"Kot widzi świat do góry nogami". Już choćby za to jedno zdanie najnowsza książka Ryma Starszego powinna zostać uznana za wydarzenie ważne. Mało jest dzisiaj w literaturze ojczystej dzieł odkrywczych, a na dodatek takich, które odkrywają prawdy ważkie, istotne dla rodzaju ludzkiego. Otwierający mój blog aforyzm przynależy do tego rodzaju oznajmień. Kocia perspektywa! Kto ją zrozumie, zobaczy świat na nowo. Uznajmy (bo o to proszę grzecznie), że "Kot widzi świat do góry nogami" to formuła hermeneutyczna, pryzmat, przez który Rym patrzy na historię. Kocia wizja – to tak Autor patrzy na historię Szmula Zborowera, tak ją widzi i tak o niej gada. Patrzy na nią po swojemu, patrzy na nią przekornie, po kociemu, a więc: nieposłusznie (koty nie słuchają […]
"Kot widzi świat do góry nogami". Już choćby za to jedno zdanie najnowsza książka Ryma Starszego powinna zostać uznana za wydarzenie ważne. Mało jest dzisiaj w literaturze ojczystej dzieł odkrywczych, a na dodatek takich, które odkrywają prawdy ważkie, istotne dla rodzaju ludzkiego. Otwierający mój blog aforyzm przynależy do tego rodzaju oznajmień. Kocia perspektywa! Kto ją zrozumie, zobaczy świat na nowo. Uznajmy (bo o to proszę grzecznie), że "Kot widzi świat do góry nogami" to formuła hermeneutyczna, pryzmat, przez który Rym patrzy na historię. Kocia wizja – to tak Autor patrzy na historię Szmula Zborowera, tak ją widzi i tak o niej gada. Patrzy na nią po swojemu, patrzy na nią przekornie, po kociemu, a więc: nieposłusznie (koty nie słuchają komend). Gdzie dowód? Choćby dezynwoltura, z jaką Autor odsłania szwy swojej pracy nad problematem Szmula Zborowera. Jest to dużo zabawniejsze niż ironia w poprzednich częściach trylogii o Polszcze ("Wieszanie", "Kinderszenen", „Szmul”). Dezynwoltura właśnie, bo jak inaczej nazwać fragment, w którym Rym Starszy tłumaczy kompozycję rozdziału, pisząc: informacje podaję w kolejności, w której je kserowałem (ja z kolei cytuję tak, jak zapamiętałem ten fragment). Każdy historyk od razu się napuszy, nabzdyczy i zacznie miotać na Autora gromy. Ale mnie to pasuje. Ja, właściciel dwóch kotów, a do niedawna trzech, ja to akceptuję. Nie tylko dlatego, że mnie to bawi. Świat koci jest ciekawy, a człowiek obserwujący go, sporo się o sobie dowiaduje.
Jest coś, jest pewna nadwyżka, która przydaje wagi "Szmulowi". Bo to nie jest tylko gadka dziadka Jarka. Jest to rzecz ważna. Ja umiem przekonać do tego tylko w jeden sposób: nadinterpretując. Jeśli dzieło jest dobre, wytrzyma nadinterpretację. Jeśli słabe: pęknie pod ciężarem przyciężkiego konceptu jak trzustka po zbyt tłustej potrawie. Spróbujcie przetestować "Szmula" tym krótkim domysłem. O co chodzi w tej książce? O mit. "Szmul" jest próbą, kolejną Rymostarszą próbą opowiedzenia Polakom mitu, na którym będą się mogli sobie wymyśleć na nowo. W tej odsłonie Rym Starszy powtarza wszystko to, co pisał do tej pory. O wieszaniu: że ma ono walor wspólnototwórczy. Ładniej nawet powtórzył, bo krótka opowieść o rzeczpospolitej bartnej urzeka skrótowością i nośnością. Bartnicy łapią kogoś, kto szkodzi ich rzeczy wspólnej. Prawo nakazuje, aby wszyscy wzięli udział w wymierzaniu kary. Kto się nie stawi – sam będzie powieszony jako domyślny wspólnik zbrodniarza. Wspólnotę tę pieczętuje piękny gest: położenie dłoni na sznurze, na którym zawiśnie wkrótce zbrodzień. A później następuje oddelegowanie dwóch katów. Tych dwóch bartników nie ma możliwości wymówić się od nałożonego przez wspólnotę obowiązku. Wspólna rzecz bartna jest wspólnotą w wymierzaniu kary zbrodniarzowi. Rym tego nie pisze wprost, ale wynika to z toku jego gawędy: fundamentem takiej rzeczypospolitej jest władza nad śmiercią. Przynajmniej w pewnym zakresie. Rymkiewiczowski człowiek wyposażony został (niestety) w Heideggerowskie bycie-ku-śmierci; tak bytuje. Ja się z tym nie zgadzam. Ja wolę Ricoeura i jego ostatnie zapiski, w których zaznacza, że człowiek jest bytem-ku-życiu. Ale może w perspektywie politycznej tylko kategoria Heideggerowska da się spożytkować, tylko ona może pracować na wspólnotę. Może… Zostanę z tym wątkiem do moich prywatnych roztrząsań. A drugi rozpisany wątek: o krwi. „Kinderszenen” jest o rzece krwi, którą Polacy wytaczają ze swoich tętnic, aby szaleństwu swych wrogów przeciwstawić szaleństwo większe i tak się zbawić. W „Szmulu” widzimy tę rzekę krwi u źródła, zaczyna ona się sączyć z głowy Szmula, zdekapitowanego pod Lubranką pewnego majowego poranka.
Jest więc „Szmul” mitem, bo jest o krwi i o śmierci, które fundują wspólnotę. Czy można na tym gdzieś zajechać? Czy Rym powinien być czytanką obowiązkową, dziełem z kanonu narodowego? Mam wątpliwość. Jednak trudno się w „Szmulu” dopatrzeć jakiegoś pęknięcia. Rym jest konsekwentny. Rym jest w tej konsekwencji piękny. A piękno urzeka, pociąga. Idę o zakład, że są tacy, którzy trylogię polską będą czytać jak program.
Nie wiem, czy ta książka jest lepsza czy gorsza od dwóch poprzednich. Jest wyraźnie ich dopełnieniem, dopisaniem. Ale jest inna, gdyż mitotwórstwo jest tu na większą skalę. Tak mi przyszło do głowy, gdy to czytałem (wiem, nadinterpretuję, ale nic na to nie zaradzę; tak już mam): Rym Starszy pisze jakby „Iliadę”. Sięga do mitycznych wieków Rzeczpospolitej, do wieku rycerzy. Jakże odległe czasy, ale nawet nie czasowo, nie miarą minionych dni odmierzone. Odległe, bo jesteśmy tak inni. Patrzymy na zdjęcie dziadka, którego ledwo już pamiętamy. A później patrzymy na twarze naszych synów i zastanawiamy się: podobni do dziadka czy nie? Patrząc w zwierciadło „Szmula” nikt dzisiaj nie rozpozna podobieństwa. Nie ma prawa. O taką odległość chodzi. Szlachta polska: dzicy, okrutni, szaleni, wolni (choć nie od wad). Jak greccy herosi – z pogranicza historii i legendy. W ich pierwotności jest coś wielkiego, wzniosłego i tragicznego. Ich świat, do którego nie ma już powrotu, przedstawia Wieszcz jak miejsce, w którym zrodził się wzór dla następnych pokoleń. Zbliżamy się do nich, karły, jeśli mamy odwagę (a Rym Starszy ma), wdrapujemy się na ich barki i stamtąd patrzymy na świat. (To od tego wdrapywania się na barki moja deformacja tytułu książki i miana tytułowego bohatera. Obrażonych nie przepraszam).
Jakby tak chcieć doprowadzić ten mityczny, iliadowy wątek do końca, to można, owszem, pociągnąć dalej. Ślepy Homer – ślepnący Rym Starszy (podobno ślepnący). Ciekawe? Mnie ciekawi ta zbieżność.
Polecam serdecznie. Warto się spieszyć. Książka nieco gruba, a mamy jeszcze kilka zimowych wieczorów przed sobą. Za to gdy przyjdzie wiosna… może w końcu będzie nasza. I może będzie w tym jakaś zasługa JMR.
Uśmiecham się szeroko
Wasz Witek