To był weekend Kaczyńskiego. Dlatego notowania PiS pójdą w dół
11/04/2012
350 Wyświetlenia
0 Komentarze
7 minut czytania
Wczoraj na twitterze zażartowałem, że w te Święta w tv puszczali stare filmy i Jarosława Kaczyńskiwiego i że to by nawet do siebie pasowało.
Bo, zaiste, prezes wystąpił w swojej znanej i tak lubianej roli – głównego etyka kraju i męża opatrznościowego. W świąteczną niedzielę, w wywiadzie dla Jacka Nizinkiewicza, w Onecie, Paweł Kowal i ja mogliśmy o sobie przeczytać, że jesteśmy jego nieporozumieniem (ja – co było obiektem komplementów ze strony kolegów – załapałem się nawet na "supernieporozumienie"). Można tam było przeczytać coś o haniebności i niegodności. W drugi dzień Świąt z kolei Ludwik Dorn i Robert Krasowski mogli o sobie co nieco przeczytać – ten drugi zasłużył nawet na porównanie do Urbana. Ciekawe, co myślą o tego typu zachowaniach w czasie Świąt Wielkiej Nocy zwolennicy PiS? Wypada czy nie wypada? To dobry czas na tego typu oceny? Czy główny etyk kraju mógł wybrać sobie inny termin? Wiem, wiem – zbawcę Polski się z takich rzeczy nie rozlicza. W imieniu swoim i pozostałych osób – w drodze pewnej uzurpacji – mogę zadeklarować, że przeżyjemy i jakoś będziemy żyli z tą opinią o sobie.
W rozmowie z kolei z Bogdanem Rymanowskim w tvn24 oficjalnie zmienił swoje zdanie co do kandydowania na urząd prezydenta (czyż jest lepszy czas na tego typu przemiany i deklaracje?) i pooceniał wszystkich co do ich zachowań w sprawie tragedii smoleńskiej. A także otwartym tekstem powiedział, że czuje, że L. Kaczyński został zamordowany, a katastrofa była wynikiem zamachu.
Po tej dobrze wykonanej robocie i spolityzowaniu przez siebie Świąt, Kaczyński zawładnął również całym następnym dniem. Inni politycy jakby przemykali się pod ścianami, starając się zupełnie nie zwracać na siebie uwagi. Może zresztą trochę słusznie, bo chwalić się rząd nie ma czym, a Palikot jakby nawet zapadł się pod ziemię. To pozwoliło prezesowi całkowicie zawładnąć przestrzenią publiczną – 10 kwietnia 2012 roku należał całkowicie do niego. Wykorzystał to maksymalnie.
Najważniejsze, z politycznego punktu widzenia, było wieczorne przemówienie (o czym wspominałem wczoraj na TT). Wcześniej zdołał jedynie – tradycyjnie dla siebie – porozdzielać cenzurki i świadectwa moralności: ten godny, ten niegodny, ten może zostać w polityce, a ten musi odejść. Znaczy się – standard. Ale wieczorem doszło do bardzo ciekawej sytuacji. Kaczyński zaczął dziękować tym, którzy niosą z nim sztandar wolności. I zaczął od Antoniego Macierewicza. Ten zaś wykorzystał ten moment i…wyszedł na scenę. Tłum zaczął wówczas skandować: "Antek, Antek". I wtedy Macierewicz zrobił to, co Gierek w 1968 w Sali Kongresowej, gdy tłum zaczął, w obecności Gomułki, wołać: "Gierek, Gierek". Katowicki sekretarz wiedział, że jest to prowokacja ludzi Moczara, którzy chcą go skompromitować przez Wiesławem. Wczoraj "Antek" zachował się w zgodzie z logiką tamtej epoki. Podszedł do mikrofonu i zaczął skandować….:"Ja-ro-sław, Ja-ro-sław". Zabawne i znaczące. Ciekawe, jak w tamtej chwili czuł się Adam Lipiński?
Potem było jeszcze ciekawiej, bo prezes rozpoczął wymienianie tych, którym zawdzięczać będzie przyszły sukces, w stylu Orbana (wciąż nie rozumie, że nie Orbanem będzie, ale Meciarem). I zaczął od Sakiewicza i klubów "Gazety Polskiej". Widać, że już jest z nim sztama, że zostało mu wybaczone to, że – w opinii samego prezesa – publikacje tej gazety były jedną z trzech przyczyn przegranej PiS w ostatnich wyborach. Ależ to musiało zaboleć braci Karnowskich – tak się starają, a prezes wymienia Sakiewicza. Ech, trza będzie jeszcze bardziej podkręcić. Za dużo na razie subtelności…
Zostali jeszcze wymienieni blogerzy. I słusznie, bo tak wiernych wyborców nie ma nikt. "Gazeta Polska" winna przegranej? Słusznie! Należy jej podziękować za przyszłe zwycięstwo? Też słusznie! Kaczyński nie startuje w wyborach prezydenckich? Słusznie. Startuje? Jeszcze bardziej słusznie! Ktoś krytykuje prezesa w okresie Świąt lub 10 kwietnia? Hańba! Prezes atakuje ludzie w okresie Świąt lub 10 kwietnia? Brawo! Faktycznie – należały się za tę wierność słowa uznania.
I czas na konkluzje – ten długi, świąteczno-smoleński, weekend należał do Jarosława Kaczyńskiego. Całkowicie zdominował ostatnie dni. Ale wyborcy zobaczyli go dokładnie takim, jakiego go – w swojej znakomitej większości – odrzucają. Jako polityka pomsty, rzucającego oskarżeniami, wyznaczającymi kto jest godny, a kto nie, uderzającego brutalnie w swoich przeciwników i insynuując im wszelkie niegodziwości. Zobaczyli też nowy PiS – z Macierewiczem jako wicekaczyńskim, z Sakiewiczem jako przyszłym prezesem telewizji. Należy więc w najbliższym czasie, w badaniach uwzględniających ostatnie dni, spodziewać się…spadku notowań PiS. Zgodnie za zasadą: "Pojawiasz się. I znikasz (w sondażach, w sondażach….)." Zwłaszcza, że Kaczyński pojawił się w znanych szatach. Szatach, które już tyle razy zostały odrzucone przez wyborców. Nie jest zdolny do ich zmiany. A to oznacza, że nie jest zdolny do zwycięstwa.