Zanim pójdziesz na odsiecz Budapesztowi.
Po przeczytaniu notki Jacka Kurskiego niektórym blogerom zrobiło się słabo co i mnie się przydarzyło. Rozpoczął z tak dużego „C” (Niech żyją wolne Węgry!), że już miałem pakować „machorkę i sól” i śpieszyć na odsiecz Budapesztu.
Tymczasem, dobra, Węgrzy:
Tak więc Orban poszedł drogą wytyczoną przez doradców Wałęsy: przypiął Węgrom Matkę Boską w klapę i zebrał nagrodę od opaczności – czytaj wyborców.
Te reformy tak gloryfikowane przez kaczychrystów jednak nie zadziałały. Opaczność jakoś nie pośpieszyła na ratunek, nie spowodowała żadnego gospodarczego pospolitego ruszenia. Manna z nieba się nie posypała mimo wezwań w hymnie o opiekę. Mamona nie dała się oszukać. W kasie dno. Oczywiście winna jest Unia, bo nie chce do tego interesu dopłacać. Więc „Niech żyją wolne Węgry!”, umierajmy ładnie za Węgry.
O sytuacji na Węgrzech jesteśmy informowani tak bałamutnie, że – prawdę mówiąc – nie wiemy co się tam naprawdę dzieje. Od europosła chętnie bym się dowiedział, na czym polega u nich to „ograniczenie suwerenności banku centralnego”, bo tkwimy w takim samym gównie. Padli ofiarą takiej samej technologii oszusta, którą mamy na szyli, i jej zaciśnięcie to jedynie kwestia czasu. Może naprawdę robią coś do czego należałoby się przyłączyć i co należałoby poprzeć. Tego jednak od europosła się nie dowiem, bo jak na kaczychrysta przystało, ma zapchany łeb idiotyzmami, czarnym PR a nie gospodarką. Węgrzy jęczą pod taką sama niewolą odsetkową jak my. Możemy sobie realnie pomóc. Jednak tu trzeba ludzi przytomnych a nie zaczadzonych.
Tak sobie myślę: co chcą osiągnąć kaczychryści ściągając Budapeszt do Warszawy.