O więzieniu. I nie tylko.
Nie wiem w ogóle po co istnieją takie więzienia do jakiego trafiłem. Jaki jest ich cel? Czy tylko są potrzebne do statystyki, czy mają na celu dawać miejsca pracy(strażnicy, rozbudowana struktura biurowa, lekarze, pielęgniarki). Może potrzebna jest komuś darmowa i wykwalikowana siła robocza?
W poprzedniej notce o więzieniu wspomniałem o marihuanie, czym naraziłem się na krytykę co niektórych. Wyszedłem na propagatora narkotyków, co jest nieprawdą.
Jeśli przyjąć tezę, że marihuana jest przejściowym przystankiem do brania mocniejszych dragów, to czym w takim razie jest takie więzienie? Przystankiem do prawdziwego więzienia? Wylęgarnią nowych przestępczych „talentów”? Bo tezę o działaniu wychowawczym takich instytucji można włożyć od razu między bajki.
Wszystko zależy od człowieka. Od jego podatności na działanie czynników środowiskowych. Znam ludzi, którzy trafili do więzienia za jakieś duperele. Tam poznali zatwardziałych przestępców, nasłuchali się niestworzonych historii. I ulegli „magii” miejsca. Potem było już tylko z górki. Dlaczego się o tym nie mówi?
Piwo nie musi być stanem przejściowym w dążeniu do chlania wódy, więzienie o złagodzonym rygorze nie musi demoralizować każdego . Owszem, dobrze jest umieć się przystosować do otoczenia. Ale to wcale nie oznacza żeby z tych „umiejętności” korzystać w zwykłym życiu. Obojętnie kiedy i jak, zawsze możemy być porządnymi ludźmi. Bo można.
Poznałem w więzieniu człowieka ciężko chorego neurologicznie. Ledwo się poruszał. Ale go tam trzymano. Po co? Żeby go resocjalizować? Bzdury.
Było coś takiego, nie wiem czy tylko w tym więzieniu, że „ośrodek” dostawał większe pieniądze tylko wtedy jeśli więzień w nim przebywał co najmniej pół roku. Prowadziło to do pewnych patologii. Chorego więźnia przed upływem tego pół roku nie miano w zwyczaju wypuszczać. Choćby był umierający. Ekonomia rządzi się swoimi prawami.
Więzień z zaawansowaną chorobą. Ledwo po paru godzinach dotarł na miejsce gdzie urzędowała komisja zdrowotna. Przedstawił papiery dokumentujące stan swojego zdrowia. Wynikało z nich, że ten stan jest właściwie beznadziejny. Lecz istniała mała szansa na poprawę. Pod warunkiem, że będzie leczony na wolności. I podpis lekarza neurologa.
Mimo tego nie został wypuszczony celem podreperowania zdrowia. Powód? Więzienny konował stwierdził, że tu w więzieniu są na takie leczenie idealne warunki. Mało tego. Stwierdził nawet, że go wyleczy!
Moja sprawa. Ta sama komisja. Miałem, wydawało mi się, mocne papiery. Lekarz specjalista, ordynator wydziału nefrologii, stwierdził, że moje schorzenie jest trudne do leczenia w warunkach szpitalnych. Nie mówiąc o warunkach więziennych.
Przewodniczącą komisji lekarskiej była pani sędzia z J. uważana przez większość więźniów za niezłą s..ę. Parę lat wcześniej została nawet w sądzie wzięta jako zakładniczka. Zginęło wtedy paru ludzi. Głośna sprawa. Niestety, ona wyszła cało.
Przyszła moja kolei. Wszedłem do pomieszczenia zajmowanego przez komisję. Było w niej sporo osób. Jeśli się nie mylę składała się ona też min. z prokuratora, dyrektora tego więzienia i innych.
Zaraz po moim wejściu zaczęła mówić sędzia-przewodnicząca:
– Nie widzę żadnego powodu natury zdrowotnej motywującego wcześniejsze wyjście Pana S. Więzienny lekarz twierdzi, że może być u nas leczony. Poza tym nigdzie w dokumentach nie jest napisane by istniała konieczność leczenia Pana S. w warunkach otwartych.
– Jak to, nie! Tu jest wyraźnie napisane….
Zasyczała:
– Weź stąd swoje brudne paluchy! Szybko! Inaczej sama ci je połamię!
Cofnąłem się zaskoczony. Spojrzałem na pozostałych. Uważnie przyglądali się swoim paznokciom.
– Ale…
– Jeśli stąd zaraz nie pójdziesz to tak Ci dop…lę, że zobaczysz!
Szybko wyszedłem. Wolałem się nie pytać co zobaczę.
Dla tych co nie wiedzą i nie chce im się grzebać w moich poprzednich notkach: 14 lat temu sąd przyznał mi ojcostwo nad całkiem obcym dla mnie dzieckiem. Mimo prywatnych badań DNA i badań zleconych przez prokuratora, które temu zaprzeczają, nic nie mogę zrobić. Bo wyrok już wydano i jest prawomocny. Biologiczny ojciec dziecka jest znany.
Matka też już od jakiegoś czasy nie chce bym tym ojcem był oficjalnie. Boi się aby dziecko, po uzyskaniu pełnoletności, nie musiało łożyć na chorego ojca. Bo jestem poważnie chory.
Więzienia i lata stresu zrobiły swoje. Nie potrafię samodzielnie egzystować. Sądy już nawet nie udają, że ma to coś wspólnego ze sprawiedliwością. Po prostu czekają spokojnie na moją śmierć. Tylko cicho sza. Aby ukręcić sprawie łeb.
Sędziów nie można obrażać. Więc nie będę. O ich kwalifikacjach i moralności niech świadczy chociażby to, że nie mieli nawet najmniejszych podstaw do wydania takiego wyroku. Żeby naciągnąć uzasadnienie posługiwali się min. kłamstwem. Wyszli też założenia, że kobieta może chodzić w ciąży kilka lat. Inaczej by to oskarżenie upadło natychmiast.
Do Międzynarodowego Trybunału napisać nie mogę. Jednym z warunków jest to aby wykorzystać wszelkie możliwości prawne w Polsce. Sąd Okręgowy nakazuje wznowienie sprawy, Sąd Rejonowy nie widzi podstaw i odrzuca. SO znowu nakazuje, SR znowu odrzuca. Może taka zabawa trwać w nieskończoność. Przykład:
– Pani sędzia: dlaczego chce Pan podważyć prawomocny wyrok?
– Ja: chociażby dlatego że jestem niewinny.
– Sędzia: to nie jest powód!
Niedawno moja sytuacja zdrowotna przedstawiała się beznadziejnie. Teraz, po dwóch wyjazdach rehabilitacyjnych, jest zaledwie bardzo zła. To, że w ogóle pojechałem na tą rehabilitację zawdzięczam nie opiekuńczemu państwu, które mi zabrało możliwość zapracowania na swoje utrzymanie, lecz ludziom nie związanymi ze sprawą.
Wiem, że to niewiele, lecz chciałbym bardzo podziękować za wsparcie dzięki któremu na te turnusy w ogóle pojechałem. Zwłaszcza „krakusowi”. Kto czytał moje wcześniejsze notki ten wie, że takie postępowanie kłóci się mocno z moimi wcześniejszymi deklaracjami. Nie neguję tego tylko stwierdzam fakt: sam z całą pewnością bym sobie rady nie dał.
Wracając do więzienia Jego pensjonariusze to w zdecydowanej większości zwykli ludzie, a nie prawdziwi przestępcy. Przez to dla tych drugich zabrakło miejsca, zmuszeni więc są do przebywania na wolności.
To co w naszym kraju nazywa się „wymiarem sprawiedliwości”, nie jest nawet jego parodią. I nie chodzi tu nawet o przepisy. Są jakie są. Każdy widzi. Dużo zależy od ludzi. A ci niczym nie ograniczeni, nie mając świadomości nieuchronności kary, czują się ponad jakimkolwiek prawem. I tak jest.
Jak to możliwe by sędzia, przewodnicząca Sądu Rodzinnego, prezes tego sądu, nie wiedziała ile czasu kobieta chodzi w ciąży? Jak to możliwe by ta sama osoba zamiast przyznać się do błędu, sabotowała postępowanie wykorzystując do tego swoje koneksje? Jakie mam w tym wszystkim realne szanse? Kto przy zdrowych zmysłach mi w to wszystko uwierzy?
Ludzie niby wiedzą jakie są sądy. Ale gdy im o tym opowiadam doszukują się mojej w tym winy. Mogłem zrobić to lub tamto. Byłoby dobrze. W domyśle – jestem idiotą, że dałem się tak wrobić.
Jedynym miejscem gdzie mogę się wypowiedzieć jest internet. Dlatego tak bardzo jestem wyczulony na przepisy, które i to chcą mi zabrać. ACTA i tym podobne są wrogami takich ludzi jak ja: zniszczonych przez przepisy i tych, którzy z założenia mają nas chronić, a w rzeczywistości są sami największym zagrożeniem.
Lecz jeszcze jak długo? Myślą nad tym bez przerwy całe sztaby ludzi. I w końcu coś wymyślą. Jakiś knebel by zamknąć usta niepokornym.
Ewentualnie zrobią z nas oszołomów.