Kalizm przedstawicieli tzw. różowego salonu jest tak dramatycznie prosta- cki i czytelny, że trudno uwierzyć, iż może on odnosić jakikolwiek skutek.
Oto próbka świetnie skomentowanej wczoraj przez Coryllusa gazetowyborczej recenzji najnowszego filmu tow. Agnieszki Holland:
"Leopold Socha na zlecenie Niemców wykonuje drobne prace w lwowskim getcie. Nie interesuje go los Żydów. Kiedy przypadkiem dowiaduje się, że kilkanaścioro z nich planuje ucieczkę kanałami, od razu widzi w tym źródło zarobku. Za pomoc w ukryciu wyznacza im wysoką cenę i co miesiąc bezwzględnie egzekwuje zapłatę. Z miesiąca na miesiąc coraz mniej widzi w nich jednak Żydów, a coraz bardziej ludzi. I niewątpliwie pomagając im, codziennie ryzykuje życie swoje, żony i córki. Pewnego dnia pieniądze się kończą, ale Socha pozostaje. Pomaga nadal. Kiedy wojna się kończy i ukrywający się wychodzą z kanału, Socha triumfalnie obwieszcza sąsiadom: "To moje Żydy!". Jest w tej deklaracji coś wzruszającego i obrzydliwego zarazem. Tak jak w całej tej postaci.
Czy ten film wnosi coś nowego do kina poświęconego tematowi Holocaustu? Oprócz brawurowo zagranej przez Roberta Więckiewicza niejednoznacznej postaci żydowskiego wybawiciela – dwie rzeczy. Jeden z ukrywanych przez niego mężczyzn wymyka się pewnego dnia na powierzchnię i zostaje złapany przez niemieckiego żołnierza. Z pomocą Sochy udaje mu się uciec, ale zabijają wspólnie tego żołnierza. Następnego dnia w ramach odwetu Niemcy wieszają na rynku Lwowa pięćdziesiąt osób. Dojrzałych mężczyzn, chłopców, starców. Widzimy ich ciała. Nigdy jeszcze w kinie nie padło tak dosłownie pytanie o cenę życia. Czy warto ratować jednego, kiedy można się spodziewać, że w zamian zginą dziesiątki? I kto jest odpowiedzialny za ich śmierć? Czy tylko Niemcy, skoro hitlerowskie reguły gry były powszechnie znane?"
Reszty nie zamierzam umieszczać, bo starczy tu tej intelektualnej, amoralnej gnojówki na najbliższy tydzień. Bezczelność typa, recenzującego treść ponoć oscarowego dzieła nakręconego przez przedstawicielkę jednego z najbardziej ordynarnie polakożerczych środowisk w naszym kraju, przekracza wszelkie granice. Jakim prawem – pomijając już szczególną lubość i zachłanność, z jaką ludzie mający wyraźny genetyczny problem z polskością biorą się za dekompozycję nielicznych, pozostałych nam mitów narodowych – jakiś spasiony warszawskim dobrobytem dureń pozwala sobie na oceny ludzkich zachowań z czasów, gdy śmierć czychała za każdym rogiem?
Zrozumiałbym, gdyby funkcjonariusze z Wyborczej pastwili się latami nad szmalcownikami, choć przecież wiadomo co robiło z nimi w miarę swoich możliwości AK. Ale nigdy nie zrozumiem, co – poza więzami krwi lub/i zwykłą głupotą – kieruje krzykliwą grupą wpływowych szkodników skupionych wkoło tzw. salonu III RP. Jaki interes mają ci ludzie w usilnych, niekończących się staraniach o zmieszanie Polaków en masse w błocie zoologicznego, urojonego antysemityzmu – kiedy jednocześnie każde uogólnienie dotyczące np. udokumentowanego szczegółowo nadudziału Żydów w powojennej sowieckiej rzezi polskich bohaterów jest przez nich wrzaskliwie oprotestowywane?
Kalizm przedstawicieli tzw. różowego salonu jest tak dramatycznie prostacki i czytelny, że trudno uwierzyć, iż mógłby on odnieść jakikolwiek skutek. Tymczasem każdego dnia duża część polskiego, i nie tylko, społeczeństwa, wliczając w to lokalne elity, wydaje się być kompletnie pozbawiona rozumu. Powolne, prowadzone z pozycji autorytetów ("Holland wielkim reżyserem jest!") i za pomocą nielicznych, wyrwanych z kontekstu przykładów urabianie tłuszczy zamieszkującej tereny nadwiślańskie kiedyś musiało zacząć przynosić skutek. Jest nim postepujące rozbicie normalnego patriotyzmu, skojarzenie go z prymitywizmem i nacjonalizmem łysych idiotów w glanach, zarażenie dużej części społeczeństwa bezrozumną wiarą w nigdy nie zdefiniowaną tożsamość europejską, pogarda dla tradycji, szyderstwo z podstawowych zasad i tabu kierujących zdrowym społeczeństwem (vide festiwal palikotowców i tarasowców po katastrofie smoleńskiej), wreszcie ogromny wysiłek włożony w rozbicie rodziny. Tej samej, w której dziadkowie przekazują historię i tradycje rodzinną zbuntowanym wnukom.
Najgorsze jest to, że światełka w tunelu nie widać. Nasze są ulice, ich "kamienice" (media, pieniądze i wpływy). Agnieszka Holland za czyjeś pieniądze może nakręcić kolejny antypolski paszkwil, kto inny nie zbierze ani grosza na porządny serial o sensacyjnym wręcz życiu rtm Pileckiego.
Ci sami ludzie, którzy uważają grzebanie w aktach IPN za robotę wyłącznie dla historyków, a grzebanie w życiorysach swoich zdradzieckich ojców z KPP i UB za obrzydliwość niegodną człowieka cywilizowanego, jednocześnie dają sobie prawo do domagania się od Polaków jako narodu publicznej spowiedzi i wyznania win za nieliczne grzechy naszych ojców i dziadów. O rozpacz przyprawia, że tak niewielu z nas ma świadomość tej ohydnej dwulicowości. I że tak wielu kompletnie powiewa prawda obiektywna, przysłaniająca im wesołe grillowanie i beztroskę rosnącej, nieprzytomnej konsumpcji. A przecież jeśli naprawdę wszyscy w Polsce nie będziemy pamiętali i rozumieli tego, co działo się ledwie kilkadziesiąt lat temu, to narażeni będziemy na fałszywe, wmuszane niczym trucizna poczucie winy za zbrodnie urojone!
W przytoczonym na wstępie fragmencie recenzji filmu Holland najbardziej uderzył mnie nie ton obrzydzenia, że polski bohater filmu brał pieniądze od ukrywających się Żydów – wiadomo, że Polak jako goj stojący w talmudycznej hierarchii tam gdzie świnia winien ukrywać i utrzymywać Żydów za swoje, bezprawnie posiadanie pieniądze. Mnie uderzyła absurdalność zarzutu, iż – ratując uciekającego Żyda przed pewną śmiercią – Polak wziął udział w zabójstwie Niemca, za co następnego dnia jego ziomkowie zamordowali 50 ludzi. Obwinianie człowieka w latach wojny o instynktowną obronę drugiego i w konsekwencji rzekome "spowodowanie" śmierci pięćdziesięciu innych każe zadać pytanie o zdrowie psychiczne idioty piszącego takie brednie. Któż jest tym idiotą? Nikt inny, tylko młodociana żona Jacka Żakowskiego – Magdalena Żakowska, ta sama która jakiś czas temu w wywiadzie zapowiadała zadbanie o homoseksualną i homofilną edukację ich małego synka. Ta sama, ktora wysmażyłaby jeszcze gorszy paszkwil, gdyby film przedstawił tchórzliwego Polaka patrzącego bez słowa, jak Niemiec zabija uciekającego Żyda.
Nie dziwi nic, prawda?
Słowem – piszę o ludziach, wobec których stosując obcą im nowotestamentową terminologię, są niczym chwasty i ciernie na polu dobrego rolnika, wrzucane do ognia wraz ze wszelkim plugastwem*.
Żakowska pełni rolę pożytecznego idioty z nadzieją, że czekać ją za to będzie nagroda.
I póki co ma rację. Podobnie jak cała reszta…
* * *
Ciekawy tekst o Hollandach można przeczytać tutaj. Polecam.
* appendix dla leminga – to metafora