Trzeba być prawdziwym bandytą by mieć jakieś ulgi w więzieniu.
W więzieniu dobrze mieli ci, którzy należeli do AA. Lepiej było być nawróconym pijakiem niż złodziejem przysłowiowego worka jabłek. Nie mogłem wtedy, nie mogę i dzisiaj zrozumieć tego dlaczego nasze państwo faworyzuje ludzi z rynsztoka, a w ogóle nie interesuje się tymi bardziej uczciwymi.
Żeby móc działać w warunkach więziennych, musiałem się ja i inni moi koledzy z zespołu muzycznego zapisać do tego AA. Wielokrotnie grałem na ich spotkaniach.
Ile się nasłuchałem różnych historii! Przeważnie łzawych. Wspominałem nawet już o tym, tylko nie pamiętam gdzie i przy jakiej okazji.
Pogoda była wymarzona. Na zewnątrz, nad jeziorem wypoczywali członkowie AA. Tylko oni. Pozostali dusili się za murami. Wiem, bo tam byłem.
Przyszedł KO-wiec i powiedział, że jedziemy grać na zewnątrz. Nad jezioro.
Okazało się na miejscu, że pozostali członkowie AA już tam byli. Zadowoleni, opaleni i zaopatrzeni w okulary przeciwsłoneczne. W końcu chociaż tyle im się należało za znęcanie się nad rodzinami, mordowanie, oszukiwanie. Tak spędzali ostatnie chwile w więzieniu mordercy i inni dewianci. Pod warunkiem, że wcześniej pili i znęcali się nad innymi. Coś jak nagroda za dotychczasowe życie.
No, więc przyjechałem z kolegami z zespołu nad te jezioro. Było pięknie, tym bardziej po opuszczeniu murów więzienia. Niedaleko był zamek w którym nakręcili film „Gdzie jest generał”.
Na miejscu okazało się, że nie tylko będziemy grać, ale także występować jako tzw. gwiazda wieczoru. Nasz występ miał być kulminacją dni… czegoś tam. Zagraliśmy i okazało się, że się spodobaliśmy. W końcu zespół z Zakładu Karnego. Zawsze jakaś tam odmiana.
Nawet w więzieniu nie opłacało się być uczciwym. W miarę dobre warunki mieli zapewnione tylko prawdziwi złoczyńcy.
Moja ksywa w ostatnim ZK to „Mecenas”. Wzięło się to stąd, że dużo czasu spędzałem w bibliotece nad prawnymi kodeksami. Wtedy jeszcze ciągle miałem nadzieję, że znając przepisy polskiego prawa będzie mi łatwiej w sądach. Poza tym pisałem osadzonym różnego rodzaju pisma do sądów.
Tak się ta ksywa moja przyjęła, że co niektórzy myśleli, że naprawdę jestem prawnikiem. W więzieniu różne grupy interesów, zawodowe, czy też inne trzymały ze sobą. Ja trzymałem z osobami mającymi na wolności do czynienia z prawem. Różnego rodzaju sędziowie etc. Też byli pewni, że jestem jakimś prawnikiem, ponieważ aktywnie uczestniczyłem w tym co mówili.
Przykład. Wałkowano jakiś prawny dylemat. Oczywiście też zabrałem głos. Było nas kilku. Wszyscy z powagą zastanawiali się nad tym co powiedziałem, drapiąc się po brodzie. W końcu ktoś zabrał głos:
– Ciekaaawe. Co prawda wcześniej tak tego nie widziałem, ale kolega zaprezentował inne podejście do sprawy. Naprawdę ciekawy punkt widzenia, nad którym warto się zastanowić. Taki naturalny, praktyczny.
W celi też po paru miesiącach zapanowało przekonanie, że muszę być prawdziwym mecenasem. Wyszło to przy okazji jakiejś afery prawnej roztrząsanej w TV. Jeden z osadzonych powiedział do mnie z pretensją w głosie:
– Wy prawnicy zawsze spadacie na cztery nogi.
– Ale ja prawnikiem nie jestem.
– Jak to? Przecież jesteś mecenasem.
– Tak samo jak ty jesteś „Łysy” mając gęste włosy.
Gdy już wróciłem z tego więzienia do domu to dostałem kuratora. Przychodził do mnie parę lat pilnując czy abym na pewno zszedł na „drogę prawa”. Cokolwiek miało to znaczyć.
Kiedyś się mnie spytał:
– A jak tam u Pana z alkoholem? Trzyma się Pan jakoś?
Jakoś się trzymałem. W końcu przecież byłem byłym członkiem AA.