Vodka and ogórcy albo czytajcie literaturę postępową!
30/04/2011
426 Wyświetlenia
0 Komentarze
14 minut czytania
Do poznawania rzeczywistości, o czym mimo licznych w kraju uniwersytetów nie każdy wie, potrzebne są narzędzia. Nie chodzi mi oczywiście o takie narzędzia jak piła motorowa czy kielnia.
Do poznawania rzeczywistości, o czym mimo licznych w kraju uniwersytetów nie każdy wie, potrzebne są narzędzia. Nie chodzi mi oczywiście o takie narzędzia jak piła motorowa czy kielnia. Chodzi mi o metodę. Narzędzia bywają dobre i złe. Można je wykorzystywać właściwie lub na opak, można nawet – chcąc wprowadzić ludzi w błąd – sprzedawać im narzędzia, które do niczego się nie nadają, ale wyglądają bardzo dobrze i ludzie wierzyć będą, że one posłużą im właściwie.
Jeśli na przykład chcemy dowiedzieć się czegoś o socjalizmie i komunizmie, jego celach i metodach poszukujemy pism socjalistów i komunistów, czytamy je i zdobywamy potrzebną wiedzę. Dowiadujemy się z tych pism, że socjaliści chcieli dobrze, a komuniści jeszcze lepiej albowiem bolał ich niesprawiedliwy podział dóbr i chcieli je podzielić od nowa. Tak to z grubsza wyglądało. Jest to oczywiście kłamstwo, które zostało wielokrotnie skompromitowane, ale wraca ponieważ od ostatniej kompromitacji minęło dużo czasu i ludzie wszystko zapomnieli, a do tego dorosły nowe roczniki, którym można sprzedawać dawne komunistyczne utopie w nowym europejskim opakowaniu i oni to kupią. Są młodzi, ideowo lub konsumpcyjnie nastawieni do życia i leniwi jak jasna cholera, a podprogowy przekaz komunistów – być może ich najważniejszy przekaz – jest taki: nie będziesz się musiał chłopie narobić, a wszystko ci samo łatwo przyjdzie. O trudzie i walce komuniści mówią tylko na początku, potem jest już tylko konsumpcja owoców zwycięstwa, czyli vodka and ogórcy.
Co do tego, że komunizm nie jest taki zły będą nas przekonywać jeszcze raz za pomocą tych samych chwytów. Sierakowski już zaczął. Chodzi o to, by stare kłamstwa opowiedział ktoś nowy, kto wygląda co prawda jak wygrzebany ze śmietnika syfiarz, ale nie jest podobny ani do Lenina ani do Marksa, ani w ogóle do nikogo kto się źle kojarzy. I kimś takim jest Slavoj Żiżek. Ma on jeszcze tę zaletę, że nie jest Niemcem ani Rosjaninem, co przychylnie usposabia doń narody Środkowej Europy z wyjątkiem Węgrów, którzy dobrze pamiętają CK Monarchię i swoje w niej miejsce oraz szansę zniszczoną dawno temu przez jakichś przodków tego całego Żiżka. Węgrów jest jednak mało i nikt się nimi nie przejmuje. Można więc rozpocząć propagowanie komunizmu od nowa. W pismach Marksa a nawet Lenina jest mnóstwo prawd i formuł, które młodzież dzisiejsza kupi bez mrugnięcia okiem. Czy jest na to jakieś antidotum?
Jest. Oczywiście, że jest, inaczej bym tego wszystkiego nie pisał. Jest nim zapomniana już literatura postępowa. Najpierw jednak mała dygresja. Najlepsze książki na świecie, podoba się wam to czy nie, napisano we Francji. Najlepiej to widać właśnie na przykładzie literatury postępowej i porównania jej francuskiej wersji z wersją niemiecką. To ostatnie to nędza. Taki Feuchtwanger nadaje się tylko do jednego. Można te jego dzieła, wielkości średniowiecznych cegieł wrzucać do wody i patrzeć jak toną rozpościerając kartki, białe niczym skrzydła gęsi. „Żydówką z Toledo” można też rzucić w agresywnego psa i mieć całkowitą pewność, że bydle się już nie podniesie. Nikt dziś tego nie przeczyta. Co innego Louis Aragon. To mistrz prawdziwy. Geniusz. I niech się schowa ten cały Proust ze swoimi łabędziami i Albertyną. Louis Aragon jest pisarzem wspaniałym. Tyle, że głupim, no ale nie można mieć wszystkiego.
„Piękne dzielnice” to powieść, która powinna być obowiązkowo omawiana na wszystkich wydziałach wszystkich uniwersytetów, które stawiają sobie za cel demaskację komunistów i socjalistów. Powinni ją czytać studenci bankowości, nauk politycznych, teologii, historii i historii sztuki. O polonistach oczywiście nie ma co mówić, bo to ich obowiązek. I was także do tego zachęcam. Książka kosztuje na allegro dwa złote. Zdążycie sobie kupić zanim Sierakowski wprowadzi socjalizm i nie będzie was stać już na nic poza składkami podatkowymi.
„Piękne dzielnice” to opowieść o Francji roku 1911, o najbogatszym kraju w Europie, który przyjmuje tysiące gastarbeiterów z Włoch i szykuje się do wojny z Niemcami, o kraju który jako jedyny chyba w całej historii po przegranej wojnie 1871 roku wszedł w okres ekonomicznej prosperity i wielkiego bogactwa. Aragon zaś daje nam na kartach swej powieści prostą instrukcję jak kraj ów doprowadzić do upadku. W roku 1911 Francja nie ma jeszcze podatku dochodowego, nie ma także tych cholernych ubezpieczeń społecznych. Ludzie są wolni, bogaci i szczęśliwi. Kowal, któremu nudzi się w miasteczku Serienne wyjeżdża po prostu pewnego dnia do Meksyku. Robotnicy w fabryce zarabiają 43 sous dziennie, utrzymanie rodziny kosztuje 12 sous dziennie. Tramwajarz zarabia 6 franków tygodniowo. Panuje bezwzględny priorytet zatrudniania Francuzów, Włosi, w czasie słabszych koniunktur są po prostu zwalniani. Strajkują oczywiście, ale ruch robotniczy jest słaby i w końcu przestają. Kiedy sytuacja się poprawia zatrudnia się ich znowu. To wszystko opisuje Louis Aragon, pisarz wybitny, jako prawdziwe piekło na ziemi.
Stróżami tego piekła są przedstawiciele klas posiadających, a jego beneficjentami ciemni chłopi omamieni przez księży, właściciele winnic. Ludzie bogaci to w tej powieści prawdziwe świnie lub wariaci. Jeden używa jako argumentu w dyskusji opuszczonych spodni, przez co zawsze ma ostatnie słowo, a raczej gest w każdym sporze i wszyscy go przez to szanują. Jest bogaty i wpływowy. Jego córka, którą odmalowuje Aragon w barwach czarnych to dobrze znany i nam typ pozornej dewotki, która chętnie umawia się z licealistami na korepetycje w różnych ustronnych miejscach. W ogóle, to co wygląda spod burżuazyjno-katolickiego gorsetu w tej powieści, jest po prostu wspaniałe i budzi żywe tęsknoty. Aragon pisze o tym oczywiście ze wstrętem i oburzeniem, ale na tyle szczegółowo, by czytelnik zorientował się, że wszystkie te amoralne praktyki posiadaczy ziemi i wielkich pieniędzy są mu doskonale znane z autopsji.
Potępia on romanse ze służącymi, a już po pierwszym akapicie człowiek wie, że cała młodość upłynęła mu właśnie na bałamuceniu pokojówek. Słowem robi to co wszyscy komuniści – odmawia innym, przypisując prawo do korzystania z dóbr sobie jedynie i swoim kumplom.
Nienawidzi chłopów z tego jedynie powodu, że ich przywiązanie do ziemi jest pozorne. Chłopi chętnie się jej pozbywają kiedy na winnice padnie zaraza. O ile oczywiście zjawi się odpowiednio bogaty kupiec, który zapłaci im dość wysoką cenę, a ich samych potem zatrudni na osiem godzin i ani minuty więcej. Tyle bowiem pracuje się w burżuazyjnej Francji roku 1911 i to oburza Louisa Aragon straszliwie. Chłopi ze swoją elastycznością i rozsądkiem przeciwstawieni są robotnikom, którzy – bez pracy w fabryce – zamieniają się po prostu w agresywny tłum. Ani pojedynczo, ani w masie nie mogą zdobyć się na jakąkolwiek refleksję poza stawianiem coraz bardziej wyśrubowanych i absurdalnych żądań. Aragon współczuje im i mówi w ich imieniu nie udzielając głosu żadnemu z nich. To zbędne według komunistów, głos robotników jest tu niepotrzebny. Robotnicy potrzebni są po to by się mnożyć ponad miarę i przez swoją liczbę oraz nowe prawo wyborcze stać się czynnikiem ważkim w polityce. Francja jest bowiem demokracją i rządy deputowanych wybiera się w głosowaniu. Nikt przez to nie może lekceważyć robotników. Może za to lekceważyć chłopów, którzy ze swoją chęcią przetrwania i przemyślnością zupełnie do nowych czasów nie pasują. Robotnika można bowiem zamienić łatwo w terrorystę lub żołnierza. Chłop zaś wcielony do szeregów natychmiast z nich ucieka, no chyba, że walczyć mu przyjdzie u siebie. Robotnik jest wdzięczny władzy za wszystko, chłop zaś ma władzę za nic i z chęcią oraz niespodziewanym dla nikogo sprytem potrafi ją oszukiwać. Aragon wie o tym wszystkim i dlatego pochyla się nad losem biednych Włochów tyrających za 12 sous w ośmiogodzinnym systemie przy produkcji czekolady.
Obnaża także nasz geniusz fałsz rządów republikańskich i popisuje się wprost nieprawdopodobnym przywiązaniem do priorytetów i celów jakie stawiała sobie w tamtym czasie polityka niemiecka. Do dezawuowania w naszych oczach tego wspaniałego kraju prawdziwych, mocnych ludzi, jakim była wtedy Francja używa Louis Aragon wszystkich znanych sobie chwytów. Szyderstwa i manipulacja są oczywiście na pierwszym miejscu, jest jeszcze kokieteria i mania analogiczna do tej jakiejś doświadczają prawdziwe dewotki nie oddające się licealistom wśród winnic, pod brzoskwiniowymi drzewami. Taka czerwona mania religioza.
Aragon i jego kumple zwyciężyli. Wprowadzono w końcu podatek dochodowy, wprowadzono ubezpieczenia społeczne, ogłupiono ludzi do końca i teraz przegania się ich z jednego miejsca w drugie szydząc przy tym lub mamiąc jakimiś obietnicami bez pokrycia. Zanim to jednak nastąpiło, wybuchła wielka wojna.
To jednak nie koniec kariery komunistów. Oni zaczynają dziś od nowa. Teraz mówi się o kolejnych podatkach, o podatku katastralnym na przykład. I to jest prawdziwa groza, bo każdy dobrze wie, że wprowadzenie tak radykalnych zmian fiskalnych nie odbywa się bez bólu. Dobrze o tym wiedział prawdziwy socjalista Bismarck, oszust przebrany za ziemianina. Do wprowadzenia podatku potrzebna jest wojna lub zagrożenie rewolucją, albo coś podobnego, co komponuje się z poetyką czasów. Przeczytajcie tego Aragona, biografię Bismarcka i zastanówcie się co to może być dzisiaj. U nas. Tutaj w Polsce.