Telewizja jest w istocie narzędziem tortur. Chodzi o to, byśmy zmienili swój stosunek do mediów
Rozmyślałem sobie dziś z rana nad sposobami ratowania lub jak to mówią różni mentalni partyzanci „odbijania” Polski, a polskiej kultury w szczególności. Wynalazłem trzy sposoby. Żaden z nich nie nadaje się do praktycznego zastosowania, ale wszystkie są tak malownicze, że muszę o nich koniecznie opowiedzieć.
Po pierwsze nikt, ale to nikt z tak zwanych naszych nie powinien się pokazywać na wizji. Wiem, wiem – to niemożliwe w dobie Internetu. Sam się dałem sfilmować na targach we Wrocławiu. Niemożliwe jest to także z tego względu, że pokusa pokazania się i wymachiwania rękami przed kamerą jest ogromna. I każdy uważa, że to właśnie on, teraz tutaj wypadnie znakomicie i przekaże światu te wszystkie mądrości bez których świat ów zginie niechybnie. To nie jest prawda, o czym wszyscy wiemy, ale jest to tak obezwładniające, że nie ma od tego ucieczki. Trzeba się jednak starać bowiem telewizja jest pułapką.
Nie pomaga ona ideom, które chcemy głosić, przeciwnie niszczy je. Nie pomaga ona zrozumieniu czegokolwiek, przeciwnie popycha ludzi ku krańcowej ignorancji i ogłupia ich w sposób wyrafinowany. Telewizja jest zła z natury i każdy kto liczy, że on akurat zmieni telewizję dobrowolnie skazuje się na klęskę. W wymiarze praktycznym wspomnieć warto, że telewizja niczego nie sprzedaje. To są złudzenia. Reklama telewizyjna to jest sport dla najbogatszych, w dodatku sport walki uprawiany w permanentnym zwarciu. Oznacza to, że omówienie przez dwie minuty w programie „Pegaz” jakiejś książki nie pomoże tej książce wcale. Tak jak pokazanie przez Wojewódzkiego płyty jakiejś pańci nie świadczy o tym, że płyta ta się sprzeda, świadczy o tym jedynie, że pani ta zgodziła się na jakieś seksualne ustępstwa wobec ewidentnego świra.
Telewizja jest w istocie narzędziem tortur. I w ogóle chodzi o to, byśmy zmienili swój stosunek do mediów. Nasze media to takie media, które gwarantują nam bliski kontakt z odbiorcą, kontakt dość intymny, ale bez przesady. Takim medium jest książka, takim medium jest radio. Internet już mniej, ale ma on tę przewagę nad telewizją, że na razie możemy współtworzyć obecne tu treści. Telewizja i estrada nie należą do mediów przychylnych naszej idei. To obszary wrogie i każdy kto decyduje się na występowanie tam, musi się liczyć z tym, że prędzej czy później podsuną mu do podpisania cyrograf.
Tak więc drodzy moi, powinniście wszyscy teraz starać się o obecność na antenie jakiegoś radia lub radio to stworzyć. To dobra droga, na jej końcu jest sukces, słodkie zwycięstwo. Telewizja zaś to droga do obłędu. Najlepszym rzecz jasna sposobem, choć oczywiście na pierwszy rzut oka wcale tak to nie wygląda jest kontakt bezpośredni z ludźmi. Trzeba pisać książki i spotykać się z czytelnikami. Po prostu. To dobrze robi człowiekowi na nerwy. Ja po każdym takim spotkaniu jestem wyciszony, uspokojony i weselszy.
Zostawmy jednak telewizję. Co jeszcze można by zrobić, żeby ludzie miast odwracać się od Polski popatrzyli z sympatią i zainteresowaniem w jej stronę. Oto w latach 60-tych znienawidzony komunistyczny rząd rozpoczął w Wielkopolsce i na Pomorzu szeroko zakrojone wykopaliska, takie wykopaliska milenijne w związku ze zbliżającą się rocznicą tysiąclecia państwa. Akcja była naprawdę poważna, pisały o tym gazety, powstawało mnóstwo książek i filmów, również dla dzieci. Wielu młodzieńców postanowiło zostać wówczas archeologami i Panami Samochodzikami, myślę, że o wiele liczba ta przekraczała liczbę tych którzy postanowili zatrudnić się w załodze czołgu Rudy 102. Myślę, że gdyby dziś rozpoczął się taki program wykopalisk w dolinie Wisły, od Warszawy do Sandomierza, albo wręcz do Krakowa nie byłoby źle. Potrzebny jest na to budżet. Oczywiście ogromny, ale przy odpowiednim nagłośnieniu akcji dałoby się jeszcze na tym coś zarobić. Nie chodziłoby o to, by wykopywać jakieś pozostałości po Gotach, ale to co zostało z Polski dawniejszej, średniowiecznej i późniejszej nad Wisłą właśnie. Niestety nikt tej idei nie podejmie z przyczyn oczywistych. Państwu naszemu nie zależy na promocji, a jeśli już to nie na takiej. Możemy więc ze spokojem gapić się w telewizor. Nic się nie stanie.
Trzeci pomysł wiąże się z drugim i jest to sposób na pozyskanie środków, które można by przeznaczyć na te prace archeologiczne. Mamy w kraju kilka światowej, albo może choć europejskiej klasy muzeów ze zbiorami tak zwanej sztuki najnowszej. Jest zamek ujazdowski, jest muzeum w Orońsku i kilka innych. Myślę, że państwo miast dotować te placówki powinno uwłaszczyć na tych zbiorach wszystkich pasjonatów sztuki nowoczesnej i awangardy. Każdy kto się tym interesuje i to wielbi dostanie w prezencie jakieś wybitne dzieło. Rzeźbę na przykład, albo instalację. Nie za darmo rzecz jasna, bo kultura to sprawa poważna. Będzie musiał o to dzieło lub nawet o całą kolekcję – jeśli jest kustoszem lub pracownikiem takiego Orońska – dbać i konserwować to z własnych środków. Co pół roku będą kontrole. Jeśli okaże się, że nowy właściciel nie przykłada się do obowiązków obłoży się go karą pieniężną.
Właściciele mogliby oczywiście, po uprzednim uiszczeniu opłaty do kasy państwowej sprzedać swoją własność na licznych przecież za granicami kraju aukcjach. Wszyscy byliby zarobieni i szczęśliwi. No, sami powiedzcie – po co my mamy dotować z podatków zbiory sztuki nowoczesnej, która nas nie interesuje. Niech to robią ci, którzy dostają na jej widok orgazmów. To jest właściwe i pożądane. Tak myślę.
Przypominam, że moje książki można już kupić w Warszawie w księgarni Tarabuk przy ulicy Browarnej 6, a także w sklepie Foto-Mag przy Alei KEN 83 lok.U-03, tuż przy wyjściu z metra Stokłosy, naprzeciwko drogerii Rossman. Można je też kupić w księgarni "U Iwony" w Błoniu oraz w księgarniach w Milanówku po obydwu stronach torów kolejowych, a także w tymże Milanówku w galerii "U artystek". Aha i jeszcze w galerii "Dziupla" w Błoniu przy Jana Pawła II 1B czyli w budynku centrum kultury. Cały czas zaś są one dostępne na stronie www.coryllus.pl Zapraszam. Uwaga! Atrapia i Toyah dostępne są jedynie w sklepie Foto-Mag, bo tak i już. Może kiedyś będą także gdzie indziej, ale na razie ich tam nie ma. Książkę Toyaha o liściu można kupić jeszcze w Katowicach w księgarni "Wolne słowo" przy ul. 3 maja. Gdzie to jest dokładnie, pojęcia nie mam.
Informuję także, że dnia 13 stycznia, w piątek, o 18.00, w Domu Polonii przy Krakowskim Przedmieściu w Warszawie odbędzie się spotkanie z blogerem coryllusem, autorem licznych książek i publikacji internetowych. Zapraszam.
swiatlo szelesci, zmawiaja sie liscie na basn co lasem jak niedzwiedz sie toczy