Pierwszy dzień Świąt w stolicy Belgii przeszedł pod znakiem marszu „przeciw strachowi”, odwołanemu jednak… z obawy ataku terrorystycznego. Mimo to część ludzi przyszła, bu oddać hołd ofiarom wojny, jaką na teren UE przerzuca IS.
Jak donoszą (obecnie opozycyjne) media:
Mieszkańcy stolicy Belgii składali hołd zabitym we atakach terrorystycznych, choć odwołano planowany na ten dzień marsz pamięci ofiar. Ludzie gromadzili się pod budynkiem starej Giełdy, gdzie składali kwiaty i wieńce. Niewielkie grupy śpiewały pieśni lub stały w ciszy. Ta pokojowa manifestacja została zakłócona przez grupę ludzi ubranych na czarno. Interweniowała policja, kilkanaście osób zostało zatrzymanych.
Na Place de la Bourse osoby te wykonywały nazistowskie gesty, skandowały hasła przeciwko imigrantom. Na miejsce ściągnięto oddziały specjalne. Policja użyła armatek wodnych, by rozpędzić demonstrantów, którzy obrzucali siły bezpieczeństwa koktajlami Mołotowa. Według BBC niektórzy z nich zaczepiali muzułmanki w tłumie i wykonywali hitlerowskie pozdrowienia.
Media opisywały demonstrantów jako prawicowych nacjonalistów, chuliganów i kibiców piłki nożnej. „Jesteśmy chuliganami”, „jesteśmy u siebie” – wykrzykiwali według agencji AFP. Wnosili też okrzyki potępiające Państwo Islamskie. Ta organizacja terrorystyczna przyznała się do wtorkowych zamachów samobójczych w stolicy Belgii, w których zginęło 31 osób, a ponad 300 zostało rannych.
Na jednym z transparentów napisano: „Zjednoczeni przeciwko Państwu Islamskiemu„.
Narracja znana, za sprawą PO, również i u nas. Pamiętamy relacje z Marszów Niepodległości, które aż do ubiegłego roku były organizowane przez prawicowych nacjonalistów, chuliganów i kibiców piłki nożnej.
Szczególnie pamiętamy ten z 2012 i policyjne prowokacje.
https://
Dzisiaj w lewicowych mediach ta sama nuta pobrzmiewa w przekazach z Brukseli.
Trudno też zorientować się przeciętnemu czytelnikowi, czy to, że na jednym z transparentów widniało hasło: „Zjednoczeni przeciwko Państwu Islamskiemu” to również zarzut?
Belgijska policja, która nie potrafiła zapewnić bezpieczeństwa pokojowej manifestacji (jak inaczej tłumaczyć odwołanie marszu „przeciw strachowi”?) okazała się bezwzględna wobec garstki (od 200 do maksimum 450 osób) ludzi widzących przeciwnika tam, gdzie jest w istocie.
Armatki wodne, gaz… Czyżby powodem furii policyjnej była bezradność wobec rzeczywistego zagrożenia?
Nic dziwnego, że komentujący w polskich niezależnych mediach walą bez owijania w bawełnę:
Głośno powtarzam w Dniu Zmartwychwstałego Chrystusa: Europa umiera! Sprzedała się za judaszowe srebrniki! Demonstrantów na ulicach Brukseli policja rozgania armatkami wodnymi. Występuje przeciwko tym, którzy podnieśli zaciśnięte pięści na bezprawie na ulicach swojej stolicy. Nie wolno wypowiadać się głośno o uchodźcach i zawłaszczanym przez nich terytorium Europy. Nie wolno się buntować przeciwko dewiacjom świata islamu i głoszonym poglądom, bo religią nie da się tego nazwać!
’
’
Szokujące?
No to przypominam wcześniejsze o ponad dekadę słowa Oriany Falacci:
– Przede wszystkim: oni wcale nie są Europejczykami. Nie wolno ich uważać za Europejczyków, przynajmniej w takim znaczeniu, w jakim nas nie można by traktować jako muzułmanów, gdybyśmy mieszkali w Maroku, Arabii Saudyjskiej czy Pakistanie, będąc tam zameldowani czy mając tamtejsze obywatelstwo.(…)
Gdyby muzułmanie zechcieli wyemigrować spontanicznie, nie płakałabym, naturalnie. Nawet zapaliłabym w tej intencji Matce Boskiej świecę. Sugerowałam już to w opublikowanym niedawno w „Corriere della Sera” artykule „Wróg, którego traktujemy jak przyjaciela”: „Skoro jesteśmy tacy okropni, tacy źli, tacy godni pogardy i tacy grzeszni, skoro tak nas nienawidzicie, tak nami gardzicie, dlaczego nie wrócicie do swoich domów?”
Ale oni się przed tym bronią wszelkimi sposobami. Nawet im to do głowy nie przyjdzie. Ale nawet gdyby zaczęli o tym myśleć, jak to zrealizować? Może podobnie jak Mojżesz, który zabrał ze sobą z Egiptu Żydów i przeprowadził ich przez Morze Czerwone?
Jest ich już zbyt wielu! Jak wynika z ostatnich danych, jedynie na terenie samej Unii Europejskiej żyje ich co najmniej 25 mln. Dodając następnie tych, którzy mieszkają poza granicami Unii i na terenach byłego Związku Radzieckiego, dochodzi się do około 60 mln.
To tutaj jest ich Ziemia Obiecana – zrozumiałe? Szacunek, tolerancja. Opieka społeczna, wolności pod dostatkiem. Związki zawodowe, szynka, ta tak bardzo przez nich pogardzana szynka. Wino i piwo, to godne pogardy wino i godne pogardy piwo, dżinsy. Przyzwolenie na wszelkie przejawy arogancji, których się nie karze, ani nie wyhamowuje, ani nawet nie gani. Do tego jeszcze zgoda na wyrzucanie krucyfiksów przez okno. Ich protektorzy, to znaczy kolaboranci, zawsze gotowi są bronić ich na łamach gazet i uniemożliwiać sądom wydalenie.
Drogi Ojcze Andrzeju. By nakłonić ich do powrotu do domu, jest już za późno. Powinniśmy byli, powinniście byli, zażądać od nich tego 20 lat temu, a więc wtedy gdy mówiłam: „Czyż nie rozumiecie, że chodzi tu o z góry dobrze wykalkulowaną inwazję, że jeśli nie powstrzymamy ich natychmiast, nie wyzwolimy się od nich już nigdy?”
A tymczasem, w imię litości i wielokulturowości, cywilizacji i modernizmu, a zwłaszcza na skutek cynicznych porozumień euro-arabskich, o których piszę w mojej książce „Siła Rozumu”, pozwoliliśmy im do nas wejść.
Gorzej! Bo gdy odkryliśmy, że nas już nie bawi bycie proletariuszami, zbieranie pomidorów, tłoczenie się w fabrykach, sprzątanie naszych domów i czyszczenie butów, wezwaliśmy ich: „Chodźcie, kochani! Chodźcie! Bardzo was potrzebujemy!”
I oni przyszli. Setkami. Tysiącami za jednym zamachem. Mężczyźni silni, gładko ogoleni, kobiety w ciąży, dzieci. A za nimi rodzice, dziadkowie, bracia, siostry, kuzyni i kuzynki. A my co? Mówimy trudno, gdy zamiast pracowitych ludzi, chcących na nowo ułożyć sobie życie, mamy często tułaczy, obwoźnych sprzedawców nieużytecznych rzeczy, handlarzy narkotyków i przyszłych terrorystów. Albo terrorystów już przeszkolonych czy mających odbyć takie szkolenie.
I cóż, mówimy: trudno, choć już w chwili zejścia na ląd, kosztują nas górę pieniędzy. Wikt i zakwaterowanie, szkoły, szpitale, comiesięczny zasiłek. Mówimy: trudno, gdy stawiają, gdzie chcą, meczety. Trudno, gdy zawłaszczają całe dzielnice, a nawet całe miasta. Trudno, gdy zamiast odrobiny wdzięczności i lojalności domagają się prawa wyborczego, które, oczywiście, jest im hojnie przyznawane przez lewicowych posłów, wbrew konstytucji. I trudno, gdy w celu obrony Wolności, musimy wyrzec się niektórych z naszych wolności. Trudno wreszcie, gdy Europa staje się, więcej, już się stała, Eurabią.
Ojcze Andrzeju, ja nie wiem, co dzieje się teraz w Polsce, ale w pozostałych częściach Europy, poczynając od mojego kraju, nie wydarza się nic z tego, co miało miejsce trzy wieki temu pod Wiedniem. To znaczy, gdy 600-tysięczna armia osmańska Kara Mustafy oblegała Wiedeń, miasto uważane za ostatni bastion chrześcijaństwa, a polski król Jan III Sobieski razem z innymi Europejczykami (z wyjątkiem Francji), z okrzykiem: „Rycerze! w imię naszej Pani Częstochowskiej, do boju!” odepchnął ich. Nie, nie!
Dzisiaj natomiast dzieje się to, co miało już miejsce ponad 3 tys. lat temu pod Troją, gdy mieszkańcy otwarli bramy miasta i wprowadzili do swego domu Ulissesowego konia. I za moment z jego wnętrzności wypada Ulisses, ze swoimi „komandosami”.
Achajowie zniszczyli wszystko, co dało się zniszczyć, wyrżnęli tych, których dało się wyrżnąć, następnie podłożyli ogień i dawajże grabić, co się tylko dało. Na boga! Od lat, niczym Kasandra, lekceważona i wyszydzana, do znudzenia nie przestaję powtarzać: „Troja płonie! Troja płonie!”
Dzisiaj, doprawy, każde nasze miasto, każda wieś płonie! Masakra z 7 lipca w Londynie nie jest niczym innym, jak tylko najnowszym przykładem tego stanu rzeczy, którego ślepi i głusi, i oszuści, nie chcą przyjąć do wiadomości. (…)
Dzisiaj chcę dodać: terroryzm islamski nie jest zjawiskiem odosobnionym, zjawiskiem niezależnym. Nie jest niegodziwością ograniczającą się do niewiele znaczącej mniejszości w obrębie islamu (Dobra mi to mniejszość nic nieznacząca! Oblicza się, że w Europie jest ponad 40 tys. terrorystów gotowych w każdej chwili ruszyć do akcji. A nie zapominajmy, że za każdym z nich stoi konkretna organizacja, sieć doskonałych kontaktów i ocean pieniędzy. Ergo, tę liczbę 40 tys. należałoby pomnożyć przynajmniej pięcio- a nawet dziesięciokrotnie, co, podsumowując, daje 200 albo nawet 400 tys.).
Terroryzm islamski jest jedynie ucieleśnieniem, przejawem strategii stosowanej już od czasu Chomeiniego, co więcej, od czasu podpisania cynicznych porozumień euro-arabskich. Chodzi o urzeczywistnienie globalnej ofensywy zwanej Revival Islam – Odrodzenie Islamu, o „odrodzenie”, które po raz kolejny ma na celu zniszczenie Zachodu, jego kultury, jego zasad, jego wartości, jego wolności i jego demokracji. Jego Chrześcijaństwa i jego Laicyzmu (Tak, tak! Również jego laicyzmu. Może przede wszystkim laicyzmu. Czyżbyście jeszcze dotąd nie dostrzegli, że w tej sytuacji runie także laicyzm?).
W sumie chodzi o odrodzenie, którego wyrazem są nie tylko dokonywane rzezie, ale także wielowiekowy ekspansjonizm islamu, o ekspansjonizm, który do czasów Odsieczy Wiedeńskiej realizowało wojsko i flota sułtańska, konno i na wielbłądach, na statkach pirackich, a który obecnie realizują roje emigrantów, zdecydowanych narzucić nam swoją religię, swoje zwyczaje, swój despotyzm, swoją rozrodczość. A wszystko to, wykorzystując naszą bezczynność, naszą słabość, naszą uczciwość. Gorzej, nasz strach. (…)
– Pani zdaniem, określanie islamu mianem religii pokoju i twierdzenie, że Koran uczy miłosierdzia, jest głupotą. Dlaczego Pani tak sądzi?
– Ponieważ, abstrahując od czternastu wieków Historii, wieków, w których islam nie robił nic innego, jak tylko wywoływał wojny, podbijał, ujarzmiał i masakrował, mówi o tym sam Koran. To Koran, a nie moja ciotka, nazywa nie-muzułmanów „niewiernymi psami”. To Koran, nie moja ciotka, skarży się na nich, że śmierdzą jak małpy i wielbłądy. To Koran, nie moja ciotka, zachęca swoich wyznawców, by ich eliminowali.
Okaleczali, kamienowali, ścinali, albo przynajmniej ujarzmiali. I tak, jeśli w Arabii Saudyjskiej pozwolisz, że cię złapią z krzyżykiem na szyi, świętym obrazkiem w kieszeni czy Biblią w domu, w najlepszym przypadku skończysz w więzieniu, jeśli nie na cmentarzu. Jeśli w Sudanie jesteś ubogim Afrykańczykiem czy Afrykanką, który modli się do Matki Bożej, to zakuwają twoje ręce i nogi w dyby, i stajesz się niewolnikiem.
Zechciejcież wreszcie wbić sobie do głowy tę prostą, niedwuznaczną, bezsporną prawdę! Wszystko to, co muzułmanie wyrządzają nam i sobie, jest wymagane lub sugerowane przez Koran. Dżihad, inaczej święta wojna. Przemoc, odrzucanie demokracji i wolności. Porażające zniewolenie kobiet. Kult Śmierci, pogarda dla Życia.
I proszę mi nie odpowiadać, tak jak robią to cwaniacy zakładający istnienie Islamu Umiarkowanego, że Koran ma różne wersje. Proszę go przeczytać od deski do deski. W każdej wersji jego istota jest ta sama. I gdzież w tym wszystkim jest ukryta religia pokoju? Gdzież ukryte jest miłosierdzie Allaha?
Ja nie pojmuję względów, z jakim wy, katolicy, odnosicie się do Koranu. Nie rozumiem szacunku, jaki okazujecie Mahometowi. Przecież Chrystus i Mahomet, to nie dwaj koledzy, którzy ucztują sobie w Raju albo Dżannie. Nie pojmuję tego waszego wybiegu, tego upartego mówienia o Jedynym Bogu. (…)
Allah nie ma przecież nic wspólnego z Bogiem Chrześcijan. Nic a nic. Nie jest on ani Bogiem dobrym, ani Bogiem Ojcem. Jest to bóg zły, bóg władca. Istot ludzkich nie traktuje jak swoje dzieci. Traktuje je jak poddanych, jak niewolników. I nie uczy je miłości. Uczy nienawiści. Nie uczy szacunku, uczy pogardy. Nie uczy bycia wolnymi. Uczy posłuszeństwa.
By zdać sobie z tego sprawę, wystarczy przeczytać sury o niewiernych-psach. Na przykład te cztery, na podstawie których – we wstrętnej książeczce napisanej przez muzułmanina (naturalizowanego Włocha), a który wyrzuca krzyże przez okna i nazywa Kościół katolicki „przestępczą organizacją” i nikt go za to nie ciągnie do sądu – w tej książeczce podżega się muzułmanów, aby mnie ukarać, co znaczy wyeliminować. Nie, nie!
Naszym pierwszym wrogiem nie jest Bin Laden. Nie jest Zarkawi. Nie są terroryści, ani inni podrzynacze gardeł. Naszym pierwszym wrogiem jest ta Księga. Księga, która ich zatruła.
Oto dlaczego utrzymuję, że dialog z islamem jest niemożliwy i dlaczego odrzucam bajki o Islamie Umiarkowanym. O Islamie, który czasem łaskawie potępia zamachy, ale do tego potępienia zawsze dodaje jakieś „ale”, jakieś „jednakże”.
Oto dlaczego współżycie z wrogiem, którego traktujemy jak przyjaciela, jest chimerą, a słowo „integracja” kłamstwem. Oto dlaczego łudzenie się co do możliwości dialogu z nimi, znaczy tyle, co podpisanie Układu Monachijskiego z Hitlerem, oznacza powtórzenie błędu Chamberlaina i Daladiera. Oto dlaczego stale mówię o nazizmie islamskim i przywołuję Churchilla, który mawiał: „Przelejemy łzy i krew”. Oto dlaczego utrzymuję, że ich nazizm to nie kwestia rasowa, etniczna, to kwestia religijna.
Wywiad ukazał się w Przeglądzie Powszechnym nr 9 (1009) 2005, s. 28-42.
http://www.blogpowszechny.pl/2007/12/06/oriana-fallaci-ktos-musi-o-tym-powiedziec
’
’
Coś, co miało miejsce w Europie jeszcze w XVII wieku.
Dzisiaj, przyzwyczajeni do tego, że religia to są takie tam opowiastki, w które można, ale trochę wstyd, wierzyć, a już na pewno publicznie głosić tego nie sposób, stajemy oko w oko z przeciwnikiem, który religię traktuje poważniej, niż sam Torquemada.
Nie tylko ta toczona, wzorem dawnych walk kolonialnych, na Bliskim Wschodzie i obecna w naszych domach dzięki telewizji.
Nasi dziadkowie, żyjący w czasie wojny w Londynie, mieli świadomość zagrożenia nawet wtedy, gdy siły powietrzne aliantów panowały nad Rzeszą, a żaden niemiecki samolot nie był w stanie przedrzeć się dalej, niż 10 km za linię frontu.
Niemcy jednak posiadali rakiety, nadlatujące bezgłośnie i tak szybko, że dopiero wybuch świadczył o ataku (V-2).
Dzisiaj musimy zrozumieć, że rolę rakiet przejęli islamscy fanatycy.
I że takim fanatykiem może zostać każdy.
I że nikt nie jest bezpieczny, szczególnie wtedy, gdy znajduje się w tłumie.
Bo tłum jest celem potencjalnego ataku.
Ile jeszcze ludzi musi zginąć, by Narody zdały sobie sprawę, dokąd zostały zapędzone przez „pokolenie’68” i lewackie mrzonki* o nowym społeczeństwie?
I czy wtedy nie będzie już za późno?
Bo już niedługo to będzie kolejnym celem:
’
’
28.03 2016
____________________________________________
* Te mrzonki wcześniej już dwa razy wstrząsnęły światem – w 1917 i w 1933 roku.
’
’
’