Winny Winnicki i polska mlodziez narodowa
24/08/2012
448 Wyświetlenia
0 Komentarze
42 minut czytania
Prezydent wszystkich okraglostolowcow, Bronislaw Komorowski, uznal, ze zadne inicjatywy obywatelskie, spoleczne i polityczne, niezalezne od rzadzacych III RP sitw i klik postkomunistycznych, nie moga byc tolerowane.
WINNY WINNICKI I POLSKA MŁODZIEZ NARODOWA?
Po ostatnich uroczystościach związanych z 68. rocznicą Powstania Warszawskiego, obiektem ataków stał się Robert Winnicki, prezes Młodzieży Wszechpolskiej, jednej z formacji młodzieżowych odradzającego się w Polsce ruchu narodowego.
Jaki grzech popełnił Winnicki? A no, prawie śmiertelny – według postPRLowskich elit
okrągłostołowych. Po pierwsze, stanął w obronie tysięcy młodych patriotów polskich, którzy nie chcą przyjąć zaproszenia do tańca z tymi elitami. Po drugie, miał na dodatek czelność uzasadnić publicznie, dlaczego młodzież narodowa tańczyć z nimi nie może i
nie będzie.
Uczynił to w liście otwartym do generała, z nadania PRLowskiego, Zbigniewa
Scibor-Rylskiego, za co został zbesztany przez ośrodki specjalizujące się w kreowaniu postkomunistycznej i okragłostołowej poprawności politycznej. Interesującym jest,
chociaż nie zaskakującym, to, że z odsieczą tym ośrodkom przybyły pewne sekty poputczików, plasujących się samowolnie na prawicowej scenie politycznej w Polsce
tańczących tango trochę z jaruzelszczyzną i trochę z michnikowszczyzną.
Nie byłoby w tym nic specjalnie nowego, gdyby ci ludzie nie przywdziewali na tę okazję
szatów adwokatów-obrońców jedynie prawdziwej myśli politycznej Romana Dmowskiego
i twórców polskiego ruchu narodowego. I nie występowali w roli biegłych sądowych
raportujących nachalnie, kto i kiedy powinien być uplasowany w obozie sanacyjnym i
piłsudczykowskim a kto kwalifikuje się do umieszczenia w obozie narodowym.
Powracając do tematu, należy przypomnieć kilka faktów politycznych i historycznych.
Pułk. Zbigniew Scibor-Rylski przyjął stopień generała od władz PRL-owskich, które
zostały ustanowione w Polsce dokładnie tą samą drogą i metodą, jak rządy Quislinga w
Norwegii i Petaina we Francji. Jest rzeczą nie do pomyślenia np. w Norwegii, żeby ktoś
obnosił się publicznie stopniem wojskowym, otrzymanym od władz quislingowskich.
A gdyby nawet zakładając, że taki ktoś odważyłby się na taki krok, uznany zostałby za
człowieka zwichniętego psychicznie, raczej za wariata.
Według doniesień radiowych, telewizyjnych i internetowych, Z. Scibor-Rylski nie mógł się
nadziwić, że młodzi ludzie w Polsce nie traktują obecnych władz PRL-bis jako swoich, krzycząc „Precz z komuną!”, czy „Raz sierpem raz młotem w czerwoną hołotę!” Nie rozumiał, albo udawał na tę okoliczność, że nie rozumie, „Jak mogą wobec władz
wolnej Polski używać takich słów?”.
Można głosić pogląd o „wolnej Polsce”, lecz nie da się uniknąć wielu kwestii z tym związanych. Na przykład – na czym ta wolność polega? Z czego wynika i w czym się wyraża? Dotąd nikt nie dał jasnej odpowiedzi na pytanie, kiedy Polska odzyskała tę
„wolność”? W którym momencie czasowym tj. w dniu, miesiącu i roku? Tylko proszę tu nie bajać w rodzaju, że wtedy (tj. 4 czerwca 1989 r.), kiedy Szczepkowska ogłosiła uroczyście w sejmie „koniec komunizmu” w Polsce. Kwestia następna to, kiedy Polska
odzyskała obecną „niepodległość” (dzień, miesiąc i rok) po okupacji sowieckiej i kto
w tym procesie politycznym występował w roli suwerena? Skąd się wzięły obecne władze rządzące tą Polską?
– 2 –
Ci, którzy pamiętają jeszcze PRL i rządy kolaborantów Rosji bolszewickiej na pewno pamiętają też różne praktyki polityczne czerwonych stójkowych w Polsce. Weźmy tu dla przykładu zagadnienie legalności i legitymizmu ich władzy. Ponieważ wiedzieli dobrze, że
są obcym ciałem na polskim organiźmie, więc robili wszystko, żeby wymusić na narodzie
traktowanie ich jako władzy czysto polskiej. Brakowało im właśnie legitymizmu w
społeczeństwie.
Nowa władza, przywleczona do Polski czołgami sowieckimi, po umocnieniu się w siodle
dokonywała rozmaitych sztuczek i zabiegów socjologicznych, aby zostać uznaną szeroko i
głęboko w społeczeństwie za władzę wyrosłą z pnia polskiego. Ci zaś, którzy powątpiewali
w jej polskie pochodzenie i dawali temu wyraz, uznawani byli za „wroga państwa polskiego”, za „wroga socjalistycznego ustroju sprawiedliwości społecznej” i odpowiednio do tego traktowani, to znaczy, wsadzani byli do więzienia, albo wysyłani do obozów pracy
przymusowej za działalność „antypolską” i „antypaństwową”. Oficer podziemia niepodległościowego powinien to doskonale pamiętać i wiedzieć. Zwłaszcza wtedy (w 1984 r.), kiedy jeszcze nie powinien być zdziecinniały.
Przypomnijmy zatem co nieco z tamtych PRLowskich czasów.
W swych zabiegach o uznanie i uzyskanie legitymizacji w narodzie polskim, kolaboranci
sowieccy sięgali po różne metody. Jedną z nich była wisząca nad Polakami nahajka. Inną
było pozyskiwanie sobie za pewne dobra, różnych osób o genezie niekomunistycznej i dotąd nie skompromitowanych kolaboracją z czerwoną hołotą i przygarnianie ich do swojej stadniny. Jako przynętę stosowano głównie środki finansowe, perspektywy lepszego życia
i rozmaite inne przywileje. Dotyczyło to nie tylko dziennikarzy, literatów i innych publicystów gotowych służyć moskiewskim stójkowym swą erudycją. Równie dotyczyło
to „wybitnych działaczy katolickich” i wyższych oficerów wojska polskiego. To, co
klika komunistyczna oczekiwała od nich w zamian, to tworzenie przyjaźni, entuzjazmu i uznania dla nowej czerwonej władzy, a także zachwytu dla jej poczynań.
Pozyskiwanie i plasowanie tego rodzaju ludzi w szeregach swojej stadniny miało na celu
skonstruowanie prostego argumentu wobec wątpiących i opornych. Widzicie, ten „profesor”, „wybitny pisarz”, „przedwojenny endek”, „wybitny działacz katolicki” czy
np. „uczestnik walk o niepodległość” itp. doszedł już „do prawdy”, „przekonał się do nas”,
„ nie wątpi już”, uznał nas za swoich – polskich. Osoby takie, występując potem publicznie razem z czerwonymi, maszerując ramię w ramię z komunistami w jednym szeregu, dowodzili, że są po tej samej stronie barykady. Przesyłali opornym i przeciwnikom sygnał: Wasze stanie na uboczu, wasz sceptyzm, wątpliwości, stawiany opór wytworzonej przez nas nowej rzeczywistości politycznej, nie ma sensu. Brak z waszej strony akceptacji dla naszej polityki, poczynań i rządów są w ogóle nie uzasadnione, pozbawione racjonalnych podstaw i wynikają li tylko z waszej niewiedzy. Czyli idąc dalej tym rozumowaniem – jesteście głupi, ciemni i nieodpowiedzialni nie uznając nas za swoich. Zle się bawicie. Najwyższy czas zmienić nastawienie i nieodpowiedzialną postawę, i zacząć tańczyć razem z nami. I oczywiście – w rytm naszej czerwonej orkiestry.
PRLowski reżim kolaborantów bolszewickich potrzebował tego rodzaju ludzi nie tylko do legitymizacji swej władzy, ale też do pełnienia roli szmat do wycierania brudów komunistycznych i zamazywania w świadomości narodu zbrodni dokonanych na Polakach.
– 3 –
Dlatego tacy ludzie, jak Scibor-Rylski, czy na przykład stary konserwatysta krakowski, przedstawiany jako „wybitny pisarz katolicki”, J. Dobraczyński, byli bardzo cenieni przez sowieckich stójkowych w Polsce. Przytulając się do czerwonych, pragnęli jednocześnie uchodzić za czystych. Zapomnieli jednak o prostej prawidłowości, że jak przytulasz się do kominiarza, to się ubrudzisz.
PRL ponoć skończyła się. Nie wiadomo tylko do dzisiaj – kiedy? Najczęściej wymienia się
„okrągły stół” i rok 1989. Wtedy to niby nastąpiły doniosłe zmiany w kierunku demokratyzacji systemu sprawowania władzy. Ale przecież wiadomym jest, że nieraz
dużo trzeba było zmienić, żeby wszystko zostało po staremu, to znaczy, żeby utrzymać się nadal przy władzy i kasie państwowej. Na przykład w roku 1956 też nastąpiły duże zmiany,
kiedy do władzy doszła klika W. Gomułki. Ogłoszono zaraz po tym (po „październiku 56”),
że Polska odzyskała (prawie) niepodległość i zmierza ku państwu demokratycznemu, na co
dowodem miał być fakt, że prasa pisała (prawie), co chciała. Zapomniano, że wszystko to
trwało do czasu. Po umocnieniu się przy żłobie, sitwa Gomułki zaczęła powoli i metodycznie brać naród za mordę. Niepokorne i oporne gazety zlikwidowano a inne poddano znowu bezwzględnej cenzurze partyjnej. Zaostrzono prawo pod hasłem umacnniania praworządności, sprawiedliwości, bezpieczeństwa państwa i zapobieganiu anarchii. Jak to wszystko się skończyło, dobrze wiemy.
W 1989 roku też ogłoszono zmiany w rządzeniu Polską. Ale żeby wszystko zostało po staremu na obszarze sprawowania władzy i nikt nie został pciągnięty do odpowiedzialności karnej za przestępstwa dokonane na narodzie polskim, ogłoszono „grubą kreskę”. W 1956
roku też ustanowiono „grubą kreskę”, tyle że po cichu. Nikt (poza Różańskim-Goldbergiem) nie został ukarany za zbrodnie dokonane na Polakach w latach 1944 – 1955.
Sprawę odpowiedzialności prawnej zagłuszono krzykliwą propagandą o „demokratyzacji
systemu”, o „destalinizacji”, o nadchodzącym „nowym”, że trzeba się wziąść do roboty i „budować Polskę”. Ale nie tylko tym ogłupiano. Naród brano też na strach, ostrzegając go
o „groźbie interwencji zbrojnej” bolszewików, jeżeli będzie za dużo chcieć. Po mału, po
mału, przy pomocy jazgotu propagandowego czerwonych, ówczesną „grubą kreskę” zrealizowano”. Dokonano tego m.in. drogą przesunięcia jednych na emerytury, a innych
skomromitowanych i znienawidzonych na inne mniej widoczne i świecące stanowiska
a na ich miejsce wstawiono nowe twarze, nie kojarzące się z poprzednią władzą stalinowską. Na świecznik wystawiono ludzi kojarzących się z grupą opozycyjną Gomułki
i Spychalskiego.
Tutaj, gwoli uczciwości, należy przypomnieć, że na ówczesne „daleko idące zmiany” systemu i jego „demokratyzację” społeczeństwo nabrano faktem, iż do władzy doszła
„opozycja demokratyczna” spod znaku kliki W. Gomułki i Spychalskiego, która przesiedziała wiele lat w więzieniach PRLu za różne sprawki polityczne i za działalność
sprzeczną z interesami innej bandy komunistycznej. Po wyjściu z więzienia „opozycja”
gomułkowska ułożyła się z sitwą u władzy w sprawie podzielenia się władzą w Polsce.
Nie wiadomo tylko dokładnie, przy jakim stole się wtedy układali – przy okrągłym,
kwadratowym czy sześciokątnym? Ale nie o kształt stołu nam tu chodzi, lecz o fakt, że „opozycja demokratyczna” Gomułki i Spychalskiego, po dopuszczeniu jej do władzy,
zabezpieczyła bezkarność czerwonych bandziorów z poprzedniej ekipy.
W 1989 roku dokonano takiego samego zabiegu politycznego przy pomocy prześladowanej
– 4 –
uprzednio „opozycji demokratycznej”. Z tą różnicą, że w innym opakowaniu i w innej
otoczce propagandowej. Trzeba było coś zmienić, żeby za dużo nie stracić. Zmiany
nastąpiły w podobny sposób. Był „okrągły stół” i porozumienie się ponad głowami
narodu. Potem ogłoszenie na forum sejmu „końca komunizmu” w Polsce. Zaraz
po tym ogłoszono „grubą kreskę”. Po umocnieniu się w siodle „opozycji
demokratyczno-solidarnościowej” pod czujnym okiem poprzedniej kliki Jaruzelskiego
i Kiszczaka, zaczęto manipulować prawem. Najpierw zniesiono szybko karę śmierci.
To, żeby naród pozbawić – na wszelki wypadek, bo nigdy nic nie wiadomo – podstawy prawnej do powieszenia niektórych członków czerwonego gangu. Następnie ustanowiono prawo o „ochronie danych osobowych”. To z kolei po to, żeby uniemożliwić Polakom
zorientowanie się, kto jest kto w dzisiejszym PRL-bis i żeby uniemożliwić publikowanie
prawdziwych życiorysów hołoty sprawującej władzę. Inne kuriozum prawne, to uchwalone
przez sitwę pookrągłostołową prawo o „ochronie dóbr osobistych”. Tu chodzi między innymi o pozbawienie społeczeństwa podstawy prawnej do odzyskania dóbr, z których
Polacy zostali obrabowaniu w całym okresie rządów czerwonego gangu. Ale nie tylko o to chodziło, równie o to, żeby uniemożliwić obywatelom krytykowanie publicznie osób przynależący do pookrągłostołowych klik i koteri. Obecnie sitwa postkomunistyczna z prez. B.Komorowskim na czele, próbuje skonstruować i przeforsować nową ustawę drastycznie ograniczającą wolność zgromadzeń. Jest to kolejny zamach na elementarne prawa obywatelskie i kolejny etap na drodze brania narodu za mordę. Ciekawe będzie to, jaką wymyślą następną ustawę „prawną” w celu zabezpieczenia swej władzy nad Polakami? W każdym bądź razie powielanie PRL-u, choć w nowym opakowaniu, trwa w
najlepsze. Ludzie to widzą i pięści im się zaciskają. A młodzi ludzie z wyostrzonym z
natury zmysłem krytycznym, widzą to szczególnie ostro.
Rządzące III RP elity mają problem. Nie bardzo wiedzą jak oślepić odradzające się polskie siły narodowe, żeby mniej widziały. Stosują w tym celu rozmaite chwyty propagandowe i
socjotechniczne. Sięgają po różne pseudoautorytety i wypychają je przed siebie, żeby ich poświadczały. Z. Scibor-Rylski jest tego przykładem. Zadanie swoje wykonał krzycząc do
zgromadzonych Polaków, że „mamy już demokrację!”, „gdzie wy widzicie komunę?!” .
Ludzie z natury są tacy, że jedni widzą więcej a inni mniej, a jeszcze inni są ślepi. Generał
Scibor-Rylski był i jest ślepy. Jest to człowiek o słabym charakterze i ograniczony
intelektualnie. Tacy ludzie są cenieni w obozie oszustów politycznych.
Do 1989 roku mieliśmy w Polsce komunizm i tysiące komunistów. Kiedy 4 czerwca tegoż
roku ogłoszono w sejmie, że w Polsce „skończył się komunizm”, to przecież nie znaczy, że
już nazajutrz 5 czerwca i później nie było w Polsce komunistów. Bo co? Wyparowali?
Wyjechali gromadnie do Związku Sowieckiego? Nic podobnego. Zostali w Polsce, przebrali się w nowe kostiumy „demokratyczne” i „liberalne”. Stali się nagle kapitalistami. Nie wiadomo tylko, skąd wzięli tak szybko kapitał. Łatwo być liberalnym, tolerancyjnym i
demokratą, kiedy nakradło się dostatecznie dużo i siedzi się nadal blisko kasy państwowej.
Młodzi Polacy mają mocną podstawę, żeby używać haseł: „Precz z komuną!” i „Raz
sierpem, raz młotem w czerwoną hołotę!”. Stoją tutaj na twardym gruncie a hasła te nie są
trudne do zrozumienia, jaką zawierają treść i przesłanie.
Dla pełności obrazu przypomnijmy jeszcze, że elity te robiły wszystko, żeby nie było
dekomunizacji i lustracji w administracji pańswowej, w środkach masowego przekazu
(prasa, telewizja), w szkolnictwie wyższym a zwłaszcza we władzy sądowniczej, która
– 5 –
w PRL, jak w innych krajach dyktatur totalitarnych, została przekształcona w narzędzie
grupy rządzącej do strzeżenia jej partykularnych interesów. Prawo zostało ustanowione
pod kątem strzeżenia interesów grupy u władzy. Sądy stały się organami dyktatury do obrony jej wszechwładzy. Na stanowisko sędziego i prokuratora mógł być mianowany
tylko ten „kto daje rękojmie należytego wykonywania obowązków sędziego w Polsce
Ludowej, tj. ten, kto nie nasuwa wątpliwości co do swej wierności względem ustroju”
i klik rządzących PRLem. (Zobacz: Ustawa o ustroju sądów powszechnych z 20 lipca 1950 roku.). Przez następne 50 lat kliki i koterie komunistyczne obsadzały stanowiska sędziowskie swoimi ludźmi w myśl tej ustawy, czyli ludźmi, którzy nie nasuwali wątpliwości co do wierności stadninie komunistycznej. Ponieważ po 1989 roku nie
było w sądownictwie lustracji i dekomunizacji, więc wszystko zostało po staremu. Aparat
sądowniczy nadal wypełnia swą rolę służebną wobec sitw postkomunistychnych. Widzimy
to na przykładzie zachowania się sędziów na rozprawach, dotyczących A. Michnika i
ludzi z jego stadniny. Tutaj znajdujemy również wyjaśnienie, dlaczego nikt z czerwonych
bandziorów nie został pociągnięty do odpowiedzialności za przestępczą działalność.
Rządzące Polską sitwy pookrągłostołowe wytworzyły sytuację, w której ukazały się społeczeństwu jako banda ochroniarzy przestępców komunistycznych. I jeszcze mają czelność mieć pretensje do Polaków, a zwłaszcza do młodych, że ich widzą tak, jak się
im ukazali.
Dzisiejsza stadnina postkomunistyczna i pookrągłostołowa, trzymająca władzę w Polsce,
uważa się za władzę legalną i prawną. I takiego uznania oczekuje od narodu. Jednakże ta
jej legalność opiera się na tym samym czynniku, co legalność władz PRL-owskich, to znaczy – na czynniku uznania i poparcia z zewnątrz. Przedtem głównie za sprawą Rosji sowieckiej i jej satelitów, ale i też innych państw, również zachodnich. Dzisiaj na skutek uznawania i wsparcia państw obcych, głównie Unii Europejskiej z Niemcami i Francją na czele, ale i państw wschodnich, z Rosją, Ukrainą, Chinami i innymi państwami. Uznanie i poparcie to wynika ze względów praktycznych. Nie oznacza to, że władze te są prawowite.
Tak poprzednie władze komunistyczne sprawowały władzę w Polsce, jak i dzisiejsze
postkomunistyczne sprawują władzę w oparciu o czynniki zewnętrzne; w oparciu o
polityczne siły zagraniczne. Muszą to czynić, bo brak im zakorzenienia w narodzie
polskim. Wiedzą doskonale, że nie wyrosły z pnia polskiego, lecz z pnia, którego
korzenie znajdują się w Moskwie i Kujbyszewie. A ponieważ wyrosły za granicą, więc nie ma dla nich dzisiaj znaczenia z której zagranicy dostają poparcie i wsparcie. Są świadomi faktu, że brakuje im legitymizacji w społeczeństwie polskim.
Młodzi Polacy starają się im to przypomnieć. Ich zaś szlag trafia, że ktoś ma odwagę
przypominać im ten fakt. Reagują w sposób gwałtowny niewybrednymi wyzwiskami, groźbami, pałkami policyjnymi i gazami łzawiącymi. Reakcja ta jest nie tylko nieuczciwa, ale przede wszystkim głupia. Nieuczciwa dlatego, że to nie dzisiejsi młodzi Polacy kładli podwaliny pod dzisiejsze rządy i gatunek elit politycznych sprawujących władzę w III RP. To nie oni popijali wódkę z komunistami w Magdalence, nie oni układali się przy okrągłym stole i nie oni ogłaszali „grubą kreskę” i wprowadzali ją w życie!
To te elity są winne same sobie to, że poprzez stosowaną po „okrągłym stole” praktykę
polityczną przejęły oblicze czerwone i komunistyczne. Przecież to „opozycja
demokratyczna” (czytaj: stadnina michnikowska i KOR) oraz solidarnościowa, popijając
– 6 –
sobie w Magdalence i potem przytulając do siebie komunistycznych bandziorów w osobach
Jaruzelskiego i Kiszczaka, ubrudziła się do tego stopnia, że nie może tego brudu do dzisiaj zmyć z siebie. Brud ten na tych elitach widzi każdy Polak, który nie patrzy na nich
przez michnikowską siatkę poglądów i przez czerwone okulary Made in PZPR.
Przygarniając komunistów do siebie, przyjmując od nich władzę i spadek PRLowski,
przejęli od nich w spadku brak legitymizacji w społeczeństwie i narodzie polskim. O brak
uznania i traktowanie tych elit, jako obcych, niech mają dzisiaj i jutro pretensje sami do
siebie. Nie pomogą im w legitymizacji żadne sztuczki propagandowe i podsuwanie
Polakom różnych pseudoautorytetów, rodem z PRL i wykreowanych przez komunistyczne
służby specjalne.
Ponieważ różne tricki polityczne, jak n.p. ten ze Scibor-Rylskim, nie dają oczekiwanych rezultatów, więc prezydent wszystkich okrągłostołowców, Bronisław Komorowski,
zaczął ze swoim sztabem knuć, co by tu zrobić, żeby uniemożliwić Polakom głośne wyrażanie, co myślą o stadninie trzymającej władzę. W związku z tym zwołał w środę 8 sierpnia naradę w Pałacu Namiestnikowskim, gdzie jedyną kwestią nasiadówki było, co
należy zrobić, żeby organizację Marszu Niepodległości 11 listopada 2012 r. odebrać organizacjom niezależnym od kliki dzierżącej władzę i podporządkowanie jej siłom
rządzącym. Tu „wyszło szydło z worka”, czyli wylazła na widok publiczny komunistyczna mentalność, popychająca do stosowania praktyki, z którą dzisiejsze elity polityczne tak bardzo nie lubią, żeby je identyfikowano: Nie wolno tolerować żadnej niezależnej od
sitwy rządzącej inicjatywy obywatelskiej. (Zobacz: Wywiad z Tomaszem Nałęczem, doradcą prezydenta, „Rzeczpospolita” z 13 sierpnia 2012 r., oraz:
http://www.prezydent.
pl/kancelaria/aktywność-doradcow/art,111,prof-nalecz-o-inicjat…).
Radzono i dyskutowano, ponieważ: „Marzeniem prezydenta jest, aby było jak najmniej
negatywnych emocji związanych z tym pochodem.”
Z narady i wywiadu Nałęcza nie dowiadujemy się, kto jest źródłem tych „negatywnych
emocji”, dla kogo są one „negatywne” i dlaczego. Ale to nie trudno odgadnąć, bo dalej dowiadujemy się, że wszyscy uczestnicy narady „byli zgodni, aby maksymalnie odpolitycznić pochód. Bez partyjnych haseł”. A więc znowu powrót do PRLowskich
praktyk: Hasła polityczne może formułować i wygłaszać tylko klika u władzy. Obywatele są od tego, żeby je odbierali bezkrytycznie i z zachwytem.
Kto uczestniczył w tym spotkaniu-naradzie? Doradca prezydenta mówi nam, że obecny
był tam wspomniany gen. Scibor-Rylski oraz różni starzy oficerowie, reprezentujący
rozmaite organizacje kombatanckie. Po wnikliwej analizie wymienionych przy tym nazwisk, ze Scibor-Rylskim i Hanną Gronkiewicz-Waltz, wyszło, że były to osoby
konstruktywne, ale w tym sensie, w jakim była „opozycja konstruktywna”, zaproszona
do udziału w obradach w Magdalence i przy „okrągłym stole”. Wszyscy uczestnicy spotkania u prezydenta byli zgodni – a jakże? – co do tego, że „patronem pochodu
mają być kombatanci” z prezydentem Komorowskim w tle, a nie jakieś tam
organizacje niezależne od sitw trzymających władzę, jak np. Młodzież Wszechpolska,
Obóz Narodowo Radykalny czy inne „niekonstruktywne” jak n.p. NSZ, których reprezentacja kombatancka na w/w naradę nie została zaproszona w przeciwieństwie do kombatantów AK-owskich i BCh-owskich.
– 7 –
Spotkanie prez. Komorowskiego z weteranami przebiegało w ciepłej i przyjaznej atmosferze. „Na sali dominowało – jak nas informuje Nałęcz – przekonanie, aby nie robić
pochodu przeciw komukolwiek”. Aha – „tu leży pies pogrzebany”. Dzięki tej informacji
dowiadujemy się, o co w tym wszystkim chodzi. Należy zabronić protestowanie przeciw
sitwie u władzy i jej polityce antypolskiej.
Na koniec prezydent Komorowski zaapelował jeszcze do weteranów – cytuję: „Narodowej
solidarności i wspólnotowości potrzeba nam dzisiaj jak powietrza.” To wiemy. „Nam”?!
Rozumiemy, że wam tego dzisiaj potrzeba, bo jest to warunek utrzymania się was przy władzy i kasie państwowej.
Nam – Polakom, taka „solidarność” i „wspólnotowość” z postkomunistycznymi sitwami
okrągłostołowymi i rządzącą bandą ochroniarzy przestępców komunistycznych, nie jest
wcale potrzebna. Zresztą byłaby samobójcza.
Narodowa solidarność i poczucie przynależności do wspólnoty polskiej są Polakom potrzebne, ale nie te budowane pod kierunkiem i na warunkch rządzącej stadniny postbolszewickiej i pookrągłostołowej.
Narodową solidarność i wspólnotowość trzeba było budować dwadzieścia lat temu. Teraz jest już za późno.
Dzisiaj jesteście, wychodowanym przez komunistów na polskim organiźmie, nowotworem,
który trzeba usunąć.
Jeżeli prez. B. Komorowski sądzi, że tym zagraniem z kombatantami coś na dłuższą metę
osiągnie, to się strasznie myli. Ale to jego problem. No i sitw i klik, które reprezentuje.
Władysław Gauza
14 sierpnia 2012
P.S.
Po napisaniu tego artykułu pojawiła się w internecie informacja, że gen. Scibor-Rylski był
tajnym współpracownikiem bandziorów komunistycznych spod znaku UB. Informacja ta o
tyle jest wiarygodna, bo pochodzi z Instytutu Pamięci Narodowej i jest udokumentowana w książce Marka Lachowicza, pt. „Wspomnienie cichociemnego”. Awans na generała dostał
od prezydenta wszystkich UBeków i ćwierć magistra, Aleksandra Kwaśniewskiego (Stoltzmana), przyjaciela Adama Michnika. Awans na generała to chyba wynagrodzenie za
współpracę z UB. No to już wszystko, lub prawie wszystko, wiemy o generale
Scibor-Rylskim. Jak taki osobnik może reprezentować kombatantów Powstania Warszawskiego, normalnemu człowiekowi w głowie się nie mieści. Dla pełności informacji
pragnę dodać, gen. Scibor-Rylski zdemaskowaŁ się i zhańbił dużo wcześniej, bo w roku
2007, kiedy podpisał „Listę hańby”. Chodzi o protest przeciwko budowie w Warszawie Pomnika Ofiar Ludobójstwa dokonanego na ludności polskiej na Wołyniu przez zdziczałe bandy ukraińskie spod znaku OUN i UPA.
Nazwiska sygnatariuszy tej „Listy hańby” wykazują, że Scibor-Rylski wystapił wówczas w
– 8 –
jednym szeregu z krewnymi i potomkami bandy żydowsko-kominternowskiej i UBeckiej. Wśród sygnatariuszy tego hańbiącego „Listu” protestacyjnego znajduje się też Tadeusz Mazowiecki, inicjator „grubej kreski”. Można tam znaleźć również inne PRLowskie i
poUBeckie kreatury z byłej „opozycji konstruktywnej” i stadniny michnikowskiej. Nie będę ich tutaj wymieniał, bo szkoda na to czasu i atramentu. Zainteresowanych odsyłam
W świetle tych faktów, gen. Scibor-Rylski, gdyby miał trochę wstydu i godności ludzkiej,
powinien się zapaść głeboko pod ziemię i udawać, że nie istnieje. Swoim postępowaniem
uplasował się w szeregach wroga, co oznacza, że znajduje się poza obozem polskich patriotów.
W.G.