie wielu nieskoordynowanych zmian, dokonuje się czegoś, co nazywa się ogólnie „liberalizacją przepisów”, które nie tylko przestają być spójne, lecz przede wszystkim niezrozumiałe. Do podatnika trafia jednoznaczny sygnał, że formalny rygoryzm podatku słabnie, jest „więcej swobody” i dużo „ułatwień”, co jest odbierane jako przyzwolenie na legalizację faktycznego zmniejszania obciążeń. Po prostu „więcej wolno”, przepisy staja się jakby „bardziej przyjazne”, a ich praktyczne stosowanie może być dużo bardziej „korzystne”. Już wcześniej scenariusz ten dotyczył podatku dochodowego od osób prawnych. Podatnicy przestali się nim zbytnio przejmować. Śmiertelny cios zadano mu w 2007 r., gdy zniesiono obowiązek składania miesięcznych deklaracji. Od tego czasu co rok spadają dochody budżetowe z tego podatku i stan ten będzie się tylko pogłębiać. W podobny, choć nie tak drastyczny sposób zdemolowano również przepisy o podatku od towarów i usług, przy czym istotny wkład miała tu również implementacja poronionych pomysłów wynikających z kolejnych nowelizacji dyrektywy 112, zwłaszcza uchwalonych w 2008 r. Warto zauważyć, że najważniejszych „ekspertów”, uczestniczących w tworzeniu tego podatku, dostarczał biznes podatkowy, a nawet firmy zarejestrowane jako lobbyści.
Odrębnymi, głęboko szkodliwymi czynnikami, było wszechobecne gadulstwo interpretacyjne, uprawiane przez organy administracji rządowej. Immunitety karnoskarbowe przyznawane indywidualnie w związku z udzieleniem kilkudziesięciu tysięcy interpretacji urzędowych, doprowadziły do pełnej degeneracji procesu stosowania i tak złych (nawet bardzo) przepisów. Nie ma już jakiegokolwiek spójnego wizerunku interpretacyjnego tego podatku: są tylko niezliczone enklawy interpretacyjne, które gwarantują indywidualne lub grupowe przywileje niekaralności, wydane zainteresowanym przez działające niezależnie organy podatkowe.
Niestety proces ten jest aprobowany przez część judykatury. Choć to zupełnie inna opowieść, pozwolę przedstawić jeden istotny rys charakterystyczny dla naszej judykatury. Pozornie jest ona głęboko restrykcyjna i pro-fiskalna. Niektórzy nawet twierdzą, że szansa na skuteczne podważenie nawet ewidentnie sprzecznych z prawem decyzji organu podatkowego w tych procedurach graniczy z cudem. To tylko pozory. Tylko niewielki procent spornych spraw trafia do sądów, które zajmują się tylko tym, co zaskarżą podatnicy. Wyroki sądów żyją jednak „drugim życiem”, stają się często przyzwoleniem dla działań, których administracja podatkowa z reguły nie kwestionuje. Paradoks polega na tym, że są to działania również zmniejszające dochody budżetowe. Dlaczego tak się dzieje? Jak zawsze odpowiedź jest dość skomplikowana, lecz postaram się ją możliwie najprościej udzielić, zwłaszcza że jest to problem znany, tylko rzadko opisywany. Wydając często restrykcyjny w danej sprawie wyrok, sąd, uzasadniając swój pogląd, przedstawia własną wizję interpretacji wybranych przepisów prawa. Dla wielu okazuje się ona przysłowiową gwiazdką z nieba, którą można szybko spieniężyć, np. inaczej fakturując, ewidencjonując lub deklarując ten podatek. Sądzę, że sądy często nie mają świadomości jak w dziwaczny sposób uzasadniają swoje pozornie pro-fiskalne wyroki, jak nieświadomie błogosławią działaniom, które pozwalają na „optymalizację obciążeń podatkowych”.
Często można podejrzewać, że stosując literalnie pokraczne przepisy, gubi się istotę fiskalną tego podatku; rozstrzygnięcie może być formalnie zgodne z jakimś przepisem, lecz jednocześnie łamie logikę tego podatku w tej części, która służy interesowi publicznemu. Jakże często słyszałem nawet pogląd zbliżony do sądownictwa, że przepisy są „bez sensu” i trzeba je „poprawiać” przy pomocy wyroków. Nie byłoby w tym nic groźnego, gdyby owo „poprawianie” było zgodne z logiką tego podatku oraz wynikało z rozumienia jego istoty fiskalnej. Ale jeżeli ktoś stosując napisane przez „ekspertów” ustawy, szuka wiedzy na temat tego podatku, to na pewno nie zaowocuje to wzrostem dochodów budżetowych.
Zresztą istota klęski tkwi w samej koncepcji roli sądów w tym (i nie tylko w tym) podatku. Sąd ten ma bowiem kontrolować zgodność z prawem rozstrzygnięć organów podatkowych. Jeżeli to prawo jest w takim stanie jak u nas, nie budzące ani szacunku ani respektu, a w dodatku może być „poprawiane” w wyrokach, które to „poprawianie” często trudno zrozumieć (wiedza o podatku nie musi się równać ze znajomością przepisów), to w efekcie mamy tylko pogłębiający się chaos, który się żywi sam sobą. Tu leży przyczyna fenomenu polegającego na tym, że skuteczny przez wiele lat podatek gubi dziś co rok pieniądze w kwocie co najmniej 10% rocznych wpływów.
Jedno jest pewne: ani proces tworzenia, ani tym bardziej stosowanie prawa w naszym polskim wydaniu nie gwarantuje poprawy stanu rzeczy, a przede wszystkim wzrostu dochodów budżetowych. Powiem więcej, w pełni podzielam pogląd, że nie ma już jakiegokolwiek wewnętrznego mechanizmu korekty wad lub błędów tego systemu. Wręcz odwrotnie, każdy kolejny krok pogłębia i będzie pogłębiać dysfunkcjonalność systemu, a budżet nie ma co liczyć na poprawę stanu rzeczy.
Najnowszym sposobem reakcji na ten stan jest wzmocnienie represji karno-skarbowych za domniemane oszustwa skarbowe, polegające nawet na tym, że podatnik wyraził w piśmie lub wniosku pogląd sprzeczny ze stanowiskiem organów podatkowych. To, że nie będzie z tych działań pieniędzy dla budżetu, jest oczywiste. Znacznie gorszy jest skutek publiczny, wręcz ustrojowy tych działań. Postrzeganie organów podatkowych jako podstawowego zagrożenia represyjnego dla ludzi, którzy przecież w swej większości są podatnikami, zmienia nie tylko ich stosunek do Państwa (pisanego dużą literą), lecz również preferencje wyborcze. O tym politycy powinni wiedzieć.
Czy mamy wyjście z obecnego pata? Oczywiście tak, choć muszą je znaleźć i wdrożyć politycy, bo – trawestując znane stwierdzenie o wojnie i wojskowych – podatki są prawą zbyt poważną, aby je powierzyć specjalistom podatkowym. Działania te muszą się skoncentrować na trzech polach:
– legislacyjnym: całość tego procesu musi nadzorować silny intelektualnie organ złożony z nieuwikłanych w biznes podatkowy oraz lobbing skarbowców, którzy będą jednak tworzyć projekty na podstawie jednoznacznych koncepcji tworzonych przez polityków: to oni muszą zająć się podatkami, rozstrzygać wszystkie istotne problemy decyzyjne a następnie zaufać służącym interesowi publicznemu fachowcom, patrzącym na podatki w inny sposób niż specjaliści biznesu podatkowego; muszą jednak powstać nowe ustawy, a zwłaszcza ustawy o podatku od towarów i usług: tego co jest, nie da się poprawić,
– należy natychmiast zatrzymać szaleństwo interpretacyjne organów podatkowych; jeżeli władza wykonawcza (wyłącznie minister finansów!) będzie chcieć coś oficjalnie i publicznie zinterpretować, to musi to zrobić tylko w sposób ogólny i raczej od święta, tak aby pogłębiać szacunek i respekt dla prawa oraz… do własnego zdania,
– sądy nie mogą „poprawiać” ustaw, muszą zająć się ich stosowaniem – beznamiętnie, mądrze, zgodnie z wiedzą o tym podatku, a przede wszystkim w imię interesu publicznego, którym jest również dobro podatników.
Wiem, że są to poglądy głęboko naiwne, lecz jeżeli nie chcemy przywitać lata w 2012 r. stawką 25% i dalej pogrążać się w kryzysie finansów publicznych to musimy zmierzyć się niedługo z powyższym zadaniem.
Witold Modzelewski
Profesor Uniwersytetu Warszawskiego,
Instytut Studiów Podatkowych
Artykuł napisany specjalnie dla Nowego Ekranu (przyp. Redakcja)