Trudne początki J. Piechocińskiego
21/11/2012
498 Wyświetlenia
0 Komentarze
3 minut czytania
Kto tak bardzo nerwowo zareagował na to, że jedna z partii może wypaść z kartelu? Że może przestać być powolna tym, którzy czują się panami Polski? Że nie jest tak, jak już zostało ustalone przez władców Rzeczy Pospolitej?
Janusz Piechociński nie ma łatwo. Co prawda, wczorajsza afera ze złapaniem Brunobombera na chwilę odsunęła od niego codzienne problemy, ale już pierwszy dzień jego prezesowania pokazał, jak bardzo pod górkę będzie miał. O ile w niedzielę, czyli w dniu wyborów, został przez dziennikarzy okrzyknięty nowym zjawiskiem na polskiej scenie partyjnej i szansą na odnowienie PSL, o tyle już w poniedziałek nie zostawili na nim suchej nitki. Pisałem już o tej nagłej zmianie nastrojów i wyśmiewałem ją, ale nie oznacza to, że Piechociński nie popełnił w poniedziałek błędów.
Popełnił ich całą masę i został brutalnie potraktowany przez graczy nieco bardziej doświadczonych od siebie. Najpierw Leszek Miller, szczwany lis, pogrzał się przy nim nie wiadomo zresztą z jakiego powodu – po prostu zwołał media i poszedł gratulować nowemu szefowi ludowców, żeby móc potem opowiadać dziennikarzom jakie to tajemnice wyznał mu on na krótkim spotkaniu. Jeden do zera dla szefa SLD.
Potem Waldemar Pawlak, wyraźnie już pozbierany, dał czadu na konferencji prasowej i zaczął festiwal złośliwości pod adresem Piechocińskiego – a to zachęcając go do roboty, a to upierając się przy odejściu z rządu. Skupił na sobie uwagę opinii publicznej i nawet udało mu się wzbudzić do siebie litość i współczucie. Nagle się okazało, że Waldek to w sumie bardzo dowcipny facet i super kompan. Zero do dwóch.
Na koniec dołożył się Donald Tusk – o ile z Pawlakiem spotkał się osobiście, o tyle z Piechocińskim raczył jedynie odbyć rozmowę telefoniczną. Nota bene – nowy prezes PSL dał się nagrać ekipie tvn24 jak siedzi na ławeczce i odbiera ów telefon od premiera. Jak szeregowy poseł zachwycony tym, że szef rządu do niego przekręcił. Zero trzy.
Na twitterze pierwszy dzień prezesowania Piechocińskiego został uznany na katastrofę, a on sam już skazany na klęskę. Trochę na to za wcześnie – lider PSL ma szansę na odnowę swojej partii, ale już po poniedziałku jego urzędowania widać, z jakimi przeciwnościami przyjdzie mu się zmierzyć. To zaś skłania mnie do zadania pytania – kto tak bardzo nerwowo zareagował na to, że jedna z partii może wypaść z kartelu? Że może przestać być powolna tym, którzy czują się panami Polski? Że nie jest tak, jak już zostało ustalone przez władców Rzeczy Pospolitej?