Dlaczego lubiłem szkołę.
Czy można lubić szkołę?
Mój najgorszy sen: szkoła spalona. Internat w którym mieszkam też. Potem nie mogłem po przebudzeniu długo dojść do siebie.
Właśnie byłem świeżo po wyrzuceniu z wojska. Jechałem do znajomego w odwiedziny. Zepsuł mi się autobus, którym podróżowałem. Zamiast czekać aż go naprawią, poszedłem do pobliskiego miasta na piechotę. Zwłaszcza, że był upał, a w autobusie duszno.
Na skraju miasta był park. Postanowiłem chwilę odpocząć. W głębi parku był ładny budynek. Pewnie zabytkowy. Podszedłem bliżej. Szkoła.
Wpadł mi do głowy szalony pomysł. Byłem akurat po wojsku. Stan wojenny jeszcze trwał. Może sobie wypocząć po ostatnich przeżyciach? Szkoła by była na to niezłym panaceum.
W środku było jeszcze ładniej. I chłodno. Po korytarzu spacerowały tłumy chłopców. Parę dziewczyn też widziałem.
Wszedłem do sekretariatu. Spytałem o zasady rekrutacji. Egzaminy miały się odbyć w czerwcu. Niedługo.
Zdziwiłem się, że na mój widok zbiegli się wszyscy z pobliskich pomieszczeń. Widocznie narobił na mnie ptak z tego fajnego i pobliskiego parku.
Ale gdy przyjechałem na egzaminy, sprawa się wyjaśniła. Szkoła była wychowania przedszkolnego, a więc typowo żeńska. A ja wtedy akurat natrafiłem na Dzień Otwartych Drzwi. Mężczyźni, których widziałem to zwiedzający z pobliskiego technikum.
Dzień egzaminów. Wcześniej miało się odbyć zebranie zdających. W pewnej olbrzymiej sali. Nieco mnie to zaniepokoiło. Widocznie musi być wielu chętnych.
O wyznaczonej godzinie otwieram drzwi i wchodzę. Muszę przyznać, że widok mnie zaskoczył. Sala pękała w szwach. Od ilości osób. Samych dziewczyn.
Stoję zdębiały, rozglądam się w koło. W końcu coś bąkam niepewnie. Jakieś przeprosiny. I wychodzę.
Na korytarzu mnie dogania starsza pani. Dyrektorka. Pyta co tutaj robię? Nic, nic. Przyjechałem tylko na egzaminy. Proszę sobie nie przeszkadzać.
Zaprowadza mnie z powrotem do sali, którą dopiero co opuściłem. Cisza. Niepewnie gdzieś siadam na brzegu.
Nie uciekłem od razu stamtąd z co najmniej dwóch powodów. Po pierwsze bałem się, że nogi odmówią mi posłuszeństwa. Po drugie nie wiedziałem czy trafię w drzwi. Co prawda wrota miały chyba ze dwa metry szerokości.
O czym wtedy mówili ani egzaminów nie pamiętam. Ale zdałem. Dostałem też pokój w internacie.
Przyjechałem po wakacjach. Dzień przed rozpoczęciem roku szkolnego.
Zbliżał się wieczór. Pogoda jeszcze była ładna. Ciepło i bezwietrznie. Przed budynek internatu wyległy tłumy mieszkańców. Podchodziłem do wejścia kilka razy. Ale w ostatniej chwili zawracałem. W końcu poszedłem na miasto.
Po wypiciu paru piw nabrałem więcej odwagi. Wszedłem do budynku recepcji. Kierowniczka internatu ucieszyła się na mój widok:
– No, nareszcie Pan jest. Zaprowadzę Pana do jego lokum.
Pokój jak to pokój. Nic szczególnego. Wewnątrz trzy łóżka i puste ściany. Była jeszcze szafa. Z niepokojem spojrzałem na drzwi. Pełno zamków. Potem za okno. Pełno dziewczyn.
Kierowniczka chyba podchwyciła mój wzrok skierowany na zamki:
– Był tu wcześniej sklepik.
Z internatu do szkoły wiodła alejka. Moja droga przez mękę. Szedłem po niej ze spuszczoną głową, a po jej dwóch stronach stali obserwatorzy. W klatce w Zoo nie czuł bym się gorzej.
Była jeszcze sprawa stołówki. Chociaż miałem wykupione posiłki to nie chodziłem na nią. Krępowała mnie obecność tylu osób.
Żywność kupowałem więc w pobliskim sklepie. I jadłem w swoim pokoju. Do czasu. W połowie miesiąca skończyły się pieniądze. Pozostały mi trzy opcje: umrzeć z głodu, wrócić do domu, albo się przełamać i pójść wreszcie na tą stołówkę. Po zastanowieniu stwierdziłem, że ta ostatnia opcja jest najlepsza.
Na korytarzu wisiał na ścianie plan ewakuacji. Zabrałem go do siebie i uważnie przestudiowałem. Poznałem na pamięć rozmieszczenie: w tym miejscu wydają posiłki, w tym są stoliki, tyle i tyle kroków dzieli mnie od punktu A do punktu B, itd.
Tak przygotowany wszedłem na stołówkę. Jednak moje misterne przygotowania zaczęły się sypać od początku.
Stołówka była pełna. Ale zostałem zauważony. Zaraz przy wejściu podeszła do mnie kierowniczka internatu i powiedziała głośno, przekrzykując hałas:
– Wreszcie Pan przyszedł! A już się zaczęłam niepokoić!
Jak na komendę szczęknęły łyżki o dna talerzy. Bo to była pora obiadowa. I zaległa cisza. Czułem na sobie setki spojrzeń.
Kierowniczka zaciągnęła mnie do okienka stołówki i kontynuowała:
– Poproszę dla naszego chłopca obiadzik.
Ten tak zwany obiadzik to był makaron. Spagetti.
Siedziałem samotnie przy stoliku i chciało mi się płakać. Wciąż panowała cisza, makaron był długi i mi ciągle wypadał. A ja miałem względem kucharek mordercze myśli.
Nigdy bym wtedy nie sądził, że zaczyna się właśnie najszczęśliwszy okres mojego życia.
……………………………………………………………………………………………………………………………………………..
Choruję na chorobę neurologiczną. O pracy nawet nie ma mowy. Napisałem wspomnienia o swoich przeżyciach w więzieniach. Niemieckich i polskich. http://wydaje.pl/e/wiezienia4
………………………………………………………………………………………………………………………………………………….
xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx
Notka nieaktualna