Niedawno pisałem na temat niefortunnego wyskoku ówczesnego premiera rządu warszawskiego ze sprawą tzw. ”unii energetycznej”, za co został natychmiast skarcony przez panią kanclerkę, wobec tego potulnie stuliwszy uszy poszedł do kąta. Za ten objaw posłuszeństwa został wkrótce nagrodzony lukratywną i reprezentacyjną posadą przewodniczącego rady europejskiego, czyli czymś w rodzaju europejskiego prezydenta. Nauczony zapewne niezbyt miłym doświadczeniem powrócił do tematu w formie, która może pani kanclerce – „protektorce” UE będzie bardziej odpowiadać przez całkowite zaniechanie pomysłu z realnej unii energetycznej, którą jest przede wszystkim jedna reprezentacja UE wobec kontrahentów zewnętrznych.
Jest to zresztą zgodne z zapisami zawartymi zarówno w traktacie lizbońskim jak i w poprzednich decyzjach odnoszących się do „wspólnego rynku europejskiego” .
Obawiam się, że oboje wzmiankowani partnerzy nie bardzo orientują się w unijnych przepisach i interpretują je tak jak to im jest wygodnie, różnica polega jednak na tym, że interpretacja pani kanclerki jest przynajmniej dla unijnych biurokratów z panem przewodniczącym na czele – obowiązująca.
Wyjaśniała warszawskiemu premierowi, że nie można naruszać praw prywatnych przedsiębiorstw handlujących z Rosją gazem, z czego ofuknięty rozmówca nie skorzystał proponując w tej sytuacji rezygnację z usług drogiego polskiego przedsiębiorcy na rzecz dużo tańszego niemieckiego. Byłoby to zresztą zgodne z zasadą wspólnego rynku funkcjonującego rzekomo w UE na podstawie obowiązujących traktatów.
Darując sobie dalsze przekomarzania się z unijnymi prominentami trzeba stwierdzić, że kraje poszkodowane w UE, do których w pierwszej kolejności należy Polska nie potrafiły zdobyć się na postawienie pryncypialne sprawy żądania literalnego wykonywania unijnych traktatów i zrealizowania postanowień o wspólnym rynku i jego ochronie jako całości.
Nie trudno sobie wyobrazić, że takie postawienie sprawy wywoła natychmiastowy sprzeciw u rzeczywistych władców UE, a właśnie o to chodzi żeby do końca obnażyć całe zakłamanie i oszustwo, jakim jest administracja unijna.
28 krajów płaci posłusznie obowiązujące składki, które są niczym innym jak tylko wyłudzonym haraczem na rzecz żandarma pilnującego podporządkowania rzeczywistym władcom UE.
Może ktoś orzec, że owe 140 mld. euro płaconych, co rocznie na rzecz władających UE to niezbyt wiele, a przecież część z tego powraca do płatników w postaci łaskawych darów. W sumie jest to, bowiem niecały 1 % dochodu UE liczonego w PKB, problem jednak polega na tym, że za te pieniądze można byłoby stworzyć spójny europejski system komunikacyjny i energetyczny zamiast wydawać je na utrzymanie armii tępych biurokratów egzekwujących pruski dryl poddanych, a także na bezmyślne, burzące normalne stosunki ekonomiczne – dotacje.
Europa przeżywa kryzys gospodarczy, rozszerzanie się agresji, głęboką zapaść stosunków politycznych i społecznych, a nade wszystko upadek moralny.
Wydobycie jej z tej drogi do nieuchronnej katastrofy wymaga zupełnie innych form współdziałania aniżeli to, co reprezentuje UE, muszą one opierać się na chrześcijańskich korzeniach naszej kultury i stworzyć warunki dla dynamicznego rozwoju.
Jest jeszcze tak wiele do zrobienia w sferze materialnej, intelektualnej i moralnej tylko, jak dotąd, nie ma komu natchnąć narody europejskie optymizmem i duchem twórczego działania.
Z racji naszego dorobku historycznego taka rola powinna przypaść Polsce, która jednak najpierw musi się wyzwolić z ucisku antypolskiego i antychrześcijańskiego reżimu pozostawionego nam w spadku po komunie.
2 komentarz