Odrzucony wcześniej przeze mnie post. Określony przez mojego znajomego jako mało prawdopodobny i infantylny. Niemniej tak było. Daję pod indywidualną ocenę. Więc kto chce niech wierzy.
W więzieniu jak to w więzieniu. Cały czas jakieś tarcia. Jak w polityce: każdy dąży do władzy. Niemców, wbrew pozorom, bolało to, że we własnym kraju i, w końcu jakby nie było, we "własnym" więzieniu, ktoś inny się panoszy i rządzi. Nastąpiło nieuniknione: otwarty konflikt. Ja przyglądałem się temu jakby z boku. Nikt mnie już co prawda nie gnębił, ale daleko było do tego bym był traktowany na równi z innymi: to była zgrana paczka złodziei, a ja…
O 11.00 przed południem otwierano klapy (drzwi) i wszyscy z celi szli trochę rozprostować kości na świeże powietrze. Ja nigdy nie wychodziłem: bałem się, sam nie wiem czego. W celi czułem się bezpieczniej. Traktowałem ją jak jakiś azyl. Czytałem książki i było mi z tym dobrze. Mój spokój pozostali odbierali trochę na opak: że niby jestem taki twardy i niczym się nie przejmuję.
Więc jak pisałem wybuchł konflikt. Między Polakami, a Niemcami. Trudno mówić o jakiejś równowadze sił: Niemców było paruset, a Polaków zaledwie czterech. Plus Azer. I tak mało. No i stali tak naprzeciw siebie na boisku piłki nożnej. Tłum Niemców i żałosna garstka reprezentantów Polski.Na niemieckiej ziemi. Ale choć na straconej pozycji prezentowali się dobrze: z założonymi na ramiona rękoma, z głowami podniesionymi wysoko w górę. Bez oznak strachu. Obserwowałem całe zajście z celi przez okno. Może to zabrzmi śmiesznie ale poczułem wtedy, w tamtej chwili, dumę i wzruszenie. Nie wiem kiedy odwróciłem się od okna i zszedłem na dół. Pierwszy raz. Dołączyłem do niewielkiej grupy Polaków. Nie powiem abym się nie bał, ale dołączyłem do reszty starając się chociaż wyglądać odważnie: założyłem, tak jak pozostali, ręce splecine na piersi, podniosłem jak tylko mogłem wysoko głowę, napiąłem ile się dało swoje mizerne mięśnie.
Moje nieco ponad sześćdziesiąt kilo żywej wagi nie zrobiło na Niemcach jakiegoś specjalnego wrażenia. To znaczy zrobiłem wrażenie ale zgoła inne od zamierzonego: rozległy się śmiechy po Niemieckiej stronie. Piotr wykorzystał to rozprężenie w wrogim obozie. Podbiegł szybko do potężnego Niemca, który stał na czele tej sporej gromady. Przywalił z całej siły. W szczękę tamtego. Niemiec padł jak rażony piorunem. Nastąpiła chwila konsternacji u wroga. Zdumienie. Po chwili wszyscy rzucili się do ucieczki, cisnąc w wąskim wejściu. Oczywiście nikt ich nie gonił. Bo kto?
To jednak nie Piotra traktowano jako bohatera tylko mnie. Cały czas poklepywano po ramionach jakbym dokonał Bóg wie jakich czynów. Nareszcie mogłem powiedzieć z czystym sumieniem: nasza cela.
……………………………………………………..
……………………………………………………..