Zasady walki politycznej nie różnią się wiele od reguł walki prawdziwej (wojny).
Zasady walki politycznej nie różnią się wiele od reguł walki prawdziwej (wojny).
Jakie to są zasady? Klasyczne zasady strategii (czasem także taktyki) wojennej:
Zasada pierwsza jest powszechnie stosowana, jako sposób na wytracenie impetu natarcia przeciwnika. Spektakularnym przykładem jest apel ówczesnego premiera Jaruzelskiego o „90 dni spokoju” w 1981 r. Było to w okresie największego tempa politycznej ofensywy „Solidarności”.
Zasada druga, to między innymi słynne „dziel i rządź”. Korzystnie jest podzielić obóz polityczny przeciwnika na rywalizujące, niechętne sobie części. Przykładów na takie działanie jest co niemiara.
Następnie, zgodnie z zasadą trzecią, jednym proponuje się kapitulację, innych zmusza do odwrotu (wycofania się), a jeszcze innych do emigracji (choćby wewnętrznej).
Inteligenckie wyobrażenie polityki jako dyskursu na argumenty, jest naiwne i nieco irytujące. Owszem, dyskusje na argumenty są ważne i bywają twórcze, jednak w polityce chodzi o coś innego, niż o słowa. Dyskusja na argumenty to zdecydowanie za mało, by wygrać walkę polityczną, zwłaszcza w systemie, który powszechnie jest nazywany demokracją. W demokracji polityków rozlicza się nie poprzez to, czy mają rację, lecz poprzez wygrane lub przegrane wybory. Czy lepiej jest mieć rację, postępować ortodoksyjnie i przegrać wybory, czy postępować choć trochę chytrze, by wybory wygrać?
Wbrew pozorom, odpowiedź nie jest łatwa. Wszystko zależy od sytuacji, okoliczności i oceny szans. Bo każdy medal ma dwie strony. W polityce nie ma „czystej” walki. Niestety, ale tak to wygląda.
Oczywiście, na obrzeżach walki o władzę można prowadzić chwalebną działalność polityczną, nakierowaną na propagowanie takich czy innych postaw lub wartości. Jest to działalność ważna, jednak jej skuteczność jest bardzo ograniczona.
Na zasady strategii można spojrzeć także od drugiej strony:
„Solidarność” w latach 1980-81 przez dłuższy czas nie dawała się podzielić, pomimo nieustannych prób. Konsensus stał się wymogiem chwili. Wałęsa od początku był kontrowersyjny i przez wielu z trudem akceptowany. Ewentualne kontestowanie przywództwa Wałęsy uznano jednak za błąd polityczny, bo sprawa przywództwa kształtowała się wtedy w walce. Do okazji zmiany przywództwa w sposób demokratyczny, kiedy duże szanse miał Gwiazda, doszło dopiero na zjeździe po prawie roku działalności, czyli bardzo późno.
W końcu i tak „Solidarność” dała się podzielić.
Podzielić się dały wszystkie bez wyjątku partie tzw. prawicowe, działające po roku 1989. Właściwie, to ogromną część energii polityków „prawicowych” pochłaniają starania o jaką taką jedność. Działania te nie są skuteczne, a wynik walki politycznej jest w takiej sytuacji przesądzony.
Czy zatem w „jedności siła”? Na pewno tak. Ale i tutaj jest druga strona medalu. Można ją nazwać syndromem wschodnim, lub bizantyjskim: po opanowaniu takiego zjednoczonego bytu politycznego dość łatwo można nim manipulować.
Co jest zatem ze strategią w tym przypadku? Właśnie, co? Otóż jest też strategia walki partyzanckiej. Tu rozdzielanie sił własnych jest jedną z podstawowych zasad. Wtedy, kiedy nie ma szans w otwartej walce.
Po co o tym wszystkim piszę? Dlatego, że z wielu wypowiedzi, w tym w Internecie, z blogów – wyłania się obraz polityki ograniczonej do erystyki, przekonywania się nawzajem argumentami. W polityce jest to potrzebne, ale to nie wystarczy, by wygrywać walkę polityczną w systemie tak zwanym demokratycznym.