Tańczący w ciemnościach
12/10/2011
482 Wyświetlenia
0 Komentarze
7 minut czytania
Energetyka jest dla gospodarki ważniejsza od finansów. Coraz częściej jednak na przeszkodzie w jej rozwoju stają obrońcy środowiska. Oto przykład Chile.
W ubiegłą sobotę wieczorem dla 10 milionów Chilijczyków nagle zgasło światło. Stanęły kopalnie miedzi, zamilkły telewizory, pociemniały ulice, w nocnych lokalach Santiago młodzi ludzie tańczyli w ciemności wciąż witając odwróconą na drugiej półkuli wiosnę. Po kilku godzinach prąd powrócił, ale ta wielka awaria jest kolejnym sygnałem pogarszającej się sytuacji energetycznej tego najbogatszego w Ameryce Południowej kraju. Jest również bardzo symptomatyczna. Energia jest bowiem dla Chile problemem najważniejszym. Kraj praktycznie nie ma żadnych paliw kopalnych i importuje 75% energii w postaci ropy, węgla i płynnego gazu LNG.
Jedną z opcji w imporcie był gaz ziemny z sąsiedniej Argentyny. Odkąd jednak Argentyna najpierw mocno podniosła ceny eksportowe, a następnie wprowadziła subsydia gazowe u siebie, zwłaszcza dla przemysłu, co spowodowało skokowy wzrost konsumpcji, gazu na eksport już nie starcza. Polityczny realizm każe też Chilijczykom wykluczyć import gazu rurociągami z bogatej w energię Boliwii lub z Peru, dopóki wszystkie trzy kraje nie rozwiążą swoich sporów granicznych. A ponieważ spory te dotyczą terenów potencjalnie zasobnych w kopaliny, np. rudy metali, co dla wszystkich trzech państw jest podstawą bogactwa, łatwego i trwałego rozwiązania nie należy spodziewać się zbyt prędko. Poprzednie rządy w Chile zbudowały dwa terminale LNG wraz z zakładami jego rozprężania. Trochę to pomogło, ale LNG jest opcją kosztowną.
Przez pewien czas bogate (jak na Amerykę Łacińską) Chile poważnie rozważało rozwój energetyki jądrowej. Sąsiednia Argentyna rozwija tę opcję z wielkim rozmachem. Ma już dwie pracujące elektrownie atomowe – Atucha I i Embalse, buduje trzecią – Atucha II, planuje kolejne. Wyznaczono zatem pierwsze chilijskie lokalizacje i nawet już zaawansowano plany na kilka kontraktów, ale tegoroczne tsunami i dramatyczny przypadek elektrowni Fukushima-Daiichi położył im kres, i to zdaje się definitywnie. Chile jest jednym z najbardziej sejsmicznie aktywnych i narażonych na trzęsienia ziemi krajów na świecie, częścią tzw. ognistego pierścienia wokół Pacyfiku. Jest też praktycznie jednym długim wybrzeżem frontowym, jakby wymarzonym dla każdego uderzenia tsunami.
Wybrzeże to prawie na całej długości opiera się o wysokie góry i Chile ma spory potencjał hydroenergetyczny, z którego już wytwarza ponad 40% swej elektryczności. Ale chilijscy zieloni, bardzo w tym kraju wpływowi i silni, stawiają gwałtowny opór wszelkim planom dalszego budowania tam i prowadzenia linii napowietrznych w jeszcze dość dziewiczej, mocno dżdżystej, słabo zaludnionej i bardzo pięknej południowej części kraju, gdzie takich możliwości jest najwięcej. W maju tego roku centroprawicowy rząd prezydenta Sebastiana Pinery zatwierdził plan budowy pięciu tam na dwóch dziewiczych rzekach południa tzw. Hidro Aysen (na drugiej półkuli południe oznacza zimniejszą część kraju). Miałyby one dostarczać 18.000 gigawato-godzin elektryczności rocznie, czyli prawie 1/3 obecnej konsumpcji kraju. Wymagałoby to jednak zalania 5.900 ha pięknych, dzikich dolin w chilijskiej Patagonii z bogatą endemiczną florą i fauną. Oburzenie publiczne i protesty są tak wielkie, że plan ten ma małe szanse realizacji. Już w zeszłym roku prezydent Pinera uległ naciskom ekologistów i zablokował budowę elektrowni węglowej w pobliżu rezerwatu przyrody morskiej na północ od Santiago. Decyzja ta bardzo zaniepokoiła firmy energetyczne, które widzą, że nawet pokonanie niebotycznych barier administracyjnych i dotkliwej a kosztownej w Chile mitręgi uzyskiwania rozmaitych zezwoleń, nie daje gwarancji powodzenia projektu, który może być zdjęty z planów w ostatniej chwili pod naciskiem coraz bardziej zuchwałych ekologistów.
Chile ma jednak spory potencjał aby sięgnąć po inne źródła energii odnawialnej, począwszy od energii słonecznej na gorącej pustyni Atakama poprzez geotermalne źródła w wulkanicznych okolicach Andów, aż po energię pływów morskich wzdłuż bardzo długiego wybrzeża Pacyfiku. Prezydent Pinera chce, aby z tych źródeł pochodziło 20% ogółu chilijskiej energii do roku 2020 (tu ciekawostka: pokrywa się to idealnie z celem wyznaczonym przez Brukselę dla wszystkich krajów UE). Dziś ze źródeł tych Chile pokrywa zaledwie 4% swego zapotrzebowania. Spełnienie prezydenckich ambicji będzie wymagać ogromnych subsydiów i nakładów, w tym na wielkie linie przesyłowe. Jeśli wzrost gospodarczy ma się utrzymać na obecnym, imponującym poziomie 6% rocznie, kraj musi podwoić produkcję energii elektrycznej w ciągu najbliższych 10 lat. Niestety, w tej sprawie Chilijczycy są bardzo silnie podzieleni i radykalizm na obu ekstremach sceny politycznej stale rośnie, zwłaszcza po stronie ekologistów, zostawiając niewiele miejsca na porozumienie i kompromis. Prezydent już w maju powołał specjalny komitet mieszany, który ma zaproponować rozwiązania, ale jak na razie generuje on głównie energię szybko rosnącego konfliktu.
Bogusław Jeznach