W służbie żydowskich interesów
12/01/2012
454 Wyświetlenia
0 Komentarze
15 minut czytania
Nieubłaganie zbliża się kolejny Dzień Judaizmu. Obok Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy staje się on najbardziej widocznym znakiem III Rzeczpospolitej
– tej kolejnej okupacyjnej formy polskiej państwowości – więc już choćby z tego powodu powinniśmy mu poświęcić chwilę uwagi – tym bardziej, że „Gazeta Wyborcza”, na którą w takich sprawach zawsze można liczyć, w ramach medialnej padgatowki do Dnia Judaizmu już dzisiaj bije na alarm, publikując rewelacje o pani ginekolog z Rzeszowa, – gdzie właśnie mają się odbywać centralne uroczystości i imprezy – która nie dość, że ujawniała dane swoich pacjentek, to – co, jak wiadomo, gorsze jest od śmierci – ujawniała również ich żydowskie pochodzenie. To oczywiście zbrodnia niesłychana, bo pochodzenie, a już specjalnie żydowskie, najwidoczniej w środowisku „Gazety Wyborczej” musi być uważane za coś szalenie nieprzyzwoitego – coś w rodzaju wstydliwej choroby.
W przeciwnym razie nikt by żydowskiego pochodzenia ani się nie wypierał, ani tak starannie nie ukrywał, nieprawdaż? Wprawdzie czasami te wstydliwe zakątki wychodzą na światło dzienne, bo taki dla przykładu pan red. Michnik, który akurat wtedy lansował pogląd, jakoby Żydów w Polsce „nie było”, jak na złość został uhonorowany przez jakąś nowojorską żydowską organizację tytułem „Żyda Roku” – bodaj 1990. No i masz babo placek – jakże tu lansować pogląd, że Żydów w Polsce „nie ma”, kiedy sam pan red. Michnik wystarczy za cały batalion? Inna rzecz, że co wolno wojewodzie, to nie tobie smrodzie! Niedawno zeznawałem przed niezawisłym sądem w Lublinie, jako świadek w procesie Grzegorza Wysoka. Jak mogłem się zorientować, jednym ze stawianych mu zarzutów karnych była właśnie informacja o tym, że pan red. Michnik został uhonorowany tytułem „Żyda Roku któregoś tam”. Informacja wprawdzie jest niedokładna, ale poza tym całkowicie prawdziwa – a jednak niezależna prokuratura, podkręcona przez pana prokuratora Seremeta, by „traktowała poważnie” doniesienia o antysemickich motywacjach, najwyraźniej uznała to za straszliwą zbrodnię. Czyżby w lubelskiej prokuraturze panował pogląd, iż bycie Żydem jest okolicznością nieprzyzwoitą? Ładny interes!
Ale nie ma dymu bez ognia. Cóż właściwie ma myśleć niezależna prokuratura, skoro sam pan red. Michnik zanegował istnienie Żydów w Polsce? Zdania co prawda są, to znaczy – były illo tempore podzielone, bo taki na przykład pan Konstanty Gebert uważał przeciwnie – że Żydzi w Polsce nie tylko „są”, ale – że będą „walczyć z antysemityzmem”. A czyż może być gorszy przejaw antysemityzmu, niż negowanie istnienia Żydów – przynajmniej w Polsce? Skoro tedy Żydzi w Polsce „są” i pragną „walczyć z antysemityzmem”, to chyba powinni rozpocząć batalię od przetrzepania skóry „Gazecie Wyborczej”, bo wygląda na to, że zaraza umiejscowiła się akurat w Grenadzie! W tej sytuacji lepiej rozumiemy przyczyny, dla których „GW” kieruje zainteresowanie opinii publicznej na rzeszowską lekarkę. Wprawdzie na miejscu „GW” każdy by tak robił – ale – po pierwsze – czy to ładnie? – a po drugie – czy rzeczywiście wszystkie organy demokratycznego państwa prawnego w naszym nieszczęśliwym kraju od razu muszą posłusznie skakać z gałęzi na gałąź, kiedy tylko pan red. Michnik im każe? Inna rzecz, że rzeszowska lekarka oprócz pochodzenia, najwyraźniej przez michnikowszczynę uważanego za wstydliwy zakątek, ujawnia również inne tajemnice. Na przykład podobno twierdzi, że „wszystkie” organy państwowe zostały opanowane przez Żydów. To z całą pewnością przesada – bo „wszystkie” organy, to zostały opanowane przez bezpiekę, która być może wśród Żydów ma większy odsetek konfidentów, niż dajmy na to – wśród Eskimosów – ale przesada – swoją drogą, a ujawnienie tajemnicy państwowej – swoją. Tak czy owak, padgatowka do tegorocznego Dnia Judaizmu już się rozpoczęła, zatem – warto przypomnieć, jak w ogóle do tego doszło i zastanowić się, jak to naprawdę wygląda i do czego doprowadzi.
Dzień Judaizmu w naszym nieszczęśliwym kraju został ustanowiony w 1997 roku – tym samym, w którym delegacja Episkopatu Polski odbyła słynną piegrzymkę do Brukseli, skąd wróciła nawrócona na Unię Europejską. Co tam Ich Ekscelencjom komisarze naopowiadali – tego już się chyba nie dowiemy – ale cokolwiek to było, musiały to być kłamstwa – o czym świadczą forsowane obecnie zarówno poprzez dyrektywy Komisji Europejskiej, jak i orzeczenia niezawisłych sądów, promocję oczywiście destruktywnej dla pozycji prawnej naturalnej rodziny ekspansję sodomitów i gomorytek, spychanie do podziemia „homofobii”, czyli wszelkiego sprzeciwu wobec sodomickiej propagandy, bezkarnie uprawianej nie tylko w miejscach publicznych, ale również – w publicznych szkołach, a nawet przedszkołach przez perwersyjnych „edukatorów seksualnych” wobec cudzych dzieci, których rodzice zmuszeni są do poddawania się tego rodzaju operacjom na zasadzie prawnego przymusu edukacyjnego – i tak dalej. Mówiąc krótko – Ich Ekscelencje, przynajmniej pod tym względem, zostały zrobione w bambuko. Za jaką cenę? Tego już chyba nigdy się nie dowiemy – tym bardziej, że jeśli nawet jakaś cena gdzieś tam w trakcie „dialogu” się przewinęła, to uczestnicy delegacji mogli przyjąć ją do wiadomości „bez swojej wiedzy i zgody” – jak rozmaite inne rzeczy. Jak powiadali starożytni Rzymianie, „nie ma takiej bramy, której nie przeszedłby osioł obładowany złotem”, więc – jak to Rzymianie – mogli mieć na myśli również Bramę Spiżową.
Jak tam było, tak tam było – zawsze jakoś było – bo takie gwałtowne nawrócenia nie dokonują się przecież z przyczyn błahych. Spójrzmy zatem na Dzień Judaizmu od strony teologicznej. Dla współczesnego judaizmu – a chyba tylko o nim możemy mówić – miarodajny jest Talmud, zawierający komentarze objaśniające Stary Testament. Niestety z jakichś zagadkowych przyczyn podczas kolejnych Dni Judaizmu Talmud nie jest wśród chrześcijan popularyzowany. Czegóż zatem mogą dowiedzieć się o judaizmie, nie znając podstawowego dokumentu, który go konstytuuje? W ogóle bardzo trudno jest dzisiaj w naszym nieszczęśliwym kraju natrafić na egzemplarz Talmudu – być może wśród prohibitów w bibliotekach uniwersytetów, które kształcą przyszłych tłumaczy i pośredników w kontaktach z przyszłymi helotami Judeopolonii – podczas gdy przed II wojną światową w drukarni Wdowy i Braci Romm w prowincjonalnym Wilnie, było – jak wspomina Stanisław Cat-Mackiewicz – aż 60 linotypów drukujących na cały świat Talmudy – podczas gdy redakcja „Słowa” dysponowała zaledwie jednym. Wygląda zatem na to, że podczas kolejnych Dnia Judaizmu biedni tubylczy chrześcijanie nie tyle poznają „judaizm”, co raczej – jakieś bajki, przedstawiane im jako sam cymes judaizmu. Nietrudno zrozumieć taką dyskrecję – bo – jak to wynika z fachowych opracowań ks. Justyna Bonawentury Pranajtisa – Talmud o chrześcijanach wyraża się raczej bezceremonialnie, nazywając ich m.in. „zwierzętami w postaci ludzkiej”. Nic zatem dziwnego, że zapoznawanie chrześcijan z różnymi szczegółami judaizmu mogłoby być nie tylko dla nich, ale i dla zaangażowanych w to przedsięwzięcie Ekscelencji trochę kłopotliwe, a nawet – ryzykowne, bo narażające na konieczność odpowiedzi na pytanie, od kiedy mają te objawy? Warto zresztą wyjaśnić, co konkretnie znaczy słowo: „chrześcijanin”. Chrześcijanin to nic innego, jak „chrystusowiec” – w takim samym znaczeniu, jak – excuses le mot – stalinowiec lub hitlerowiec. Jest oczywiste, że nie można być dobrym chrystusowcem, pozwalając na szkalowanie Chrystusa, podobnie jak dobry stalinowiec lub dobry hitlerowiec nie puściłby płazem szkalowania Stalina czy Hitlera, nie „dialogowałby” z takimi szydercami, ani nie praktykowałby wzajemnego picia z dzióbków. A co w Talmudzie przedstawiciele judaizmu wykoncypowali na temat Jezusa Chrystusa, to najlepiej wyraża sławny cytat z parodii przedwojennej piosenki „Rebeka”: „bo ty masz serce tam, gdzie wstydzę się powiedzieć sam”. Wreszcie nie mogę powstrzymać się przed podzieleniem się refleksją nad opinią niektórych propagatorów judaizmu, jakoby żydzi, to znaczy – wyznawcy judaizmu, mieli własną „szybką ścieżkę” zbawienia. Taka opinia z pewnością musi przyjemnie łechtać poczucie wyższości wyznawców judaizmu – ale nie da się ukryć, iż pozostaje w oczywistej i chyba nieusuwalnej sprzeczności z ewangelicznym stwierdzeniem przypisywanym samemu Jezusowi Chrystusowi, że „Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej, jak tylko przeze Mnie” (J.14.6.) „Nikt” i „inaczej, jak”. To są stwierdzenia kategoryczne, więc albo Jezus Chrystus nie wiedział, co mówi, albo autorzy opinii o „szybkiej ścieżce” są najzwyklejszymi heretykami, jeśli nie gorzej.
I wreszcie ostatnia kwestia. Z początkiem ubiegłego roku Izrael wespół z żydowskimi organizacjami przemysłu holokaustu utworzył zespół którego zadaniem jest przeprowadzenie „operacji odzyskiwania mienia żydowskiego w Europie Środkowej”. Ponieważ tegoroczny Dzień Judaizmu został programowo połączony z przypadającym 27 stycznia Międzynarodowym Dniem Pamięci o Ofiarach Shoah, to jest rzeczą oczywistą, że siłą rzeczy impreza ta wkomponowuje się w sekwencję przedsięwzięć składających się na tę „operację”, której celem jest wywarcie na konstytucyjne władze naszego nieszczęśliwego kraju nacisku, by wreszcie stworzyły pozory legalności dla tego haraczu, którego – dawniej tylko żydowskie organizacje przemysłu holokaustu, a dzisiaj również oficjalnie i bezwstydnie Izrael – domaga się od Polski, jako od zastępczego winowajcy zbrodni II wojny światowej, na jakiego Polska została wytypowana po deklaracji niemieckiego kanclerza Gerarda Schroedera, który w roku 2000 oświadczył, iż „okres niemieckiej pokuty dobiegł końca”.
Stanisław Michalkiewicz