– Przyjechałem do Stanów Zjednoczonych w połowie czerwca (1943 r.) – wspominał „emisariusz z Polski” Jan Karski. Wywiad z Karskim cytuje za „Przeglądem” onet.pl
Jakim człowiekiem był Ciechanowski?
Doświadczony dyplomata, człowiek bardzo wyrafinowany, moim zdaniem nie nadawał się na ambasadora w Stanach Zjednoczonych, bo był zbyt kameralny, snobistyczny. Mówił bez najmniejszego akcentu po francusku, angielsku, rosyjsku, niemiecku. Ożeniony z jedną z najbogatszych Belgijek, na imię miała Gladys. Oboje byli pochodzenia żydowskiego i krępowali się tym bardzo. Szlachetny człowiek. (…)
Swoją kampanię zaczął bardzo mądrze. Poinformował o moim przyjeździe odpowiednich ludzi. Zaczął od wybitnych przywódców żydowskich. To byli Cox, Cohen, obaj doradcy Roosevelta z okresu New Deal, Felix Frankfurter – sędzia Sądu Najwyższego, prezes Amerykańskiego Kongresu Żydów – rabin Wise, prezydent Światowego Kongresu Żydowskiego – Nachum Goldmann i jeszcze paru innych. W pewnym momencie wysłał mnie do Nowego Jorku, żebym skontaktował się z JOINT – żydowską organizacją charytatywną, dysponującą olbrzymimi środkami.
Szczerze im mówiłem o beznadziejnej sytuacji Żydów, podkreślając, że pomoc może przyjść tylko z Zachodu. Polacy są bowiem bezsilni, mogą uratować jednostki, ale nie mogą zatrzymać procesu niszczenia Żydów. Znowu podobna historia jak w Londynie: nie było wielkich dyskusji. Wysłuchiwali mnie, każdy z natury rzeczy objawiał sympatię, obiecywali, że zrobią, co będą mogli, wynosili mnie oczywiście pod niebiosa. No i na tym się kończyło.
Ale były wyjątki. Rabin Wise zainteresował się paszportami in blanco. Pytał mnie o szczegóły, jak ja to sobie wyobrażam, ile mniej więcej na taki paszport trzeba pieniędzy, jak te pieniądze należy przesyłać. Mówiłem, że jedyna droga prowadzi przez rząd polski. Przyjął to bez komentarza. Goldmann był niechętny. Było widoczne, że spotkał się ze mną, bo Ciechanowski naciskał na niego, ale nie brał mnie serio. Goldmann napisał pamiętniki i w tych pamiętnikach krytykował Ciechanowskiego. Jego zastępca Waldman, antypolski, nie przyjmował do wiadomości tego, co mówiłem o pomocy udzielanej Żydom przez Polaków, podkreślał tradycyjny antysemityzm. W swoich pamiętnikach krytykował Polaków, sugerował, że grali sympatią do Żydów, żeby poprawić swoją opinię, ale nie byli w tym szczerzy. Sędzia nie może uwierzyć
Słynne stało się pana spotkanie z sędzią Frankfurterem. Proszę o tym spotkaniu opowiedzieć.
Felix Frankfurter, tak jak inni, przyszedł do ambasady. Był wyniosły, pompatyczny, ale nie robił wielkiego wrażenia, może dlatego, że był niewysoki. Oczy miał jednak przenikliwe, inteligentny człowiek. Zaczął od tego: czy ja wiem, kim on jest.
– Wiem. Jest pan sędzią Sądu Najwyższego.
– Czy pan wie, że jestem Żydem?
– Tak, wiem. Pan ambasador mi powiedział.
– Niech mi pan powie, co się dzieje z Żydami w pańskim kraju? Tu przychodzą sprzeczne informacje.
Wiedziałem, że ten człowiek mi nie przerwie, że ten człowiek wszystkiego wysłucha. Przez jakieś dwadzieścia pięć minut mówiłem tylko o Żydach. Ani słowem nie wspomniałem o Polakach, o Polsce, o ruchu podziemnym. Tylko o Żydach, o tym, co widziałem w getcie warszawskim, w obozie koncentracyjnym, podawałem statystyki. Frankfurter zadawał mi pytania natury technicznej. Jak wysoki jest mur w getcie? Jak wszedłem do tego getta? No i w końcu, kiedy powiedziałem wszystko, co miałem powiedzieć, pamiętam – zapadła kłopotliwa cisza. Siedzimy przy stoliku w salonie ambasady, po mojej lewej stronie ambasador, naprzeciwko Frankfurter. I milczenie.
Frankfurter wstaje z krzesła i zaczyna chodzić od ściany do ściany. Nic nie mówi. W pewnym momencie, kiedy odwrócił się tyłem do nas, Ciechanowski zrobił znak: palec na ustach. Nie przerywaj mu. Frankfurter siada. Powtarzam – on był taki pompatyczny, pamiętam każde słowo, każdy jego gest, bo pewnych rzeczy człowiek nie zapomina:
– Panie Karski, człowiek taki jak ja, który rozmawia z człowiekiem takim jak pan, musi być całkowicie szczery. Toteż ja mówię: nie jestem w stanie uwierzyć w to, co mi pan powiedział.
Ciechanowski wchodzi mu w słowo – oni byli przyjaciółmi: – Felix, nie mówisz tego na serio. Przecież nie możesz powiedzieć temu człowiekowi w twarz, że on kłamie. Felix, co ty wyrabiasz! Frankfurter na to: – Panie ambasadorze, ja nie powiedziałem, że ten młody człowiek kłamie. Ja powiedziałem, że nie jestem w stanie uwierzyć w to, co on mi powiedział. To jest różnica.
I pamiętam, wyciągnął ręce w moim kierunku: "Nie, nie". Na tym skończyła się nasza rozmowa.
Wyszedł z Ciechanowskim. Ciechanowski ze wszystkimi honorami odprowadził go na dół, bo salon był na pierwszym piętrze. Kiedy wrócił, zapytałem go: – Panie ambasadorze, czy on komedię zrobił, czy on rzeczywiście w to nie uwierzył? Pamiętam odpowiedź Ciechanowskiego: – Johnny, nie wiem, nie wiem… ale ty musisz zdawać sobie sprawę, że mówisz straszne, niepojęte, nie do wiary rzeczy. I ty o tym pomyśl.
Więcej:
http://wiadomosci.onet.pl/kiosk/historia/w-waszyngtonie-mnie-wysluchali-ale-polskim-zydom-n,1,5267857,wiadomosc.html
"Szef Dzialu Ekonomicznego Nowego Ekranu. Dziennikarz z 10-letnim stazem. Byly z-ca szefa Dzialu Biznes "Wprost"."