Czy polskie prawo idzie właściwą drogą?
Co o ujawnianiu danych osobowych mogą powiedzieć polscy prawnicy i czy ich zdanie jest odmienne od zdania na ten sam temat, ale prawników zagranicznych?
Polska należy do Unii Europejskiej, ale kiedy u nas ktoś popełni przestępstwo, to media podają jedynie inicjały, niezależnie czy omawiany jest czyn podejrzanego, oskarżonego, czy skazanego. Często dochodzi do kuriozalnej sytuacji, kiedy w końcu organa ścigania wysyłają list gończy za np. Janem Kowalskim (ujawniają wówczas pełne dane i wizerunek), ale kiedy uda się poszukiwanego ująć, to w najnowszych przekazach, nagle taka osoba nazywana jest Janem K., zaś twarz ma charakterystyczną naoczną przepaskę.
Nasze Państwo ma swój system prawny od wielu lat i z pewnością nie jesteśmy jakimś podrzędnym państwem w dziedzinie prawa, ale trudno uznać, że niemal 40 milionów obywateli ma najlepsze przepisy dotyczące ujawniania danych osobowych – nasza Temida należy do najbardziej dyskretnych dam na świecie.
Kilkaset milionów obywateli żyje w systemach prawnych, które ujawniają dane wymienionych osób i to już na etapie podejrzenia, choćby znany przykład z austriackim zboczeńcem Fritzlem, którego nazwisko zostało podane w mediach tuż po ujawnieniu przewin i na długo przed wydaniem wyroku. Podobnie rzecz miała się z norweskim terrorystą Breivikiem.
Nazwiska Polaków, którzy zawinili poza ojczyzną, u nas są zwykle utajnione, natomiast każdy może je poznać w internecie. W sierpniu 2011 nasz rodak zabił 6 osób na wyspie Jersey i wystarczyło wpisać kilka tagów (Damian, Jersey, Polish), aby otrzymać linki do całej masy artykułów podających nie tylko jego pełne dane, ale i jego wizerunek oraz wszystkich ofiar – imiona, nazwiska, fotografie, wspomnienia. Kilka dni temu nasza rodaczka zabiła dwoje dzieci w USA, ale jeśli wpisać parę tagów (Elzbieta, children, Naperville), to otrzymamy wszelkie dane, które w Polsce podlegają cenzurze.
W dobie internetu, kiedy cały świat jest globalną wioską, w której niemal wszystko jest jawne, nasza polska sekretna wyspa jest tylko iluzją, bowiem informacje zabronione (ocenzurowane) przez nasze prawo, są zamieszczane przez cudzoziemców (oraz przez naszych rodaków) na zagranicznych portalach i pozostali Polacy mogą tamże uzyskiwać informacje, które są obszerniejsze, niż dawkowane w naszych mediach. Nasze media tkwią w archaicznych okowach, nakazujących niepodawanie danych osobowych – nawet podanie nazwiska zabójcy, na którego zapadł ostateczny wyrok, wymaga zgody sądu.
Z czego to wynika? Inne narody mają system prawny postawiony na niższym poziomie, niż nasz, polski? A przecież są to państwa najczęściej o wyższym poziomie techniki, wyższej jakości życia (w tym o sprawniejszej służbie zdrowia), wyższych płacach, większej zamożności (w tym z poważniejszymi bankowymi oszczędnościami), zatem trudno uznać, że nasze prawo jest na wyższym poziomie, jeśli w innych dziedzinach jesteśmy – co tu owijać w bawełnę – gorsi. Skoro weszliśmy do Unii i chcemy dogonić bogatszych i mądrzejszych, to w dziedzinie prawa powinniśmy uznać wyższość prawa innych – bardziej cywilizowanych – państw i wprowadzić u nas zmiany idące w kierunku zastosowania rozwiązań prawnych rodem z tych państw.
Gdyby choć procesy toczyły się w Polsce sprawnie i szybko oraz gdyby wyroki były wydawane przez mistrzów temidowego fachu. Jednak czego się dotknąć – czy to sprawiedliwości, czy to ochrony danych osobowych (i pewnie innych kwestii), to jesteśmy daleko za togowymi zachodnimi przodownikami, zatem dlaczego upierać się, że nasze rozwiązania prawne i organizacyjne są lepsze, niż w bardziej cywilizowanych państwach świata, w tym w naszej Unii?
Już kiedyś ideolodzy wspierali amatorski sport oraz socjalistyczne doktryny i po wielu latach eksperymentów, oba wspomniane pomysły na oryginalne zmienianie świata, jednak spełzły na niczym. Dlaczegóż więc polscy prawodawcy upierają się, że mają rację (a inni jej nie mają!) w kolejnej niereformowalnej branży?
Podobnym problemem są rozważania na temat ujawniania danych osobowych na dowolnym portalu i związane z nimi pytanie prawne – „czy użytkownik portalu może ujawnić dane osobowe innego użytkownika, który pisuje na tym portalu swoje opinie pod nikiem?”. I pomocnicze pytanie, gdyby odpowiedź na poprzednie brzmiała „nie” – „czy można to uczynić, jeśli anonimowy dyskutant kłamie i oczernia albo popełnia inne wykroczenie lub przestępstwo?”.
Przykładowo – pewien JK pisze, że Gagarin nie poleciał w kosmos lub że Amerykanie nie wylądowali na Księżycu albo że AB pisze nie tylko jako ów AB, ale również jako CD. Załóżmy, że AB zorientował się, kto jest autorem i ujawnia, że tekst napisał pan Jan Kowalski (piszący jako JK). Czy ów Kowalski może wytoczyć proces, powołując się na prawo, dotyczące problematyki ujawnienia danych osobowych? I jaka może za to grozić kara? Przeprosiny, pewna kwota, czy nawet więzienie?
A jeśli polski wymiar sprawiedliwości nie chce lub nie potrafi odpowiedzieć na to pytanie, to jakie zdanie w tej materii miałby Trybunał w Strasburgu? Wszak należymy do Unii i to unijne prawodawstwo jest nadrzędne nad polskim, przynajmniej w sferze praw człowieka, a do nich należy publikowanie tekstów na temat hipotez, idei, ciekawostek, dziwactw, patologii i osiągnięć w dziedzinie techniki, tak dotyczących działalności urzędów, mediów, grup (zawodowych, społecznych, politycznych itp.), jak również osób wypowiadających się w mediach, np. w internecie. Może w polskich sądach powinni bywać zagraniczni obserwatorzy, podobnie jak podczas wyborów albo podczas konfliktów zbrojnych?
Jaka jest dotychczasowa temidowa praktyka w Polsce? Kiedy pewien facet ujawnił w internecie prawdziwe dane osoby pisującej pod swoimi inicjałami, to ta osoba udała się do prawnika, na policję i do dwóch sądów, aby walczyć o swoje – jak uważała ta osoba – dobre imię.
Adwokat powódki nie tylko w pozwie postawił zarzut, że pozwany ujawnił jej pełne dane osobowe, ale również, że wyjawił „skrócone dane osobowe” (zarzucono, że zamieścił inicjały oraz omówił jej działalność zawodową, co już – wg niego – było czynem prawnie nagannym!). Natomiast sędzia, w uzasadnieniu wyroku, wyliczył szereg dóbr osobistych, w tym pseudonim i nazwisko oraz cześć i prawo do prywatności, i na tej podstawie wydał wyrok skazujący. Padł przy tym ofiarą hipokryzji prawnej, bowiem owe dobra osobiste przysługują wszystkim obywatelom, zatem także pozwanemu, który przecież wcześniej został pomówiony, że nielegalnie zarejestrował się na pewnym portalu i że obrzydliwie postponował powódkę, która ponadto sfałszowała jego podpis. Jak widać, polski sędzia wykazał się nie tylko dwojakim traktowaniem obu stron konfliktu, ale również nie rozważył najważniejszych aspektów sporu, zatem popełnił szereg błędów. Jak to możliwe, że wykształcony prawnik, podkreśla szereg dóbr osobistych jednej strony, a jednocześnie ignoruje prawo do posiadania tych samych dóbr drugiej strony, nie dostrzegając owej prawnej komiczności godnej samego Barei, bowiem pozwanego całkowicie pozbawił dokładnie tych przymiotów, które przydał w nadmiarze powódce i nie uczynił tego na bazarze, lecz w nobliwym gmachu pod auspicjami Temidy? Czyż – jako bezstronny sędzia – nie powinien traktować obu stron jednakowo?
Polski sąd ponadto skazał polskiego dziennikarza za omówienie i krytykę nieetycznych czynów w wykonaniu owego JK i za nazwanie jego hipokrytą.
Tego typu zarzuty, które są rozpatrywane z wielką troską w Polsce, zostałyby wyśmiane od Portugalii po Finlandię! A u nas setki sędziów badają takie kwestie, tracąc czas, pieniądze i zwiększając liczbę zbyt długo rozpatrywanych – i nawarstwiających się – spraw!
Grecki dziennikarz Kostas Waksewanis, redaktor tygodnika „Hot Doc”, opublikował nazwiska 2059 greckich posiadaczy kont w szwajcarskim banku HSBC, w którym jego zaradni rodacy zgromadzili około dwóch miliardów europów (średnio po milionie na osobę). Grek został oskarżony o kradzież danych osobowych. Prokurator ponadto oskarżył go „o zniesławienie posiadaczy kont oraz o zamiar ich – jednak w przenośni – ukrzyżowania”, za co – w przypadku wyroku skazującego – publicyście groziło do dwóch lat więzienia.
Co ciekawe, Francja przekazała tę listę władzom Grecji dwa lata temu, jednak Ateny nie zrobiły z informacji żadnego użytku. Dokument nazwano „listą Lagarde” (od ówczesnej francuskiej ministry Christine Lagarde, która stoi obecnie na czele Międzynarodowego Funduszu Walutowego).
Doniesienia o szwajcarskich kontach wzburzyła Greków (dotkniętych rządowymi drastycznymi oszczędnościami, w tym obniżkami płac i emerytur), którzy podejrzewają, że właściciele kont (w tym również znani politycy i biznesmeni) doszli do swych majątków kosztem państwa.
46-letni dziennikarz zarzucił greckim władzom ukrywanie prawdy i popieranie nietykalnych zamożnych elit, co w – objętej kryzysem – Grecji jest poważnym zarzutem.
Waksewanis powiedział, że świadomie zaryzykował – „Prasa ma prawo do opublikowania dokumentów, które władze ukrywają lub uznają za nieważne, jeżeli służy to ujawnieniu skandalu”.
Polski dziennikarz uważa, że gdański sąd wydając wyrok w sprawie IC692/09 skompromitował się na paru polach – m. in. adwokat w pozwie sfałszował zarzuty, zaś sędzia tego nie zauważył albo nie chciał zauważyć, ponadto sędzia zignorował najpoważniejsze zarzuty, czyli fałszerstwo w wykonaniu owego Jana Kowalskiego i pomówienie przez niego obywatela AB, którego fałszerz uznał również – zapewne w jakimś (o)błędzie – za CD, zatem skazujący wyrok powinien zapaść, jednak… odwrotnie!
Trudno powiedzieć, jaki wyrok otrzymałby ów Grek w III RP, gdyby ujawnił taką listę naszych ciułaczy, ale – znając mentalność polskich sędziów, którzy permanentnie ukrywają nazwiska naszych podejrzanych, oskarżonych a nawet skazanych – orzeczono by wyrok skazujący, natomiast ateński sąd po prostu… uniewinnił tamtejszego obywatela, który nie musi przepraszać, czegokolwiek uiszczać i może nadal spokojnie wykonywać swój zawód.
U nas Temida uruchomiła cały swój niereformowalny system, zatem nikt nie może unieważnić kuriozalnego (a nawet – idiotycznego!) wyroku, który m.in. nakazuje przeprosić za nienapisane inwektywy, przy czym sądy grożą karą do 100 tys. zł! Czy jakiś togowy mądrala w stolicy w końcu poświęci nieco swego czasu, aby zbadać tę sprawę i poprawić gdański bubel? Czy prawników, którzy znają tę sprawę i nie mają zamiaru kiwnąć palcem, można nazwać szkodliwymi togowymi leniami i palantami?
Wyobraźmy sobie, że na portalu anonimowo pisze jakiś polityk, sędzia, prokurator, biskup, noblista, twórca, etyk, oficer, urzędnik, wykładowca, pisarz i ktoś ujawnia jego prawdziwe i pełne dane – czy jest to powód do wytaczania procesu? Należy zatem zadać pytanie prawne – czy odkrycie faktu, że pod ksywką albo pod inicjałami ukrywa się jakiś intelektualista o konkretnych i właśnie ujawnionych danych, należy uznać za przestępstwo, które jest zagrożone poważnymi sankcjami prawnymi? Należy także rozpatrzeć dwa warianty – dane osobowe zostały niemal natychmiast wykasowane z internetu oraz dane nie zostały nigdy skasowane.
Użytkownik (JK) portali X oraz Y, który został ujawniony (Jan Kowalski), poinformował dyskutantów – „Skasowałem moje konto z portalu X, ponieważ AB upublicznił moje dane bez mojej zgody na portalu Y i jutro wysyłam pismo na policję, zgłaszając przestępstwo (naruszenie Ustawy o ochronie danych osobowych oraz naruszenie dobrego imienia)”. Czy jego reakcja była uzasadniona oraz czy w świetle polskich i unijnych przepisów, osoba ujawniająca jego dane powinna zostać skazana przez sąd w imieniu III RP?
Skrajna dyskrecja, wręcz tajemniczość, to już pewnie narodowa cecha Polaków, którym wmawia się, że niemal wszystko jest tajne. Właśnie wynegocjowano niższą cenę gazu importowanego z Rosji. Nie dowiemy się, o jakiej nowej cenie mowa, natomiast wiemy, że wcześniej nasza cena była najwyższa pośród państw Unii oraz podane były ceny płacone przez inne państwa i poprzednia cena płacona przez Polskę. Skoro można było umieścić nasz kraj na ostatnim miejscu, to znaczy, że inne państwa z płaconych cen nie robiły tajemnicy, zatem bareizmem trąca powoływanie się na tajemnicę handlową i jednoczesne pokazywanie na planszach cen wynegocjowanych przez inne państwa…
Właśnie ogłoszono w mediach, że Katarzyna W. od trzech tygodni nie zgłasza się na komisariacie policji – nie podano pełnych danych i na wyraźnym zdjęciu zamazano nieco okołooczne okolice, co niewiele dało, bowiem niemal każdy pamięta zarówno nazwisko tej pani, jak również jej wizerunek. Hipokryzja zjawiska polega także i na tym, że dawniej podawano pełne dane osobowe i zamieszczano nawet filmiki z udziałem tej osoby – wystarczy przejrzeć stare czasopisma lub poszperać w internecie.
Jeśli w Polsce istnieje hipokryzja prawna i to na tak masową skalę, to nie dziwota, że prawnicy (adwokaci i sędziowie) każde ujawnienie danych potrafią zakwalifikować do kolejnej procesowej walki o tzw. sprawiedliwość. To bareizm w czystej postaci i ciekawe, który z polskich prawników, jako pierwszy publicznie przyzna, że nasze sądy nie tylko zajmują się głupotami, ale ponadto wydają idiotyczne wyroki?