30 lipca 1944 huzarzy przybyli na warszawską Pragę. Następnego dnia mostem Kierbedzia dostali się na lewy brzeg. Do 10 sierpnia stacjonowali w Babicach na obrzeżach Warszawy.
„Z niedalekich wzniesień, obok masztu radiowego widzieliśmy, jak pali się milionowe miasto” – wspomina Istvan Elek. Niemcy zdawali sobie sprawę, że nie mogą liczyć na węgierską pomoc w tłumieniu powstania, a jednocześnie nie bardzo wiedzieli, co zrobić z 800 Węgrami stacjonującymi w Warszawie. Dowództwo niemieckie odmówiło im wydawania żywności. „Niemcy chyba liczyli, że Węgrzy, głodni i spragnieni, zaczną rabować miejscową ludność i nareszcie skończy się ta mityczna przyjaźń węgiersko-polska, ale nic takiego nie nastąpiło” – mówi Elek.
Przed rabunkami nie mieli oporów własowcy, którzy co noc dokonywali bestialskich grabieży. Po jednej z takich wypraw zostali zatrzymani przez węgierską wartę. „Na wozie, wśród wartościowych łupów, znajdowały się ludzkie palce z pierścionkami i obrączkami — nie wiem, czy ucięte zostały żywym, czy martwym” – opowiada Elek.
Własowcy zostali aresztowani, a następnego dnia do Węgrów, z białą flagą (sic!) przybył niemiecki oficer z żądaniem wypuszczenia własowców. Dowódca Eleka odmówił… Kilkanaście minut później niemieckie pociski trafiły w willę, gdzie przebywali węgierscy żołnierze. Odmowę wydania własowców piętnastu węgierskich oficerów przypłaciło życiem.
To, co działo się dalej, tak wspomina István Elek: „Następnego dnia opuściliśmy Babice i pojechaliśmy pod Cytadelę, posuwaliśmy się wzdłuż Wisły. Podjechaliśmy w górę ulicą Karową, tam w szpitalu mieściło się dowództwo jakiegoś oddziału powstańczego i nasi oficerowie zaproponowali im, że przejdziemy na ich stronę. Nie przyjęli naszej propozycji, ale skierowali nas na ulicę Puławską, gdzie nie było jeszcze walk. Tam zameldowaliśmy się w dowództwie AK, oddając się do jego dyspozycji. Nasze konie zostały zaprzężone do wozów. Przez dwa tygodnie wywoziliśmy cywilów z Warszawy. Niemcy nas przepuszczali, na naszych wozach biedni ludzie całymi rodzinami z małym bagażem dojeżdżali do Milanówka, Grodziska, Błonia i Podkowy Leśnej, tam się rozchodzili, a myśmy wracali do Warszawy i na drugi dzień to samo…”.
Na podstawie wspomnień Istvana Eleka "Karta" nr 59
Maria Tyszka, sierpień 1944 "…Węgrzy byli również w Brwinowie. Oddział zbliżający się do domu państwa Kowalewskich wzbudził strach znajdujących się tam uchodźców z Warszawy, którzy dopiero co przeżyli rzeź na Woli i widzieli w akcji Ukraińców. Byli przekonani, że to właśnie oni nadchodzą. Żołnierz, który zapukał do drzwi wołał: >Ungar, Ungar” i pokazywał medalik na szyi< Gospodarze domu i pozostali odetchnęli z ulgą."
Pamiętniki huzarów z 1944 roku.
(Zeszyty Muzeum im. Jósa Andrasa w Nyíregyháza)
Generał Béla Lengyel – "W pierwszych dniach września otrzymałem od przełożonego niemieckiej 9. Armii rozkaz, abym przejął na Mokotowie moimi oddziałami jeden z odcinków pierścienia osaczającego Warszawę i aby moja artyleria brała udział w ostrzeliwaniu Warszawy. Udałem się natychmiast do generała Vormanna i prosiłem go o uwolnienie mnie z tego zadania. Uzasadniłem to tym, że Węgrzy nie znajdują się z Polską w stanie wojny, a ponadto mogłoby dojść do odmowy wykonania rozkazów ze strony moich oddziałów, do czego nie chciałem dopuścić."
Huzar István Szabadhegy, Podkowa Leśna, wrzesień, 1944 – "…dość duży folwark z piętrowym domem mieszkalnym i budynkami gospodarczymi, wygląda na zamożny dom, można znaleźć podobne w okolicy. Pokoje, poddasze i piwnice pełne warszawskich uciekinierów, leżą na podłodze, na siennikach i kocach, inni siedzą. Widok jak z powieści Dostojewskiego. Większość, to wykształceni inteligenci, dużo starszych małżeństw, ale zdecydowanie najwięcej kobiet. Starsza dama – była ziemianka, którą wyrzucili Niemcy z majątku pod Poznaniem, żony polskich oficerów, kto wie, czy oni jeszcze żyją, czy jeszcze wrócą. Większość członków rodzin tych ludzi walczy w podziemiu, w partyzantce albo w Warszawie. Właśnie dlatego prawie nie opuszczają domu, boją się spotkania z Niemcami. Węgrów się nie boją. Szybko się z nami zaprzyjaźniają…."
"Historia Białołęki i jej dzień dzisiejszy – Siostry Benedyktynki Samarytanki w Henrykowie" – fragment:
Lato 1944 – W pobliżu stacjonowali Węgrzy, którzy uprzedzili, że za dwa dni zostanie wysadzony most pontonowy na Wiśle, a ludność będzie pędzona na Modlin. Obiecali też pomóc w przeprawie. Siostry przepakowały się, wzięły tylko żywność i najpotrzebniejsze rzeczy. Cenniejsze przedmioty służące liturgii jak ornaty, kielichy i tym podobne zakopały przy willi. Odzyskały je później, to żołnierze węgierscy wykopali "skarb" i przekazali do kurii biskupiej, urzędującej wówczas w Milanówku. Dotrzymali również obietnicy i czternastoma małymi konnymi wózkami przewieźli siostry aż do zakładu w Pruszkowie.
informacje zebrane przez znajomego –Roberta Urlicha
zdjęcia, oprawa graficzna –Robert Urlich
Zapraszam do 'polubienia’ strony na FaceBook ->• Ręce precz od Węgier •
Jeszcze Polska nie zginela / Isten, áldd meg a magyart Polak, Wegier, dwa bratanki, i do szabli, i do szklanki // Lengyel, Magyar – két jó barát, együtt harcol, s issza borát.