Do napisania niniejszego tekstu skłoniła mnie lektura artykułu z 29 numeru SIECI pod tytułem Przez ten obóz przeszła Warszawa. Jest to rozmowa braci Karnowskich z Małgorzatą Bojanowską dyrektorką Muzeum Dulag 121 w Pruszkowie. Wywiad jest ciekawy, pani dyrektor z pasją opowiada o dziejach obozu i losach uwięzionych, a także ofiarności społeczeństwa Pruszkowa i okolic. Tekst przywołał w mojej pamięci wrażenia z nieudanej wizyty w tym muzeum. Wybaczcie więc, że nie bacząc na nastrój rocznicy, doleję nieco dziegciu do beczki miodu.
Najpierw jednak muszę się przyznać, że wstyd mi za to, iż dopiero kilka tygodni temu, prawie trzy lata po otwarciu, zwiedziłem to muzeum. Dlaczego nie poszedłem tam od razu, nie wiem. Nie dlatego że nie wiedziałem, wszak interesuje się wydarzeniami w mojej okolicy. Tez nie dlatego, że Powstanie Warszawskie nie jest dla mnie ważne. Jakże mogłoby być nieważne. Wprawdzie moje rodzinne korzenie sięgają teremów odległych od Mazowsza, ale powojenne wędrówki ludów zaprowadziły moich rodziców właśnie tu, w zachodnie okolice Warszawy, gdzie pamięć Powstania była i jest niezwykle silna. Tu, gdzie się wychowywałem, niemal wszyscy, którzy nie byli dziećmi, pamiętali wielki exodus warszawiaków. Tu na każdym cmentarzu jest kwatera powstańców zmarłych w licznych wojennych szpitalach.
Oczywiście od dziecka wiedziałem o istnieniu Obozu Przejściowego w Pruszkowie. Nie lubię nazwy Dulag. Dlaczego miejsce męczeństwa tysięcy rodaków mam nazywać w języku zbrodniarzy? Pruszkowskie Zakłady Naprawcze Taboru Kolejowego, bo to na ich terenie mieścił się obóz, pamiętam jako wielkie przedsiębiorstwo, dające prace tysiącom ludzi. Za budzącym grozę betonowym murem zwieńczonym wieżami strażniczymi, stały dziesiątki różnokolorowych wagonów kolejowych najróżniejszych typów, które przyjechały na remont lub przegląd. Dzisiaj w tym miejscu mieści się Millennium Logistic Park (Znowu obcy język! Czy zapomnieliśmy że Polacy nie gęsi?). Wśród zabytkowych budynków z przełomu XIX i XX wieku, niektórych bardzo pięknych, choć zaniedbanych, stoją współczesne budowle bez charakteru i wyrazu. Teren jest zamknięty i wydaje się, że niewiele w nim życia. Na skraju tego wielkiego, kilkudziesięciohektarowego obszaru, w niewielkim budyneczku przy dawnej bramie głównej, zlokalizowano muzeum. Placówka jest prowadzona przez Starostwo Pruszkowskie.
Naprawdę nie wiem dlaczego tak długo zwlekałem. Czasem łatwiej wybrać się żeby coś zwiedzić na końcu Polski lub za granicą, niż w najbliższej okolicy. W każdym razie w którąś pogodną sobotę postanowiłem, razem z najstarszą córką, nadrobić tą zaległość. W internecie sprawdziliśmy, że muzeum jest czynne od 12:00 do 17:00. Dokładnie w południe dotarliśmy pod drzwi placówki. Drzwi zastaliśmy zamknięte, wokół cisza i spokój. No cóż, czekamy. Po około 10 minutach zjawia się jakaś pani, też najwyraźniej czeka na otwarcie. Po chwili jest i druga pani, z rozmowy orientujemy się, że są to pracownice muzeum. Też czekają, ale na co? Dochodzi 12:20, minęła już piętnasta część czasu przeznaczonego dla zwiedzających. Rezygnujemy i udajemy się do zaparkowanego opodal samochodu. W drodze do domu musimy jeszcze raz przejechać przed wejściem i wtedy podbiega jedna z pań wołając: „Pani dyrektor już jedzie, możecie zaczekać!” Rzeczywiście, po chwili podjeżdża samochód z którego wysiada pani dyrektor i dostojnym krokiem zmierza z kluczami do drzwi. Po wejściu przez dłuższą chwilę nikt się nami nie interesuje. Panie zajmują miejsca w pokoju biurowym a my czekamy w pustej i ciemnej sali. Dopiero po jakimś czasie ktoś zapala światła i pani dyrektor zaprasza nas do oglądania, informuje też, że oprócz ekspozycji możemy obejrzeć czterdziestominutowy film i podejść pod pomnik.
Ekspozycja mieści się w jednej sali i składa się głównie ze zdjęć z opisami. Zdjęcia są bardzo ciekawe i robią wrażenie. Niestety, wystawione są zgodnie z obecną modą, w sali bez okien, gdzie panuje półmrok rozświetlany punktowymi lampami. Oglądanie zdjęć i czytanie opisów w tych warunkach to droga przez mękę. Po chwili bolą mnie oczy, a w jednej trzeciej wystawy mam już zupełnie dość. Szkoda, bo jest co oglądać i czytać. Szczególne wrażenie wywarły zdjęcia kartek wyrzucanych z pociągów z wiadomościami dla najbliższych. Szkoda tylko, że nie są właściwie opisane, bo czytanie odręcznego, często niewyraźnego pisma ze zdjęć jest bardzo męczące, szczególnie w tym oświetleniu.
Przerywamy zwiedzanie i postanawiamy, że zobaczymy film. W biurze informują, że film może włączyć tylko pani dyrektor, ale pani dyrektor gdzieś zniknęła. Po chwili się odnajduje, włącza projektor i wychodzi. Stoimy na środku sali rozglądając się za miejscem do siedzenia. Dostrzegam w kącie schowane za jakimiś urządzeniami składane krzesła, żeby je wydobyć muszę przecisnąć się między gablotą i jakąś instalacją niewiadomego przeznaczenia. Po chwili ekwilibrystyki dwa krzesła stoją przed ekranem.
Film ciekawy i wstrząsający, cóż z tego skoro dźwięk jest bardzo cichy, prawie nic nie słychać. Na dodatek po sali zaczynają się kręcić dwaj młodzi ludzie, głośno rozmawiając i przenosząc jakieś sprzęty. Po kilku minutach przychodzi pani dyrektor, ale wcale nie ucisza młodzieńców tylko wydobywa telefon komórkowy i zaczyna głośno rozmawiać chodząc przy tym w pobliżu ekranu. Mimo wszystko próbujemy coś zrozumieć. Trudno, damy radę! Przecież rozmowa musi się kiedyś skończyć. Rzeczywiście, pani dyrektor skończyła a właściwie przeniosła się ze swoim telefonem na dwór, przed budynek. Jednak dźwięk staje się coraz cichszy, już nic nie słychać. Córka idzie do biura prosić o pogłośnienie, ale okazuje się, że to może zrobić tylko pani dyrektor, a pani dyrektor rozmawia przez telefon.
Trudno, rezygnujemy z reszty filmu i idziemy pod pomnik. Niestety, bez pani dyrektor to niemożliwe. Nic nie poradzimy, czekamy. Wreszcie rozmowa dobiegła końca. Pani dyrektor otwiera wyjście ewakuacyjne prowadzące na zamknięty dla postronnych teren i podpiera je cegłą żebyśmy mogli wrócić. Informuje nas, że mamy iść wprost pod pomnik, nigdzie nie zbaczać, a jakby ktoś nas pytał to powiedzieć, że ona nas wpuściła.
Zakończyliśmy zwiedzanie z poczuciem wielkiego niesmaku. Poczuliśmy się jak nieproszeni intruzi, przeszkadzający personelowi muzeum w ich ciężkiej pracy.
No cóż, wylałem z siebie trochę żółci. Nie myśl jednak Drogi Czytelniku, że chcę cie zniechęcić do zwiedzenia Muzeum Obozu Przejściowego w Pruszkowie (niemiecka nazwa kolejny raz nie przejdzie mi przez klawiaturę). Przeciwnie, gorąco polecam to miejsce. Tu spotkały się bezmiar cierpienia i wielka ofiarność. Nie wolno o tym zapomnieć.
Jeszcze jedno. W muzeum kupiłem książkę Zdzisława Zaborskiego „Durchgangslager 121 Niemiecka zbrodnia specjalna” wydaną przez Powiatową i Miejską Bibliotekę Publiczną im. Henryka Sienkiewicza w Pruszkowie. Polecam.
Mur obozu od strony linii kolejowej (dawna Kolej Warszawsko Wiedeńska)
Budynek muzeum
Pierwszy pomnik wybudowany przez pracowników ZNTK w 1947 roku.
Pomnik „Tędy Przeszła Warszawa”. Na budynku tablica z napisem „Ta hala, to drzewo świadkami tragedii 1944”
Jedna z wież strażniczych.
Wieża z polskiego pociagu pancernego ustawiona przez Niemców jako bunkier.
Bo Pan Bóg, kiedy karę na naród przepuszcza, Odbiera naprzód rozum od obywateli.
2 komentarz