W mroźny, śnieżny dzień pan Sitko został wysłany przez swoją małżonkę po zakupy do osiedlowego sklepiku.
Wszedł sobie do środka sklepiku, skinął głową panu sprzedawcy, powstrzymał go przed sięgnięciem po ćwiartkę "dzisiaj zakupy do domu", wziął koszyk i udał się pomiędzy regały.
Dokładnie sto sekund później do sklepu weszło dwóch młodzieńców.
– To jest napad – powiedział wyższy z nich i wyciągnął nóż.
– Spokojnie – powiedział niższy do sklepikarza i zamknął drzwi sklepu. – Dasz pan stówę i już nas nie ma…
– Ja wam dam stówę! – sprzedawca poczerwieniał i zaczął gulgotać. – Wezwę policję!
– Nie radziłbym – pokręcił głową tez wyższy.
Pan Sitko dalej już nie słuchał. Dyskretnie wyniósł się w najdalszy kąt sklepu, ostrożnie wyjął telefon z kieszeni i zadzwonił na policję. Po połączeniu się z dyżurnym poinformował go, że właśnie jest w sklepie, w którym odbywa się napad. Podał napiętym szeptem szereg niezbędnych danych, takich jak adres sklepu, swoje nazwisko, swój adres, numer identyfikacji podatkowej, grupa krwi, rozmiar buta oraz na kogo głosował w ostatnich wyborach.
Przy kasie sklepowej nadal trwały negocjacje sprzedawcy z wyższym napastnikiem, gdy niższy postanowił rozejrzeć się po sklepie. Po chwili spomiędzy regałów wyciągnął pana Sitko.
– Już za późno – rzekł triumfujący, lecz blady ze strachu pan Sitko. – Zadzwoniłem po policję.
Wyższy napastnik załamał ręce.
– Coś pan zrobił najlepszego?
Pani Sitko niecierpliwie czekała na powrót. Zupa była już gotowa, a pana Sitko nie było widać.
– Znowu pewno sobie popił w tym sklepie – wycedziła pani Sitko przez zaciśnięte zęby i zrobiła jedyną możliwą rzecz. Czyli wyłączyła gaz pod zupą i postanowiła wynieść ją na balkon, żeby przestygła. Postawiła garnek na parapecie, odsunęła firanę, otworzyła drzwi, ponownie ujęła garnek i przestąpiła próg drzwi balkonowych.
Chwilę później rozpętało się piekło.
Coś z potwornym hukiem eksplodowało na balkonie wzniecając chmurę śniegu i plastikowych korytek na pelargonie. Pokrywka od garnka wzleciała hen wysoko w osiedlowe niebo i spadła gdzieś w śnieg. Pani Sitko na podobieństwo żony Lota stała pobielona śniegiem nie wypuszczając garnka z rąk. Osłupiała patrzyła jak na jej balkon skaczą z innych balkonów ubrane na ciemno postacie w kaskach.
– Policja! – krzyknęła jedna z postaci celując jakimś kijem w panią Sitko. – Rzuć to!
– Panie, czyś pan zwariował? – pani Sitko odzyskała głos. – Rzucić to? Przecież to zupa rybna! Pan wie po ile teraz jest ryba?
– Do środka – zakomenderował jeden z nich i pani Sitko posłusznie cofnęła się do mieszkania. Intruzi weszli za nią. Wszyscy wyglądali identycznie; wielkie chłopiska, czarno ubrane, z kaskami na głowach. I mieli broń.
Do drzwi ktoś zastukał. Pani Sitko odstawiła garnek i poszła otworzyć. Za drzwiami czekał jakiś facet.
– Jestem inspektorem policji – westchnął. – Widziałem, co się stało. Czy oni nadal są u pani?
– Nadal.
– Mogę wejść?
– Proszę.
Inspektor wszedł, a pani Sitko zamknęła drzwi i podążyła za nim. Intruzi na widok inspektora wyprostowali się na baczność, a jeden zakrzyknął
– Dowódca jednostki antyterrorystycznej melduje się!
– Co wy tu robicie? – stęknął inspektor. – Znowu pomyliliście adresy!
– Niczego nie pomyliliśmy! – zaperzył się szef antyterrorystów i zwrócił się z pytaniem do pani Sitko:
– Przecież mieszka tu niejaki Sitko, prawda?
– Mieszka – potwierdziła wystraszona pani Sitko.
– No i widzi pan! – triumfował szef antyterrorystów. – Nie pomyliliśmy!
– Przecież w meldunku była mowa, że chodzi sklep! – warknął inspektor.
– A skąd ja mam wiedzieć, który sklep!
– Przepraszam… – wtrąciła pani Sitko drżącym głosem. – A co się stało?
– Nic takiego – burknął inspektor. – Na sklep, do którego poszedł, ktoś dokonał napadu. I wziął go jako zakładnika.
– Bogu dzięki – odetchnęła z ulgą pani Sitko. – Już się bałam, że portfel zgubił, albo go okradli…
– Idziemy! – zakomenderował inspektor. – Pod sklepem już na nas czekają!
– Ja mam do pani taką prośbę – szepnął pani Sitko jeden z antyterrorystów. – Bo jak my czekaliśmy na tym mrozie, to… Tego… Ymmm… Czy ja mogę skorzystać z WC?
Pani Sitko odruchowo skinęła głową i antyterrorysta zniknął w drzwiach łazienki.
– Idziemy, idziemy! – naglił inspektor.
– Moment! – odezwał się drugi antyterrorysta. – Czarek poszedł do kibla!
– Tyle razy prosiłem! – ryknął szef antyterrorystów. – Nie używać imion!
– Co tak długo? – złościł się inspektor.
– To pan nie wie, że jak rok temu był przetarg na nasze uniformy – zaczął szef antyterrorystów – to wygrała oczywiście firma, która dała najmniej. A dała najmniej, bo zaoszczędziła na paru rzeczach. Na przykład na rozporkach… Żeby zrobić głupie siku trzeba wszystko porozpinać…
Rozległ się odgłos spłukiwania i z łazienki wyszedł antyterrorysta.
– No, możemy iść – westchnął inspektor i zaczął zagarniać funkcjonariuszy do wyjścia.
Panią Sitko coś tknęło. Zajrzała do łazienki i jej podejrzenie przerodziło się w pewność. Wypadła na klatkę schodową i krzyknęła wielkim głosem:
– Stać!!!
Antyterroryści stanęli, rzucili broń, podnieśli ręce i odwrócili się powoli.
– To znowu pani – powiedział z niezadowoleniem szef antyterrorystów. – Co się stało?
– Zajrzałam przed chwilą do łazienki! Ten od was, co był w niej przed chwilą ukradł mi…!
– Pewno papier toaletowy.
– Nie…! Biustonosz!! – zakrzyknęła pani Sitko dramatycznie a echo poniosło jej słowa w najdalsze zakamarki bloku.
– Czy widziała pani jak wynosił? – spytał profesjonalnie inspektor.
– Nie! Pewno założył pod spód…
– Który tam był w kiblu? – spytał szef antyterrorystów.
– Nowakowski – odezwał się drugi antyterrorysta.
– Tyle razy mówiłem, żeby nie używać imion!!
– Ale szefie, przecież "Nowakowski" to nie imię!
Poznaniak. Inzynier. Kontakt: brixen@o2.pl lub Facebook. Tom drugi bloga na papierze http://lena.home.pl/lena/brixen2.html UWAGA! Podczas czytania nie nalezy jesc i pic!