Były kiedyś czasy, gdy wszyscy wszystko nazywali po imieniu. W tych strasznych czasach murzyna nazywano murzynem nie Afroamerykaninem, Żyda Żydem a Cygana Cyganem. I nikt się za to nie obrażał, chociaż przecież powinien.
Gdy wtedy ktoś coś ukradł to był nazywany złodziejem a nie biznesmenem. Gdy polityk został złapany na nieuczciwości to trafiał do więzienia, a gdy wojskowy został złapany na kłamstwie to tracił honor i często by w hańbie nie wylecieć z wojska strzelał sobie w łeb. Nawet przy mniejszych przewinieniach biznesmena, polityka czy wojskowego dochodziła do głosu nietolerancja w dawnym społeczeństwie, bezmyślny ostracyzm mimo win nieudowodnionych, a wiec tylko domniemanych i rozpowszechnionych, skutkująca niepodawaniem ręki, niegrzecznym pluciem pod nogi czy odmową wspólnego zdjęcia. W okresie tego ciemnogrodu nikomu nie przychodziło do głowy, by tłumaczyć przestępców i ich resocjalizować. Zamiast pozbawienia wolności i przepustek istniało więzienie, które przede wszystkim było dla winnego karą i miało chronić przed nim obywateli , przysparzając na dodatek dóbr wspólnocie bezpłatną pracą tego wyrzutka. Absurdem dla tamtych, zacofanych ludzi, było utrzymywanie wyrokowca w wygodach. Więzień musiał ciężko pracować. Humanitaryzm zresztą w owych czasach był bardzo ograniczony: morderca nie tylko szedł na szafot lub szubienicę, ale wcześniej biedakowi licytowano majątek, by pazerna rodzina ofiary dostała zadośćuczynienie. Było mniej telefonów, dlatego pewnie nie było sędziów na telefon. W ogóle polityk czy biznesmen, który nie miał się z kim witać nie miał też u sędziów posłuchu. Prawdopodobnie dlatego, że zamiast promować bystrą, wykształcona i z wielkich miast młodzież, tę poważną funkcję powierzano bezmyślnie tylko doświadczonym staruchom, którzy mieli zbyt wiele do stracenia, coś co uparcie nazywali honorem, wciąż byli uczciwymi frajerami i zamiast się rozwijać, chcieli doczekać z godnością stanu spoczynku. Ci ludzie, podobnie jak ich koledzy adwokaci, lekarze, rejenci, a nawet szewcy czy ślusarze, w tym całym swoim przedpotopowym frajerstwie, bardziej od pieniędzy za które mogli mieć gadżety, kochanki oraz salony cenili swój fach, co nazywali etosem i mieli fiksum dyrdum na punkcie spoglądania sobie w twarz w lustrze. Strasznie w imię tego zajoba traktowali wtedy zarówno swoje rodziny jak i uczniów. Ci chyba niepełnosprawni umysłowo ludzie prędzej przynieśli coś z domu do swojego zakładu pracy niż z niego wynieśli. Kazali żonom siedzieć w domu, gotować obiadki, zajmować się dziećmi i cerować skarpety, bo oni utrzymywali rodzinę i byli kimś. O dziwo, wtedy żony gremialnie były takie głupie, że nie tylko się na to godziły ale i cieszyły, gdy mąż robił karierę i nabierał znaczenia, a one przy nich. Ba, w tych strasznych czasach kobiety wręcz nobilitowały się w kompletnie zacofany sposób, nazywając się i dając się nazywać „Dyrektorowymi” czy „Sędzinami”, a nawet „Doktorową”, „Prezesową” czy „Parolową”, ta ostatnia tylko dlatego, że była żoną znanego w gminie Nadarzyn rzemieślnika Tadeusza Parola. I wstyd wtedy żonom nie było, że żyły przy mężu, że dbały o ognisko domowe i uczyły córki dziergania. Wstydziły się natomiast niektóre kobiety „uczciwie” pracujące. Wstyd było być aktorką, która z powodu zarabiania ciałem, czyli publicznego pokazywania się, udawania kogoś innego i obnażania łydek, czy chodzenia w bieliźnie nie zachowywała się tak, jak przystało porządnej kobiecie. Komediantki – bo tak nazywano po imieniu takie osoby – stały wtedy niewiele wyżej w hierarchii niż prostytutki. I to pomimo, iż się nie migdaliły z nikim na ekranie czy scenie, nie rozbierały się publicznie do naga, a pocałunki filmowe obowiązkowo udawały, by nie szerzyć zgorszenia i mieć szansę w przyszłości na jakikolwiek związek małżeński. Choćby z aktorem dandysem. W tych beznadziejnie konserwatywnych czasach uczniowie, nie tylko rzemieślników, urzędników, sędziów czy innych fachowców ale też typowi, szkolni, byli traktowani w brutalny sposób. Po pierwsze od pierwszego roku nauki nieuk dostawał dwóje lub pały i nikogo nie interesowało, że jest mu przykro i inne dzieci się z niego śmieją. Ponadto uczniów piętnowano za złe zachowanie sadzając w oślej ławce, bito linijka lub dyscypliną, torturowano fizycznie każąc klęczeć na grochu lub psychicznie stawiając w kącie, gdy inni dokazywali w najlepsze. Także pozbawiano wolności, nakazując im za karę zostawać po lekcjach w klasie, lub traktując ich jak niewolników każąc za darmo sprzątać liście wokół szkoły. Przy tym młodzi ludzie byli bez przerwy tresowani, poniżani i zmuszani do wysiłku ponad siły. W szkołach nie tylko musieli się uczyć pilnie na lekcjach i w ciszy, ale także musieli dbać o czystość, pomimo, że przecież były łatwo brudzące kałamarze; nie mogli biegać i krzyczeć, bo ciemnogród nauczycielski nie wiedział że istnieje jakieś ADHD. A żeby nie robili błędów i poznali literaturę, musieli po domach do nocy odrabiać lekcję i uczyć się starych i patriotycznych (fe) wierszy na pamięć. W tamtych czasach ani nauczycielom, ani rodzicom nie przyszło nawet do głowy, że wystarczy zaświadczenie o dyslekcji i dysgrafii, aby dziecku ulżyć. Wtedy dzieci były przez nieludzkich dorosłych tak wytresowane, że nie tylko potulnie zdawały na maturze czy dyplomach czeladniczych tak trudne egzaminy, jakich nie muszą dzisiaj zdawać studenci, nie tylko nie przychodziła im do głowy koedukacja, ale spuszczali głowę z szacunkiem zawsze gdy mówił dorosły, wstydziły się gdy zrobili coś złego, a najbardziej się bały wywiadówek i rozmowy profesora z ojcem, gdyż okazywało się wtedy, że linijka pana od matematyki jest niczym przy pasach w domu. To były te czasy, że na takie ekscesy nie tylko nie reagowały sądy, policjanci czy opieka społeczna, ale wręcz oczekiwano, by ojciec wychował syna, a matka córkę, wszelkimi środkami tak, by nikt nie wstydził się chłopcu, a potem mężczyźnie, podać ręki, a panienkę, a potem Pannę chciano za żonę.
W tych strasznych, dawnych czasach (kto jeszcze to pamięta?) mężczyzna zawsze używał przemocy względem innego mężczyzny, który obraził przy nim porządną kobietę. Mężczyźni wtedy byli niewolnikami testosteronu, wychowania, obyczajów oraz zwierzęcych instynktów. Wojny były częste, więc każdy był na wojnie lub przynajmniej w wojsku, gdzie nie było kobiet i nabierano do onych, dalekich, wytęsknionych należytego szacunku oraz uczono się odwagi. Meżczyzna mający za sobą musztrę z karabinem, ćwiczenia, czy wojenny świst kul nie bał się jakiegoś zwykłego mordobicia, za to cenił sobie na tyle honor, godność i doceniał taktykę walki, by każdemu chamowi bez skrupułów dać po gębie, po rycersku – w obronie czci niewieściej, wychowawczo – by winny miał nauczkę i zapewniając damie bezpieczeństwo na przyszłość – raz sklepany więcej się jej nie naprzykrzał. Sobie pozostawiając triumf zwycięskiej rywalizacji. Jeśli ktoś się nie zachował po męsku w obliczu chama, nawet bez damy, to bez wątpienia był tchórzem bez honoru, z którym wstyd przebywać i niebezpiecznie (bo nie wiadomo kiedy postąpi podstępnie lub włoży nóż w plecy) albo zniewieściałą ciotą. Pierwszemu nie podawano ręki z szacunku do siebie, drugiemu z obrzydzenia.
Był wtedy bowiem absolutny brak tolerancji, w stosunku do osób bez charakteru – co było podyktowane zdrowym rozsądkiem – a także, do homoseksualistów ujawniających swoje zboczone preferencje lub zachowujących się niemęsko. Jeśli na dnie kobiecej struktury społecznej były kobiety zachowujące się w sposób, nie przystający uczciwym kobietom, to podobnie było i w tym przypadku odnośnie mężczyzn, nie zachowującym się po męsku. Czy z powodu tchórzostwa, czy z powodu wypinania się w łóżku w taki sposób jak pies lub żona tylko w stosunku do męża, czy też jedynie dlatego, że ujawnił jak i z kim to robi w sypialnia choćby demonstracyjnie zniewieściałym zachowaniem) a tego przenigdy nikomu, w tamtych ciemnych czasach, żaden prawdziwy mężczyzna nie ujawniał. Nawet gestem. Ba, nie było wtedy nawet pewnych gestów i słów, a jeśli nawet były to używały ich jedynie lumpy, oraz środowiska przestępcze i to też traktując nimi głownie uliczne tufty.
Na dodatek opisywane „kiedyś” było zdominowane przez fundamentalistów. Ci świetnie wykształceni inżynierowie, którzy w kilka lat wybudowali Gdynię i Centralny Okręg Przemysłowy, ci znakomici matematycy i logicy ze Szkoły Lwowskiej, literaci czytani na całym świecie od dzieciństwa zaczynali dzień od pacierza, co niedzielę chodzili na Mszę Świętą, przestrzegali postów i szanowali Krzyż Święty w miejscach publicznych, nie epatowali nikogo gnostycznymi pomysłami i wychowywali dzieci w szacunku do tradycji, polskiej historii, krwi wylanej przez przodków, rodziców, dziadków i całej rodziny?
Taak, to były czasy straszne i nie do wytrzymania. Wyobrażam sobie strach poniektórych, gdyby miały powrócić. Kto wie, może zamiast tego doczekamy się niebawem, że murzyni obrażą się na słowo „afroamerykanin” bo jakim prawem, ktoś się czepia i wypomina ciemnoskóremu skąd pochodził jego przodek? Może mieszkańcy Rzymu, bądź Rumunii wymuszą przez Brukselę zakaz nazywania Cyganów Romami, gdyż nacja ta pochodzi raczej z okolic Bombaju nie z ziemi Owidiusza? Być może – wszak to już się zaczęło – nie tylko będą zakazane słowa „Mama” i „Tata”, ale także „chłopiec”, „dziewczynka”, „mężczyzna” i „kobieta”, bo jak wiadomo „kobiety” jest poniżającym nazwaniem niemęskoosobowej części społeczeństwa, wcale nie gorszej przecież. Kto wie, może słowo „rodzina” będzie wstydliwe, wszak jeśli kobieta się przyzna, że z takowej wyrosła to znaczy, że była pod wpływem zaborczych wychowawczo klerykałów hipokrytów, ojca, który ją molestował od 3 roku życia (a nawet pewnie wcześniej, ale dopiero od tego momentu pamięta jak ten facet ją obleśnie mył) i widziała bitą codziennie matkę na śmierć? Po co takie słowo „rodzina” w niedalekiej postępowej przyszłości, gdy można będzie żyć w bezpiecznym związku partnerskim z 2, 3, 4 czy 5 rodzicielami bez określonej płci? A może będzie jeszcze milej, może morderca, który nam odpuści, albo którego jakiś cham powstrzyma, będzie mógł zażądać odszkodowania od nas, bo mógł zabić, a nie zrobił tego, lub od chama, bo przeszkodzono mu się samorealizować? Kto wie, może aborcja znów będzie passe, jako zachowanie frajerskie? Po co aborować płód w drugim lub ósmym miesiącu, jeśli można sobie go wyciąć pod narkozą w dziewiątym, sprawdzić – bo może ładne i zdrowe, a jak brzydkie, chore lub ze znamieniem na stópce można przecież go dać na organy? Przecież można nawet uzależnić świadczenia emerytalne od ilości wyprodukowanych brzusznie i przekazanych organów, fifty-fifty, wszystko dla dobra związku partnerskiego i ulubionego pieska karmionego koką. A i dzieci uczyłyby się chętniej tolerancji dla nagich homoseksualistów w centrum handlowym, szacunku dla potrzeb rodziców udzielających się w rządzącej partii pedofili, czy szczania w święto Tarasa na krzyże na Powązkach, gdyby wiedziały, że mogą być aborowane do 13 roku życia. Czyli zanim będą mogły głosować w duchu demokracji i dostaną pierwszą przydziałową paczkę prezerwatyw do tęczowych warsztatów z wychowania seksualnego.
Nie wiem, patrząc w przyszłość z perspektywy przepaści, jaka nas dzieli od tych okropnych dawnych czasów, dziś wszystko wydaje się możliwe. Może więc w 2053 r. kilku dzisiejszych lewaków zatęskni do roku obecnego, niczym stare mohery do 1938-ego? Jeżeli oczywiście unikną przymusowej eutanazji dla ich dobra, przez kochające dzieci, których nie usunięto z winy lekarza – skazanego za to na oddanie potomstwa lesbijkom.
Tomasz Parol - Redaktor Naczelny Trzeciego Obiegu, bloger Łażący Łazarz, prawnik antykorporacyjny, zawodowy negocjator, miłośnik piwa z przyjaciółmi, członek MENSA od 1992 r. Jeśli mój tekst Ci się podoba, lub jakiś inny z tego portalu to go WYKOP albo polub na facebooku. Jeśli chcesz zostać dziennikarzem obywatelskim z legitymacją prasową napisz do nas: redakcja@3obieg.pl