Teoria wybuchu dla lemingów
13/05/2012
432 Wyświetlenia
0 Komentarze
5 minut czytania
Nie ma dymu bez ognia, nie ma wybuchu bez temperatury i nie ma też temperatury bez śladów jej oddziaływania na ciała osób przebywających w pobliżu. To powód dla którego dziś tylko PiS wierzy w Macierewiczowską teorię wybuchu?
Od dawna kilka rodzin ofiar katastrofy pod Smoleńskiem związanych z PiS naciskało na przeprowadzenie sekcji zwłok. Mało wiarygodnym był argument, że chodzi tylko o błędy w określeniu schorzeń tych osób. Już bardziej prawdopodobne były wątpliwości, czy w grobie spoczywa dana osoba, czy ciał nie podmieniono. Jednak tu chodziło o znacznie ważniejszą sprawę.
Antoni Macierewicz znalazł aż w Australii osobę, która mogła uchodzić za eksperta i która zdecydowała się na podstawie amatorskich zdjęć elementów samolotu zgłosić teorię, jakoby w samolocie nastąpił wybuch. Jednak utworzona na tak nikłych dowodach ekspertyza jest mało wiarygodna, może być uznana tylko za tezę. Dlatego też istotnym dla całej sprawy było odnalezienie innych elementów potwierdzających zdetonowanie ładunku wybuchowego w kabinie pasażerskiej.
Prokuratura, jak sama twierdzi, przeprowadzała badania powierzchni przedmiotów należących do ofiar znalezionych na miejscu katastrofy i istnienia śladów użycia materiałów wybuchowych nie wykryła. Jednak te badania można podważać, mówiąc iż mogły być wykonane nierzetelnie. Takim ewidentnym, widocznym i niepodważalnym dowodem, który można sprawdzić nawet na podstawie fotografii wykonywanych w czasie sekcji zwłok, są ślady oddziaływania temperatury na ciała ofiar. Bo nie ma wybuchu bez temperatury i nie ma temperatury, która nie parzy, nie spala ciała i włosów. To są elementy wyraźnie widoczne. O tym, że rodziny ofiar lub ich przedstawiciele jak i ich eksperci mieli dostęp do wyników sekcji zwłok świadczy ogłoszony wszem i wobec fakt, iż w ciele jednej z ofiar po sekcji przeprowadzonej w Rosji pozostawiono ciało obce. Wyniki, więc i na pewno zdjęcia eksperci PiS mogli przeanalizować i nie zgłaszali pretensji.
Dlaczego więc PiS zdecydował się ogłosić teorię wybuchu jako wiarygodną?
Dowód z sekcji zwłok obala jednoznacznie teorię wybuchu w kabinie, co powoduje iż dowody Antoniego Macierewicza na „zamach” stają się mało wiarygodne. Dwa lata pracy poszło na marne. W PiS podjęto jednak decyzję brnięcia dalej w tę ścieżkę. Stąd też Jarosław Kaczyński najpierw testuje poprzez media opinię publiczną mówiąc iż „wiele wskazuje na to, że był to zamach”. Już w czasie wiców politycznych 10.04 jest on pewien, że „był to zamach”. Jako dowód tę pewność mu dał, pewnie wie tylko jego najbliższe grono. My wiemy jedno. PiS nie może pozwolić sobie na ogłoszenie, że nie ma dowodów „zamachu”, gdyż wtedy to właśnie PiS staje się głównym odpowiedzialnym za tę katastrofę jak i jej skutki. Gdyż to oni zaprosili tak wiele znaczących dla Polski osób na pokład jednego samolotu, a także podjęli ryzyko bardzo ryzykownej próby lądowania, gdy z ziemi potwierdzano, iż nie ma warunków do lądowania. Mając tak wielu ważnych dla Polski ludzi na pokładzie, tego ryzyka nie wolno było im podjąć.
Ten krok podjęto licząc na „wiarę” swojego twardego elektoratu jak i twórców oraz wyznawców teorii spiskowych, którzy jak kania deszczu oczekują potwierdzenia „zamachu”. Teraz PiS nie ma już innej drogi. Antoni Macierewicz będzie dalej głosił swoją niepotwierdzoną teorię jako „jedyną prawdę”, szukając przy okazji kolejnych „ekspertów” ją potwierdzających. Również to jest powodem, że żadna inna partia, mająca swoją reprezentację w sejmie, pod tą teorią się nie podpisuje. To tylko teoria dla ludzi, ślepo wierzących w „prawdy” głoszone przez Macierewicza, pomimo tego, że nie raz już na jego teoriach się zawiedli, jak np. na teorii „sztucznej mgły”. Bo jeśli był to zamach, trzeba szukać i udowodnić inną teorię, niż wybuch bomby. Jednak obstawanie przy tej teorii wskazuje, że Antonii Macierewicz innych wizji już nie ma.