Bez kategorii
Like

W służbie Wolnej Rzeczypospolitej

01/08/2012
491 Wyświetlenia
0 Komentarze
23 minut czytania
no-cover

Jadwiga Różankowska z d. Rysiewicz, ps. „Zośka” (1921 – 1965).

0


 

Autor: Maciej Rysiewicz

 

Antoninie, Kajetanowi i Mikołajowi

 

Jadwiga Barbara Rysiewiczówna (na zdjęciu z 1938r.) urodziła się w Grybowie 4 grudnia 1921 roku (o rodzicach Jadwigi, Mikołaju i Genowefie a także o jej starszych braciach, Adamie i Kazimierzu, Czytelnicy „Nowego Ekranu” słów kilka mogli przeczytać w tegorocznym, lipcowym wydaniu gazety w moim artykule pt. Zapomniany bohater. Adam Rysiewicz, ps. „Skiba”, „Teodor” – w 68. rocznicę śmierci”). Ojcem chrzestnym młodej Jadzi był właściciel Jeżowa (dzisiaj Wilczyska) Kazimierz Baldwin Ramult. Fakt ten dowodzi, że towarzyska zażyłość, a pewnie i przyjaźn rodziny Rysiewiczów z Ramultami miała swoje długoletnie tradycje, a w 1926 roku zaowocowała kupnem od Kazimierza B. Ramulta działki w Jeżowie, na której Mikołaj i Genowefa Rysiewiczowie zbudowali w 1927 roku swój dworek, który w dziejach okupacji hitlerowskiej na Sądecczyźnie odegrał tak znaczącą rolę.

 

W chwili wybuchu II wojny światowej Jadwiga miała niespełna 18 lat. Niestety nie zachowało się w mojej pamięci żadne rodzinne wspomnienie, dotyczące szkolnych czasów cioci Jadwigi. Pewnie śladem braci (Adama i Kazimierza) do szkoły powszechnej uczęszczała w Bobowej, a do gimnazjum w Nowym Sączu. Przeczytałem, co prawda, we wspomnieniach Kazimierza Sowińskiego, przyjaciela Jadwigi z czasów powojennej emigracji, że tuż przed wybuchem wojny ukończyła ona gimnazjum w Krakowie, ale, szczerze powiedziawszy, nie wydaje mi się ta informacja zbyt prawdopodobna. Wątpię, żeby babcia Genowefa zgodziła się na przymusową rozłąkę z małoletnią córką i wysłała ją na stancję z Jeżowa do odległego bądź, co bądź o 100 km Krakowa.

 

Do działań konspiracyjnych w szeregach Polskiej Partii Socjalistycznej – Wolność, Równość, Niepodległość Jadwiga ps. „Zośka” przystąpiła właściwie od razu po agresji niemieckiej na Polskę we wrześniu 1939 roku. Można z cała pewnością stwierdzić, że sprawcą tej podziemnej aktywności musiał być starszy brat Adam, ps. „Teodor” – już od czasów przedwojennych związany z partyjnymi strukturami PPS-u.

 

Z Jeżowa do konspiracji

 

„Zośka” od razu została rzucona na głęboką wodę. Bo już od grudnia 1939 roku aż do marca 1940 roku brała udział w zakrojonej na szeroką skalę akcji przerzutu ludzi z terenu Generalnej Guberni na Węgry. Okupowaną Polskę opuszczali w ten sposób najczęściej oficerowie i podoficerowie Wojska Polskiego, zagrożeni niemieckimi represjami. Dom Rysiewiczów w Jeżowie, jako niezbyt oddalony od granicy słowackiej, stał się w tamtym czasie przedostatnim punktem przerzutowym dla ludzi objętych tą akcja (Podaję na podstawie artykułu Jadwigi Rysiewicz, pt. „Na podziemnym szlaku”, w: „PPS – księga wspomnień”, t. 2, Warszawa 1995). „Zośka” przez kilka zimowych miesięcy, doprowadzała kolejne grupy uciekinierów z domu w Jeżowie do punktów kontaktowych w podkrynickich lasach, a tam czekali już przewodnicy, którzy przejmowali opiekę nad zbiegami. „Zośka” w swoim wspomnieniu przypomina dwóch bohaterskich kurierów. Obaj byli Łemkami. Jeden z nich prowadził pod Krynicą własne gospodarstwo rolne, a drugi był leśniczym w państwowych lasach koło Krynicy. Niestety owego leśniczego podczas jednej z akcji aresztowała niemiecka Grenzschutz Polizei i oddała w ręce nowosądeckiego gestapo; jego los był w tym momencie przesądzony. Nikogo nie wydał w śledztwie, bo tak pojmował swój patriotyczny, obywatelski obowiązek. A dzisiaj jego nazwiska już nikt niestety nie pamięta!

 

Mniej więcej w tym samym czasie, a więc od stycznia 1940 roku „Zośka” zaczęła, na trasie z Krakowa do Nowego Sącza i Limanowej dostarczać do podziemnych punktów kolporterskich (PPS-u, ale także ZWZ, a potem AK) prasę konspiracyjną; przede wszystkim tygodnik PPS-u „Wolność”, ale także prasę, która przychodziła z Warszawy. W akcji prasowej na Sądecczyźnie ciocia Jadwiga uczestniczyła aż do lutego 1942 roku. Właśnie wtedy w ręce gestapo dostała się młoda 16. letnia łączniczka Okręgowego Komitetu Robotniczego PPS-u z Krakowa, działająca na „lewej” kenkarcie, w której, jako miejsce jej zameldowania widniał adres domu w Jeżowie. Gestapo zrobiło kilka nalotów na Rysiewiczówkę, ale szczęśliwie ani Jadwigi, ani jej brata Adama ps. „Teodor” tam nie spotkali. Matkę Genowefę i mojego ojca Kazimierza oszczędzili, bo prowadzone przez nich gospodarstwo rolne przynosiło profity – czytaj przymusowe kontyngenty dla niemieckiej armii (zboże, mleko, jaja, mięso, miód); szkoda było zmarnować taki dobytek. Niemcy mimo wszystko myśleli pragmatycznie. „Zośka” w Jeżowie była już jednak „spalona” i ostatecznie przeniosła się do Krakowa. I tam rozpoczął się drugi okres jej konspiracyjnej działalności.

 

W Krakowie

 

Mało kto zdaje sobie dzisiaj z tego sprawę, ale Polskie Państwo Podziemne napotykało w Krakowie na o wiele większe problemy organizacyjne niż w Warszawie. Kraków był stolicą Generalnej Guberni i na każdym rogu stał gestapowiec albo inny hitlerowski bandyta z bronią gotową do strzału. Dlatego jednym z najważniejszych, absolutnie priorytetowych działań konspiratorów, nie tylko z PPS-WRN, stało się powołanie komórki legalizującej dokumenty osobiste ludzi podziemia lub zagrożonych aresztowaniem. Legalizacja polegała nie tylko na podrabianiu, czytaj fałszowaniu np. kenkart. Ludzie krakowskiego podziemia doprowadzili z czasem nieomal do perfekcji metody całkowicie legalnego wystawiania dokumentów przez władze niemieckie, choć zapisane w nich dane najczęściej bywały fałszywe. W tym celu zbudowano z czasem w niemieckim urzędzie pracy, tzw. Arbeitsamcie siatkę urzędników, do których kierowano, całkowicie oficjalnie, osoby zagrożone aresztowaniem albo pragnące wyjechać z GG i po niezbyt wnikliwym wywiadzie personalnym urząd wydawał nienaganne, oryginalne „papiery”, dzięki którym można było jakoś przetrwać okupację lub nawet wyjechać bezpiecznie do pracy do Niemiec. „Zośka”, jak sama opowiadała w swoich wspomnieniach „holowała” w ten sposób wiele osób. Dotyczyło to także Żydów, których w ten sposób „szmuglowano” do Niemiec na roboty, ratując im życie.

 

Jedną z najbardziej spektakularnych akcji, zorganizowanych przez bojowców z Gwardii Ludowej PPS-WRN w Krakowie, był udany zamach na w/w krakowski Arbeitsamt w styczniu 1943 roku. W jego archiwum znajdowała się wielka liczba teczek osobowych mieszkańców Krakowa, przeznaczonych do deportacji do Rzeszy lub wywózki do obozów koncentracyjnych. Zamachu dokonała grupa prowadzona przez Mariana Bombę, ps. „Ślaz”, „Romek”. „Zośka” brała udział w tej akcji przenosząc na wyznaczone miejsce materiał wybuchowy.

 

Spektakularnych działań bojowych w okupacyjnym życiu „Zośki” nie brakowało. Gdy trzeba było wynieść broń i materiały konspiracyjne z zaplombowanego przez gestapo mieszkania Róży Osiek,, „Zośka” nie wahała się ani chwili; że śmierć czyhała za rogiem? A po wszystkim, krakowska organizacja PPS z uznaniem szeptała o wyczynie młodziutkiej siostry „Teodora”.

 

Można powiedzieć, że ciocia Jadwiga przyłożyła rękę do wszystkich najważniejszych działań krakowskiej organizacji PPS-WRN. Pomagała, jako łączniczka, bratu Adamowi ps. „Teodor” w tzw. akcji oświęcimskiej, tj. w działaniach Komitetu Pomocy Więźniom Obozów Koncentracyjnych, wspierała jako redaktorka i kolporterka najważniejsze pisma „wuerenowskie” „Naprzód” i „Wolność”. Brała udział w pracach słynnej Krakowskiej Agencji Radiowej, powołanej do życia przez słynnego działacza PPS-u Adama Uziembłę, ps. „Maciej”, a finansowanej przez Delegaturę Rządu na Kraj. Agencja prowadziła nasłuch wszystkich dostępnych radiostacji z całej Europy. Jak wspomina przyjaciółka „Zośki” z KAR Olga Stande (Maszynopis wspomnień Olgi Stande znajduje się w prywatnym archiwum Macieja Rysiewicza): …radio [KAR] mieściło się w pudełku tekturowym o wymiarach, mniej więcej 18 cm x10 cm x 6 cm. Było to radio, tzw. kryształkowe (kryształki siarczku ołowiu – przyp. M.R.), do tego były słuchawki i drut, którego koniec wkładało się do garnka. Łapałam na nim i Londyn, i Paryż, i Moskwę, i radiostację powstańczą z Warszawy. (…) nazywałyśmy ten aparat duchem, a słuchanie to była rozmowa z duchami.

 

Serwis Krakowskiej Agencji Radiowej, po całonocnym nasłuchu, trafiał, w formie już papierowej (Biuletyn KAR), do łączników dowódców krakowskiego podziemia, oczekujących (na krakowskich Plantach) na najważniejsze informacje z frontu i ze świata. Doprawdy trudno dzisiaj przecenić doniosły charakter tych „rozmów z duchami”.

 

 

Odział partyzancki Organizacji Bojowej PPS-WRN przed schroniskiem na Babiej Górze (1944 rok). W środku Jadwiga Rysiewicz

 

Jednak wszystkie te zasługi bledną w obliczu aktywności, którą „Zośka” podjęła w oddziałach Organizacji Wojskowej PPS-WRN zwanej Gwardią Ludową (Proszę drogich Czytelników, żeby nie mylić tej Gwardii Ludowej z oddziałami zdrajców Narodu Polskiego z Polskiej Partii Robotniczej. PPR bezprawnie przywłaszczyło sobie nazwę Gwardia Ludowa dla swoich prosowieckich oddziałów, a lata propagandy komunistycznej zrobiły swoje i już nikt dzisiaj nie pamięta, że GL powołała do życia jako pierwsza PPS-WRN!). Dla porządku przypomnę, że ogólna liczba zorganizowanych w Organizacji Wojskowej PPS-WRN w Okręgu Krakowskim wynosiła ok. 5000 osób. Niezła armia. „Zośka” poszła do lasu, gdzieś na przełomie 1943 i 1944 roku. Wspomniany już w tym artykule Kazimierz Sowiński tak podsumował leśną działalność „Zośki”, którą w partyzanckich oddziałał nazywano „Mamą” (Maszynopis „Wspomnienia Kazimierza Sowińskiego”, Monachium, wrzesień 1965, w: archiwum Macieja Rysiewicza): Ale zapał swój [„Zośka” – przyp. M.R.] oddała przede wszystkim walce z bronią w ręku. W ziemi proszowskiej, a nawet w całym Miechowskiem, nie było akcji bojowej, w której nie brałaby bezpośredniego udziału. Największą z tych akcji była trzydniowa bitwa z niemiecką ekspedycją karną pod Babią Górą. Oczywiście – jak na „Mamę” przystało – zajmowała się głównie organizowaniem zaopatrzenia dla oddziałów i ich rozlokowaniem w terenie, a także urządzeniem zgromadzeń odmiennego już charakteru, jak opłatek czy inne uroczystości. W takich chwilach była już nie tylko towarzyszem walki, ale właśnie – po prostu – troskliwą „Mamą.

 

Przypominam, że Jadwiga Rysiewiczówna miała wówczas 22-23 lata. Spójrz, Drogi Czytelniku, na archiwalne fotografie opublikowane obok. I niech wystarczą za cały komentarz.

 

Po wojnie

 

No i stało się, to co było chyba nieuchronne. Spod jednego okupacyjnego, brunatnego knuta, przyszło nam poddać się w 1945 roku, tak samo brutalnemu i bezwzględnemu czerwonemu knutowi sowietów. Represje kremlowskich oprawców były natychmiastowe. „Zośka” już w czerwcu 1945 roku, ale jakżeż sprawni byli ci komuniści, zostaje aresztowana przez bezpiekę i trafia w Krakowie do więzienia na Montelupich. Nie dali Jej rady Niemcy przez 5 czarnych okupacyjnych lat, ale dla sowietów nie było takich problemów. Oni potrzebowali tylko kilka miesięcy. Polskie środowiska niepodległościowe, dzięki sprawnemu wywiadowi i agenturze, ale przede wszystkim dzięki zdrajcom Ojczyzny, którzy jak zawsze w dziejach gotowi byli donosić i sprzedać się za garść kopiejek, zostały skutecznie spenetrowane i ubezwłasnowolnione. Rozpoczął się drugi akt polskiego dramatu. Po niemieckich eksterminacjach, przyszła pora na sowieckie represje.

 

Jadwiga Rysiewicz po 4 miesiącach zostaje przez sowieckie władze zwolniona z krakowskiego więzienia, to był jakiś rodzaj amnestii, choć o odwilży mowy być nie mogło. Zaskoczona, ale szczęśliwa wyjeżdża do swojej przyjaciółki z konspiracji (zob. KAR – przyp. M.R.) Olgi Stande do Łodzi. Postanowiła normalnie żyć, choć chyba dla ludzi z lasu jej pokroju, nie było to możliwe. Podejmuje jednak studia na Uniwersytecie Łódzkim na wydziale pedagogiki społecznej u prof. Heleny Radlińskiej. Mieszka u Olgi Stande. Pewnego dnia w 1947 roku do mieszkania Stande wpadają ubowcy. Ciocia Jadwiga jest w mieszkaniu, ale nie rzuca się w oczy. Nasłuchuje w pokoju obok, jak funkcjonariusze wypytują Olgę Stande, która na pytanie, gdzie jest Jadwiga Rysiewicz, uprzejmie odpowiada, że nie wie i że od czasów okupacji jej nie widziała. Groźba aresztowania jakimś cudem mija. Ubowcy wychodzą, ale ciocia Jadwiga już wie, że trzeba uciekać. I jak zwykle w takich wypadkach przydają się kontakty konspiracyjne. Lewy paszport załatwia Jadwidze inna koleżanka z konspiracji, do czasu tragicznej śmierci brata Adama, ps. „Teodor” jego narzeczona, Wiesława Pajdakówna, córka mec. Antoniego Pajdaka, w swoim czasie wiceprezydenta Krakowa, uczestnika moskiewskiego Procesu Szesnastu, jednego z przywódców Polskiego Państwa Podziemnego.

 

Ciocia Jadwiga wyjeżdża via Szwecja do Francji, do Paryża. Już nigdy do Polski nie wróci. Tam w środowisku emigracyjnym poznaje oficera Wojska Polskiego Kazimierza Różankowskiego, który wzięty do niewoli we wrześniu 1939 roku, przesiedział wojnę w więzieniu w Berlinie i wyzwolony przez Amerykanów także trafia do Paryża. Polscy emigranci ciągle jeszcze wiążą nadzieję z wybuchem III wojny światowej przeciwko sowietom, angażują się w działania organizacji Wolność i Niezawisłość, ale to są już tylko mrzonki.

 

Jadwiga wychodzi za mąż za Kazimierza. W 1949 roku rodzi się im córka, którą na cześć konspiracyjnego pseudonimu matki rodzice dają imię Zofia.

 

 

Monachium, 1956 rok. Pierwsze spotkanie matki z córką i jej rodziną po zakończeniu II wojny światowej. Od lewej, Genowefa Rysiewicz, Zosia Różankowska, Jadwiga Rysiewicz-Różankowska, Kazimierz Różankowski

 

W latach 50. XX w. Jadwiga i Kazimierz Różankowscy zostają zatrudnieni w Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa i wyjeżdżają z Paryża do Monachium. Jadwiga prowadzi sekretariat dyrektora Rozgłośni RWE Jana Nowaka-Jeziorańskiego. Niestety nieubłagany los pisze ostatni akt w życiu cioci Jadwigi. I w 1965 roku, Jadwiga Różankowska z d. Rysiewicz, ps. „Zośka”, ten nieustraszony żołnierz Polskiego Państwa Podziemnego, w wieku ledwie 44 lat, umiera na raka na niemieckiej obczyźnie. Początkowo pochowana na cmentarzu Nordfriedhof w Monachium, wraca jednak na ojczystą ziemię w 1974 roku, sprowadzona do Polski wielką determinacją przez matkę Genowefę, bo władze PRL-u rzucały wyłącznie kłody pod nogi, by mogła chociaż po śmierci pożegnać się z Domem Ojczystym na cmentarzu w Wilczyskach.

 

Towarzysz broni z czasów konspiracji, a po wojnie wybitny krakowski profesor licealny, polonista, nauczyciel Zygmunt Kozakiewicz wygłasza nad mogiłą Jadwigi w Wilczyskach w 1974 roku przejmujące słowa:

 

Prosty żołnierski pogrzeb – dlaczego nie grają wojenne werble?

Prosty żołnierski pogrzeb – dlaczego brakuje honorowych salw?

 

Dziś spełniają się Twoje marzenia. Powracasz do tych pól malowanych, do tych łąk zielonych, by spocząć w tej skromnej żołnierskiej mogile – na rodzinnej ziemi. Towarzyszą Ci łzy i miłość gorąca garstki żołnierskiej braci i przyjaciół, i wdzięczność za tę wspaniałą żołnierską postawę, jaką reprezentowałaś!

 

I tak zakończyła się jeszcze jedna polska, żołnierska, tragiczna epopeja. Bez werbli i honorowych salw, bez odznaczeń, bez okolicznościowych artykułów i ksiąg, bez radia i telewizji i bez Kompanii Honorowej Wojska Polskiego. Tylko, że w latach 70. XX w. nie było już Wojska Polskiego; splugawiono je przymiotnikiem „ludowe”, wcześniej oddając pod komendę sowieckich namiestników, zdrajców Narodu Polskiego: Berlinga, Świerczewskiego, Spychalskiego, czy Jaruzelskiego.

 

Dzisiaj z dumą mogę napisać, że ciocia Jadwiga, „Zośka” poświeciła swoje życie Rzeczypospolitej, ale Rzeczypospolitej Wolnej, Równej i Niepodległej; a nie „Priwislinskijemu krajowi”, który swoje najwyższe odznaczenia przyznawał okupantom – jak Gierek Breżniewowi Virtuti Militari.

 

Przechodniu! Zapal znicz na maleńkim skrawku wolnej, ojczystej ziemi na cmentarzu w Wilczyskach, gdzie skromna, nagrobna tablica wspomina Jadwigę Różankowską z d. Rysiewicz, „Zośkę”. Tam do dzisiaj bije serce dla Wolnej, Równej i Niepodległej!

 

Jeżów, 8 lipca 2012 roku

0

Persona non grata

Blog przeznaczony do publikacji materialów dziennikarzy obywatelskich przygotowanych na zlecenie Nowego Ekranu lub artykulów i listów nadeslanych do Redakcji

422 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758