Proszę wybaczyć nieco manipulacyjne zilustrowanie tematu. Tabu? Owszem. Ale niekoniecznie związane z mrowiem trudnych do przyporządkowania konkretnym osobom nóg.
Petycję podpisałem, ale nie mogę pozbyć się męczącego wrażenia, że gdzieś na granicy słyszalności brzęczą dzwonki alarmowe.
Podpisać można, nawet trzeba. Taki narodowy sport w ramach rozgrzewki przed Euro 2012. Oni kopią nas, my podpisujemy, wszyscy udają, że to ma nie wiadomo jakie znaczenie i dobrze się bawią.
A, niech tam. Zróbmy coś. Razem. Prócz zrzędzenia. Lepszej okazji już nie będzie. Postawić się samemu prezydentowi Stanów Zjednoczonych – ho, ho! To nie to, co jakieś Poprzednie Protesty i Petycje – choćby ta, do której zachęcała rok temu nasza Przemiła PP i która to petycja odniosła sukces.
Wracając do alarmowych dzwonków, nie biją one bynajmniej po uszach za schizofreniczne rozdwojenie. Że tu niby dystans prześmiewczy, a tam – jednak podpis. Nie. Takie schzofrenie żeśmy obserwowali i przechodzili za komuny i co nam miało na zdrowiu nie tylko fizycznym uszczerbek przynieść, to już nas wyszczerbiło. Te dzwonki dzwonią właśnie dlatego, że w przegrzanej medialnej atmosferze szczerbaty od propagandowej młócki nos wyczuwa coś… no, mniejsza o to, co. Coś szczególnego.
Po pierwsze, wszelkie zorkiestrowane występy mediów, które na raz zaczynają śpiewać wielkim głosem, budzą nieufność.
Po drugie, że jakiś tu się pojawia obcy ton. Jakby przez tę serwowaną nam, kolorową jak papierek od cukierka symfonię przebijała inna, w innej tonacji i rytmie piosenka.
Po trzecie i najważniejsze, ten obcy ton nie tylko wyłamuje się ze zgodnego unisono, ale robi to na specyficzną, rzadko spotykaną nutę.
Krótko mówiąc wygląda na to, że rozgrywa się „walka buldogów pod dywanem”, i to buldogów bynajmniej nie tylko naszych podwórkowych. Nasze podwórkowe się dogadały, ewentualnie zatapiają w gardłach kły jak najlepiej wyszkolone pitbullterriery, bez warknięcia. I niech nas nie zmyli, że przed obiektywami i mikrofonami biją pianę jak najęci. Taka praca.
Coś zazgrzytało „wyżej”.
Może za dużo od naszych rządców ich panowie chcą, może za bardzo dokręcają śrubę (oni – im, a „imi” – nam: służba zdrowia, wiek emerytalny, odsysanie finansów), a może naszym już za mało lodów udaje się kręcić? W każdym razie pojawiło się ostatnio na medialnym horyzoncie kilka spraw, które pojawić się nie powinny, które są zastanawiające.
Zaczęło się parę miesięcy temu od zniszczenia przez izraelskich żołnierzy cysterny/studni, odrestaurowanej wcześniej przez Polską Akcję Humanitarną. Nieszczęśliwe to zdarzenie eskalowało aż do wezwania na dywanik ambasadora (nieważne gdzie i czyjego; wszędzie i tak są „nasi”; w każdym razie zgrzyt był.)
Potem wypłynęła sprawa „antypolskiego” portalu w Holandii, o którym tak naprawdę niewiele było wiadomo (np. czy zgłaszano pretensje słuszne i uzasadnione?). Fala oburzenia przetoczyła się przez media donośnie jak letni grom, nawet coś tam od siebie „Radek” Sikorski dołożył, aż się sprawa o Europę oparła i pozyskała Parlamentu Europejskiego oburzenie.
Teraz z kolei BBC wytropiło u nas złogi rasizmo-antysemityzmu, a i prezydent Obama raczył był popluć w naszą stronę, na co skwapliwie zareagowały (oczywiście z pewną gradacją oburzenia, w przypadku takiej np. Agnieszki Holland sięgającą nadstawiania się po jeszcze) polityczne i celebryckie środowiska.
Że o blogosferze przez skromność nie wspomnę. 😉
Te sprawy różnią się od równie dobrze zorkiestrowanych „spontanicznych” akcji w rodzaju protestów anty-ACTA i „marszów poparcia przeciw dyskryminacji” tym, że są nie tylko igrzyskami dla ludu, ale odpryskiem jakichś zmagań w mateczniku globalnej władzy, dalekim odbiciem napięć i sprzeczności wśród sił rzeczywiście kształtujących rzeczywistość. To nie są szturchnięcia zapędzające lokalną ciemnotę do narożnika postępu i tolerancji, ale rykoszety sporów u samych owego „postępu” źródeł. W najlepszym razie świadczą o przeciążeniu hierarchii władzy, o szczątkowej wprawdzie, ale pojawiającej się niewydolności lub nawet niesubordynacji. Coś tu poszło nie całkiem łapka w łapkę. A przecież elity we własnym interesie „piorą brudy” we własnym gronie. Jeśli odwołują się do ulicy, albo chociaż tym grożą, świadczy to o kryzysie, bo może zakończyć się w nieprzewidziany sposób. A już szczególnie, gdy łechcą „demony patriotyzmu”, a nie tolerancji i innej tęczowej swołoczy.
Oczywiście tym przykładowym sprawom daleko do wywołania społecznego trzęsienia ziemi, ale w odpowiednim momencie nawet pogrożenie palcem ma znaczenie. Społeczeństwo pełni tu rolę statystów, w najlepszym razie karty przetargowej.
Z jednej strony, można by wziąć te słabiutkie, ale jednak zgrzyty za dobrą wróżbę. Bo cóż się ostoi, jeśli jest wewnętrznie sprzeczne? Ale z drugiej strony można się obawiać, że kłótnia dotyczy jedynie podziału pracy i podziału łupów, i ma miejsce między frakcją postulującą okradzenie z pobiciem, a frakcją zwolenników okradzenia z pobiciem ze szczególnym okrucieństwem.
Częsty jest w alternatywnej blogosferze pogląd, że czeka nas najgorsze. Ale nawet jeśli czeka nas jazda do piekła, dobrze by było jechać po równej drodze i nie w towarzystwie bandy wydzierających sobie nawzajem kierownicę wariatów.
Nas na szczęście los umieścił na, delikatnie mówiąc, dziejowym poboczu i pobłogosławił umiejętnością trwania. Nie sądzę, by potrzebny był przy okazji Euro jakiś polski odpowiednik zamachu na WTC. Choć oczywiście obiekty sportowe i dworce, a szczególnie warszawska, śródmiejska sieć tuneli aż się proszą o wykorzystanie. Ale jeśli, odpukać, coś takiego się zdarzy, to tylko „na własną prośbę”, przez naszych władz i służb głupotę i indolencję.
Bo, że pozwolę sobie na figurę patetyczną, oberwać tak, jak USA oberwały 11 września 2001 r. musiał wolny kraj wolnych ludzi.
Nam to niepotrzebne.
Naczelne (Primates) – rzad ssaków lozyskowych charakteryzujacych sie najlepiej wsród wszystkich zwierzat rozwinietym mózgiem. (Wikipedia)