Wyprawiliśmy tam sobie fantastyczne Święta. W myśl zasady, że niezależnie od tego, co się dzieje, to tradycję należy pielęgnować. Święta są wesołe i takie mogą pozostać prawie w każdej sytuacji". W Strzebielinku była choinka, był opłatek i nawet świeczka (z oddestylowanej pasty do butów).
Już po trzech dniach zorientował się nasz bohater, że internowanie potrwa dłużej niż parę tygodni, i że trzeba przygotować się też do Świąt Wielkiej Nocy. Nie było wówczas szans na skontaktowanie się z rodziną, a komunikacja ze światem zewnętrznym była utrudniona. Było jednak wiadomo, że nie będzie zwycięstwa, że trzeba się nastawić na długi marsz, w którym istotne są nieugiętość i cierpliwość.
Nie było więc nadziei. "Raczej baliśmy się tego zagrożenia zgniłym kompromisem – mówi działacz 'Solidarności’. – Tego, że wykorzystają zmęczenie społeczeństwa. Siedząc w więzieniu nie zdawaliśmy sobie jeszcze sprawy z tego, jak ciężką wojnę Jaruzelski wypowiedział narodowi. Nie wiedzieliśmy, że masło i kaszka manna dla dzieci są wydzielane w głodowych ilościach. Nie spodziewaliśmy się, że Jaruzelski zastosował w zasadzie taki biologiczny atak na społeczeństwo".
W Święta Bożego Narodzenia było też śpiewanie kolęd i składanie sobie życzeń. Straż więzienna odnosiła się w miarę możliwości przychylnie do takiego postępowania internowanych działaczy. Pielęgnowanie tradycji pozwalało zapomnieć o trudach więziennego życia i sprawiało, że czas czekania na wolność mijał szybciej.