Ministerstwo Finansów podało w ostatni piątek dane dotyczące naszego długu publicznego za rok 2011 i według metodologii unijnej (ESA 95), wyniósł on blisko 859 mld zł czyli aż 56,4% PKB.
1. Ministerstwo Finansów podało w ostatni piątek dane dotyczące naszego długu publicznego za rok 2011 i według metodologii unijnej (ESA 95), wyniósł on blisko 859 mld zł czyli aż 56,4% PKB.
Według tej metody liczenia długu przekroczyliśmy już tzw. II próg ostrożnościowy z ustawy o finansach publicznych wynoszący 55% PKB i w związku z tym powinny nastąpić drastyczne cięcia wydatków zarówno w budżecie państwa podobnie jak w budżetach jednostek samorządu terytorialnego.
Aby temu zapobiec mamy jeszcze naszą metodę liczenia długu i według niej dług publiczny wyniósł tylko 53,5% PKB, ponieważ nie zaliczamy do niego zobowiązań Krajowego Funduszu Drogowego, a te na koniec 2011 roku wyniosły 47,5 mld zł.
Wprawdzie to tylko zabieg rachunkowy, bo przecież zobowiązania KFD, będzie także musiało pokryć w ten czy inny sposób nasze państwo ale dzięki temu funduszowi, jesteśmy w stanie w ogóle budować drogi, ponieważ w budżecie nie było by na nie w ogóle pieniędzy.
2. Od już ponad 2 lat minister Rostowski zapewnia opinię publiczną, że dzięki jego odpowiedzialnej polityce finansowej, a w szczególności wprowadzonej tzw. regule wydatkowej (wydatki budżetowe na dany rok mogą rosnąć tylko o prognozowany wskaźnik inflacji + 1 pkt %) finanse publiczne, są w coraz lepszym stanie.
Niestety dane liczbowe tego nie potwierdzają. Od końca 2007 roku kiedy to Platforma przejęła władzę, roczne przyrosty długu są dosłownie przerażające.
Już w ciągu 2008 roku kiedy jeszcze w naszym kraju nie było żadnego kryzysu a PKB wzrósł aż o 5%, dług przyrósł z 529,4 mld zł do 600,8 mld zł, a więc aż o 71,4 mld zł, w ciągu roku 2009 o prawie 84 mld zł do 684,1 mld zł, w 2010 roku dołożono kolejne 92 mld zł do 776,8 mld zł, a w 2011 „tylko” 82 mld zł i tak doszliśmy do zawrotnej kwoty 858,9 mld zł.
Trzeba przy tym przypomnieć, że przez te 4 lata sprzedano majątku narodowego przynajmniej na kwotę około 50 mld zł i przychody z tej sprzedaży pozwoliły właśnie o taką kwotę zmniejszyć deficyty budżetowe w poszczególnych latach a w konsekwencji i wielkość długu publicznego.
Oczywiście podawane wielkości to jest dług bez tego zamiatanego regularnie pod dywan. Według różnych szacunków nazbierało się go przynajmniej około 3% PKB czyli prawie kolejne 50 mld zł (zobowiązania FUS wobec banków komercyjnych i budżetu, zobowiązania szpitali, deficyt budżetu środków europejskich).
3. Wygląda więc na to, że mimo zaklęć Rostowskiego wpadliśmy już w swoistą spiralę długu i jego wielkość bezwzględna rośnie w takim tempie, że na koniec 2013 roku przekroczy on niewyobrażalną jeszcze do niedawna kwotę 1000 mld zł.
To, że dług w relacji do PKB rośnie trochę wolniej wynika z tego, że mianownik tego ułamka (a więc polskie PKB ) rośnie corocznie stosunkowo szybko bo średnio o 4% i dlatego nie przekroczyliśmy do tej pory konstytucyjnego limitu długu czyli 60% PKB. Gdyby Polsce przydarzyła się recesja i ujemny przyrost PKB, ten wskaźnik pogorszyłby się wręcz dramatycznie.
Gwałtownie rosną koszty obsługi tego długu. W roku 2012 na jego obsługę trzeba już było przewidzieć w budżecie państwa kwotę 43 mld zł czyli blisko 2/3 tego co wydajemy na ochronę zdrowia.
4. Z polskim długiem związana jest rzecz, która potęguje nerwowość ministra Rostowskiego. Gwałtownie rośnie wartość długu znajdująca się w rękach inwestorów zagranicznych. Na koniec 2011 roku w ich rękach było już ponad 49% naszego długu co oznacza wzrost w ciągu ostatniego roku o ponad 6% i czyni nas coraz bardziej zależnymi od nastrojów na rynkach globalnych.
Każda głębsza dewaluacja złotego, to wyraźny wzrost długu denominowanego w walutach obcych po przeliczeniu go na złote, to wyższe koszty jego obsługi i coraz gorsze oceny naszej przyszłej wypłacalności.
To dlatego z taką determinacją jest forsowane przez rząd Tuska podwyższenie wieku emerytalnego, żeby dać zagranicznym posiadaczom naszych obligacji mocny sygnał, że jednak w przyszłości mamy szansę być wypłacalni.