Hofmanowi ku pokrzepieniu,
Świeykowskiemu, Jankowskiej i starym komuchom w nadziei na uspokojenie ich ducha
Kiedy kilka miesięcy temu zdecydowałem się na rezygnację z korzystania z mediów postkomunistycznego układu w Polsce nie wiedziałem jaką wspaniałą przygodę rozpoczynam. Dzięki anglojęzycznemu Aljazeera przeżyłem upadek dyktatora Egiptu Hosniego Mubaraka – egipskiego jaruzelskiego, który gabinet miejscowego politbiura musiał zamienić na łóżko w zamkniętej klatce, w której jest obecnie wraz z rodziną i najbliższymi współpracownikami sądzony. Ta sama Aljazeera pozwoliła mi prześledzić historię rewolucji libijskiej od strzałów do pokojowych demonstracji i pierwszych aktów samoobrony, aż do zdobycia Trypolisu i poszukiwania dyktatora. Dzięki wolnym mediom zobaczyłem ludzi, którzy z tym błyskiem w oku, który pamiętam z konspiracji przedsierpniowej a potem stanu wojennego opowiadają przed kamerą o smaku i zapachu wolności.
Niemieckie Pro7 przypomniało mi „V” – pierwszy serial, o walce o wolność, który obejrzałem po ucieczce z komunistycznej Polski w USA, gdzie lizałem rany i przygotowywałem się do wyjazdu do Monachium – mekki polskiej emigracji skoncentrowanej w zlokalizowanej w Ogrodzie Angielskim Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa. Gdy tam wreszcie dotarłem, okazało się, że miejsce jest przepełnione agenturą komunistyczną i ciemnymi typami znającymi się jeszcze z PZPR, TVP i komunistycznych mediów, co i tak nie miało większego znaczenia, bo amerykanie właśnie rozwiązywali RWE obejmując komunistyczną agenturę w ramach umowy z KGB, a ja rozpoczynałem studia.
Teraz, gdy samoloty spadają w Polsce jak piłki tenisowe, choroba wirusowa kończąca się samobójstwem zatacza coraz większe kręgi wśród wpływowych polityków, więźniów i policjantów, co zdaniem osób dobrze poinformowanych wynika z podpisanych przez rząd umów dostarczenia dużej ilości organów do przeszczepów i konieczności zapewnienia miejsc pracy w różnego rodzaju firmach prywatnych i państwowych rodzinom ministrów, co nie jest tanie, zważywszy podobieństwa rodzinne. Rządzący Polską Jonasze, swój pech demonstrujący ludziom podobnie jak wcześniej socjalizm, mają coraz to nowe pomysły, co tu zrobić, aby nic nie robić. Budowa ogromnych stadionów przy miastach nawet nie dwu lub trzymilionowych w kraju, którego ludność nie potrafi grać w piłkę nożną, za to doskonale wie co to hazard, totalizator i kupno meczu, konfiskata emerytur i deportacja młodzieży za granicę zdają się być filarami polityki pechowców gwarantującą zatrudnienie ich rodzin w firmach państwowych. Przy okazji wykrycia tych olbrzymich pokładów pecha u dzisiejszych ludzi władzy można zadać pytanie, jak to możliwe, że niektórzy z tych pechowców przy tak gigantycznym pechu pracowali wcześniej w polskim czy rosyjskim wywiadzie cywilnym lub wojskowym i nie spowodowali przy tym zupełnego rozkładu całego państwa?
Jeżeli raz już państwo zostało przez tych samych pechowców rozłożone na łopatki, to wypada zastanowić się nad narodowym charakterem Polaków. Może my Polacy lubimy cierpieć, mamy sentyment do młodego neostalinowskiego szakala uśmiechającego się krzywo z ekranu telewizora lub ciemnego typa piszącego na zamówienie partii rządzącej wczoraj i dzisiaj?
Janinę Jankowską i Aleksandra Świeykowskiego – publicystów salonu i (byłych?) reżimowych dziennikarzy muszę rozczarować: nie wszyscy Polacy lubią być oszukiwani, a słomę wychodzącą z butów widać nie tylko u ludowców z dawnego ZSL. Jest cała masa mętów społecznych, o których pisał już Adam Mickiewicz ( to ten, którego władza tak się boi i zdejmuje nie tylko z afisza teatralnego, ale i z programów nauczania, podobnie jak historię Polski ), którzy przyjechali do Warszawy zarówno w czasach mickiewiczowskich, jak i po 1945 roku. Konfiskatom, morderstwom i pospolitym rabunkom przeciwstawiła się ulica warszawska celnym dowcipem i błyskotliwymi określeniami cech charakterystycznych nowego okupanta. „Słoma z butów wychodzi” w języku polskim nie chłopom, a aparatczykom z moskiewskiego nadania: ubekom, aparatowi partyjnemu,komunistycznym dziennikarzom i wszystkim tym, których ojczyzna leży poza granicami Polski.
Celne to określenie atrapy, która zdaje się nie wiedzieć, że jest tylko misiem władzy.
Gdyby neostalinowscy dziennikarze zamiast wypinać piersi po wsiowe ordery wraz z sędziami stanu wojennego i pospolitymi konfidentami wrócili tam, skąd przybyli, może mógłbym siedzieć i spokojnie oglądać przebieg procesu generała Jaruzelskiego i jego najbliższej rodziny w łóżku otoczonym klatką w programie 1 TVP.
Na razie w oczekiwaniu wizyty ABW o 6.00 rano pozostaje mi moja Aljazeera i oczy szczęśliwego i wolnego libijczyka, których błysk nie pozwala mi zapomnieć tego, co straciliśmy.
"Dzialacz niepodleglosciowy. Wspóltwórca "Ucznia Polskiego", Federacji Mlodziezy Szkolnej i Polskiej Armii Krajowej. Pedagog, manager i germanista. Ulubione motto: "Milsza mi niebezpieczna wolnosc niz bezpieczna niewola” Rafal Leszczynski XV"