Okazuje się, że zielona wyspa wcale takową nie jest. Nas akurat to nie dziwi, bo już dawno zainstalowaliśmy sobie w głowie prywatny wskaźnik koniunktury, który możemy nazwać organoleptyczną obserwacją otaczającej rzeczywistości. Organoleptycznie rzecz ujmując to śmierdzi nam prawie tak samo, w dotyku szorstkie i nieprzyjemne, w smaku kwaśne i zjełczałe a i wizualnie też nie bardzo. Nie negujemy faktu, że Tu i ówdzie coś się pojawiło w infrastrukturze i przestrzeni miast, ale to z reguły obiekty, przedsięwzięcia sterowane centralnie, bądź przez lokalną władzuchnę, zrobione za kasę unijną i podparte dodatkowo kredytem, co obserwujemy na bardzo ostatnio modnych na miejskich serwisach licznikach długu.
Oczywiście na zasadzie fali rozchodzącej się na powierzchni wody koliście od centrum, to właśnie centra są swoistym oczkiem w głowie, wizytówką samorządowców i tutaj najczęściej widać zmiany. Peryferia nadal zarastają krzakami a po kątach i w nadłupanych zębem czasu bramach nadal panowie o czerwonych twarzach coś gaworzą i popijają zza pazuchy jakieś kwasy. Proces modernizacyjny dociera tam powoli i miną jeszcze dekady nim zmienią się obyczaje i estetyka otoczenia. Niby to rozumiemy, bo przecież z pustego i Salomon nie naleje, ale czulibyśmy się zdecydowanie lepiej, gdyby zamiast nachalnej propagandy sukcesu mówiono zgodnie z prawdą, że przed mami jeszcze długa droga do poziomu tzw. Europy Zachodniej. Cóż prawda jednak czyni to, że człowiek się robi niecierpliwy i zaczyna dociekać, propaganda zaś daje nadzieję i dobre samopoczucie. Nie ma się co dziwić, że każda władza wybierze to drugie.
Ale właściwie, to nie to spędza nam sen z powiek. Spędza go skala tego procederu ściemniania, która dotarła już do instytucji statystycznej wiodącej w politycznej dyspozycyjności względem polityków. Chodzi oczywiście o GUS. Fakty są takie, że zaprzeczają publikowanym statystykom jakobyśmy notowali w ostatnich latach wzrosty lub statystycznie byli ponad kreską. Na przełomie lat 2012 i 2013 byliśmy w recesji, która ujawniła się po korekcie danych. Co jest obecnie też się pewnie okaże za kilka lat po kolejnej korekcie. W wątpliwość podawane bieżące dane poddaje chociażby utrzymująca się deflacja, która nie odpuszcza. Przypomina to zabawę w tzw. kotka i myszkę. Myszka ucieka i prawda o niej wyłazi, jak ją kotek złapie. Jak nie złapie to myszka się panoszy i wszędzie ze swoim ryjkiem się wciska prezentując, co tam sobie chce.
To kolejny przykład na to, jak traktuje nas władza. Jak niegodne własnego zdania i dysponowania sobą samym dziecię, które dla jego własnego dobra trzeba utrzymywać w nieświadomości. Jeszcze by mogło głupie jakąś krzywdę sobie zrobić. A przecież władza wie, co dla nas najlepsze i butelkę mleczka ze smoczkiem nam podtyka pod nos uprzednio jednak wydrenowawszy nam portfele, żeby tym mleczkiem móc dysponować, dzielić na porcje i czasami odpowiednio dosładzać.
Prawdziwy przykład pełnego hipokryzji państwa opiekuńczego, które aby mogło swą opiekę sprawować zdolne jest do zmonopolizowania „rynku opiekunek do dziecka”.
Dlatego proponujemy nasz własny wskaźnik dobrobytu i rosnących zgodnie ze wskaźnikami GUS perspektyw dla naszego kraju. Będzie to wskaźnik uchodźczy! Bierzemy dajmy na to dowolnie wybraną grupę uchodźców, którzy zostali nam zaproponowani w ramach unijnego kontyngentu i zadajemy im proste pytanie: zostają u nas, czy nie? Gwarantujemy, że ich reakcja będzie prawdziwą odpowiedzią i diagnozą stanu naszej gospodarki i szerzej całego naszego grajdołu.
Z pozdrowieniami red. nacz. Liber
rysownik, satyryk. Z wykształcenia socjolog. Ciągle zachowuje nadzieję
Jeden komentarz