Młoda mieszkanka województwa świętokrzyskiego przeżywa najtrudniejsze chwile w swoim życiu. Jest matką trójki dzieci. Los nie był dla niej łaskawy- zachorowała na nowotwór. W kwietniu amputowano jej nogę.
27-letnia Joanna Żelezik przeżywa najtrudniejsze chwile w swoim życiu. Skończyła studia, urodziła trójkę dzieci i wybierała się do pierwszej pracy, gdy okazało się, że ma nowotwór złośliwy. W kwietniu amputowano jej nogę.
Z Asią bardzo sympatyczną mieszkanką niewielkiej miejscowości Wywła w powiecie jędrzejowskim, mamą 7 letniego Wiktorka, 4 letniej Nikoli i 2 letniego Oliwiera spotykamy się w Świętokrzyskim Centrum Onkologii, podczas kolejnej serii chemioterapii. Przyznaje, że to wszystko co jej się przydarzyło w ostatnim czasie wygląda jak zły sen, ale niestety taka jest smutna rzeczywistość.
– Nigdy nie myślałam o tym, że mogę zachorować na raka, nawet nie przyszło mi to do głowy – mówi szczerze. – Mam kochających rodziców, brata i siostrę, miałam dobre dzieciństwo, żadnych większych stresów. Dlatego tak to podkreślam, bo nieraz uważa się, że rak pojawia się po jakichś silnych przeżyciach. U mnie ich nie było. Skończyłam ekonomię i administrację na uczelni w Kielcach, w międzyczasie spotkałam miłość, wyszłam za mąż za Grzegorza Nawrockiego, urodziłam trójkę dzieci. Zawsze marzyliśmy o większej rodzince, bardzo chciałam być mamą i udało się. Prowadziłam zdrowy tryb życia, nie piłam, nie paliłam, wysypiałam się, zdrowo jadłam, nie wiem skąd się u mnie wziął ten rak. To dla wszystkich był szok.
NIE DOPUŚCIĆ DO PRZERZUTÓW
Musimy przerwać rozmowę, bo pielęgniarka co dwie godziny podłącza Asi kroplówką z chemią. Przed amputacją wzięła już kilka w nadziei, że nie straci jednak nogi, po amputacji przyjmuje czwartą, a czekają ją kolejne. Wszystko po to, żeby zahamować rozwój choroby i nie dopuścić do przerzutów.
– Choroba zaczęła się u mnie od banalnego bólu kolana w lewej nodze, gdy byłam w ósmym miesiącu ciąży z najmłodszym Oliwierem – opowiada.
– Po szczęśliwym porodzie ból mi nadal dokuczał, ale po wizycie u ortopedy uspokoiłam się, bo po zaaplikowanych środkach przeciwbólowych minął. I zapomniałam o nim do momentu, gdy synek skończył rok, bo wtedy powrócił w silniejszej postaci. Bywało tak, że nie mogłam spać z powodu jego nasilenia. Ponowna wizyta u ortopedy skończyła się diagnozą, że prawdopodobnie mam problem z łękotką, może być potrzebna operacja, zrobiono mi USG, które niczego nie wykazało. Ale lekarz dał mi też skierowanie na rezonans, wykonałam go prywatnie, bo terminy były bardzo odległe. Wynik był na tyle niepokojący, że od razu skierowano mnie do Piekar Śląskich na oddział guzów kości. Tam szybko stwierdzono nowotwór złośliwy o nazwie kostniakomięsak osteosarcoma. Dokładnie określono, że jest to guz końca dalszego kości udowej lewej. Nieznane są jego przyczyny. Diagnozę przeżyłam strasznie, ale jeszcze miałam nadzieję, że moją nogę da się jednak uratować.
Joasia poprawia się na szpitalnym łóżku i dopowiada, bardzo dobrze pamięta telefon ze szpitala, kiedy oznajmiono jej, że amputacja będzie konieczna, bo nowotwór zaatakował już tkanki miękkie.
– Na te wiadomości moja mama z tatą płakali – mówi. – Mąż też ledwie się trzymał, ale starał się jak tylko mógł mnie wspierać. Na codzień prowadzi gospodarstwo rolne i działalność gospodarczą, zajmuje się sztucznym unasiennieniem bydła. Te dni były dla mnie najtrudniejsze w całym moim dotychczasowym życiu, ale udało mi się podźwignąć psychicznie, w dużej mierze dzięki dzieciom.
Wiedziałam, że muszę je do tego wszystkiego przygotować. Wzięłam całą trójkę do pokoju i wyjaśniłam im, że zachorowałam, ale żeby wyzdrowieć muszę mieć obciętą nóżkę, potem wypadną mi włoski. Dodałam, że w czasie moich pobytów w szpitalu zajmą się nimi tata i dziadkowie, ale później będzie już dobrze. Tłumaczyłam im, że będę się musiała nauczyć chodzić na sztucznej nóżce. Dzieci otrzymały od nas dużo miłości i zrozumiały na tyle ile były w stanie pojąć, to co się działo. Cieszę się, że do tej pory wszystko dzielnie znoszą. Po ostatniej chemii czułam się tak źle, że cały tydzień wymiotowałam, mąż musiał mnie nosić do toalety, taka byłam słaba. Nie miałam nawet siły podnieść ręki. Ale, żeby żyć wszystko trzeba przetrzymać.
MA W SOBIE DUŻO POKORY
Joanna wzbudza ogromną sympatię swoją dojrzałością, pokorą, stosunkiem do życia i do choroby. – Nie mam w sobie ani żalu, ani buntu, nie zadałam sobie ani raz pytania dlaczego mnie to spotkało – mówi.
– No bo dlaczego miałoby spotkać kogoś innego, to przecież przypadek. Poddałam się całkowicie wskazówkom lekarzy, stosuję się do ich zaleceń i czekam na dobre rezultaty. Pani psycholog, która do mnie tu przychodzi tłumaczy mi, że od nastawienia psychicznego bardzo wiele zależy. Dlatego przestałam zaglądać do Internetu, wczytywać się w opinie, innych, w komentarze, że tylko 60 procent chorych pokonuje ten rodzaj raka, bo było to dla mnie bardzo dołujące. W szpitalu skupiam się na myśleniu o dzieciach, o moich kochanych rodzicach, rodzeństwie i przyjaciołach, a gdy wracam do domu poruszając się o kuli, albo na wózku zajmuję się dziećmi. Są bardzo małe potrzebują mnie i robię wszystko, aby nie odczuły mojej niesprawności.
Grzegorz Nawrocki, mąż Joanny przyznaje, że teraz dużo domowych obowiązków spadło na niego, ale dla żony i dzieci zrobiłby wszystko. Musi odnaleźć się w tej sytuacji.
– Najbardziej pragnę tego, żeby Asia wyzdrowiała i żeby mogła wrócić do dawnej sprawności – przyznaje. – Dowiadywaliśmy się, że taka proteza będzie kosztować 80 tysięcy złotych, sami takiej kwoty nigdy nie uzbieramy, dlatego bardzo prosimy wszystkich o pomoc. Zwróciliśmy się o wsparcie również do Fundacji ,,Poza Horyzonty" Jaśka Meli. Chcielibyśmy, aby i ta fundacja również pomogła nam uzbierać tak ogromna kwotę. Zatroskani rodzice Asi przychylają się do tych próśb o pomoc. – Patrzeć jak ukochana córka traci nogę, jak słabnie to straszny ból – mówi Jerzy Żelezik. – Ale nie możemy opaść z sił, trzeba nadal walczyć – mówi mama Maria.
Lekarze zapowiedzieli, że po kolejnym cyklu chemii Joanna pojedzie na troszkę do domu i znów wróci na kielecką Onkologię. – Choroba zmienia wszystko – podkreśla Asia. – Wtedy nieważne stają się pieniądze, kariera, nawet wygląd.
– Ja w ogóle nie martwię się tym, że wypadły mi wszystkie włosy, że chodzę w chusteczce, chciałabym tylko żyć. Stałam się cierpliwsza, nie przejmuję się drobiazgami, cieszę się każdą chwilą. – Na co dzień bardzo wspiera mnie moja przyjaciółka Edyta Frej, mogę do niej pójść, gdy jest mi ciężko i wypłakać się, nawet w nocy. Dużo serca okazują mi moja siostra Marta Ciszewska i brat Tomasz Żelezik, ciocia, która jest pielęgniarką Dorota Zygmunt, razem z przyjaciółmi Magdą Kozędrą, Justyną Barot, Dorotą Chuptyś, Eweliną Teterą i Markiem Ciszewskim, nie sposób wszystkich wymienić. Ciągle podejmują jakieś działania dla mnie, podnoszą mnie na duchu. Choroba tak zaskakuje, że człowiek staje się bezradny i piękne jest, to, że wtedy znajdują się inni, którzy ciągną nas w stronę życia. Nawet, gdy czasami mamy dość i się poddajmy, oni nas przekonują, że walka o życie może być wygrana.
Gorący apel o pomoc!
Dariusz Lisowski, prezes fundacji Misiek, Zdzisiek – która pomaga Joannie: – Historia Joasi bardzo nas poruszyła. Sama nie uzbiera pieniędzy na protezę, trzeba jej koniecznie pomóc, dlatego z całego serca prosimy dobrych ludzi o wsparcie. Pieniążki można wpłacać na konto: Fundacja Miśka Zdziśka ,,Błękitny Promyk Nadziei”, ulica Armii Krajowej 9 28-300 Jędrzejów, numer rachunku bankowego: 0984 9300 04021 0007 2007 00001 z dopiskiem ,,Na zakup protezy dla pani Joanny”, lub bezpośrednio kontaktować się w tej sprawie z Joasią pod numerem665 251 758.
żródło: http://www.echodnia.eu/