Bez kategorii
Like

Toporna łaskawość Orbana

11/09/2012
391 Wyświetlenia
0 Komentarze
13 minut czytania
no-cover

Węgry oddały Azerbejdżanowi oficera, który na szkoleniu NATO zarąbał siekierą Ormianina. W Baku zrobiono z niego bohatera. Powoduje to zaostrzenie sytuacji na Zakaukaziu.

0


 

Bardzo brzydką i głęboko niemoralną decyzję podjął rząd Orbana na Węgrzech. Przekazał  on do Baku Ramila Safarowa, azerskiego oficera, który 19 lutego 2004 roku w Budapeszcie wtargnął do sypialni swego ormiańskiego kolegi Gurgena Margariana i zarąbał go siekierą podczas snu. Obaj przyjechali wtedy zza Kaukazu na kurs angielskiego zorganizowany przez NATO w ramach tzw. Partnerstwa dla Pokoju dla oficerów z krajów spoza Paktu. Safarow tłumaczył potem Węgrom przed sądem, że Margarian go rozdrażnił i że chciał się w ten sposób zemścić za azerskie cierpienia podczas wojny z Armenią o Karabach sprzed kilkunastu laty. Sąd skazał go na dożywocie, co miało oznaczać przynajmniej 25 lat za kratkami (do roku 2036). W uzasadnieniu wyroku sędzia, Andras Vaskuti podkreślił umyślną, szczególnie brutalną i barbarzyńską naturę czynu oraz fakt, że Safarow nie tylko nie wykazał żadnej skruchy, ale był z niego dumny. 22 lutego 2007 sąd węgierski podtrzymał ten wyrok po apelacji adwokata Safarowa. 

Lecz oto teraz, 31 sierpnia Węgry znienacka odesłały Safarowa do domu, podobno mając solenne zapewnienia ze strony rządu w Baku, że resztę zasądzonej kary skazaniec odsiedzi w swej ojczyźnie. Tymczasem – co bardzo łatwo było przewidzieć śledząc azerskie nastawienie do sprawy – już na lotnisku w Baku powitały go tłumy z kwiatami i przedstawiciele władz, orkiestra wojskowa i telewizja, natychmiast uznano go tam za bohatera narodowego, a prezydent Ilham Alijew darował mu resztę kary, wypłacił pobory za czas dotychczasowej odsiadki na Węgrzech, przyznał mieszkanie w Baku i awansował w armii do stopnia majora. Rząd Azerbejdżanu nigdy nie potępił czynu Safarowa,  raczej zachęcał lokalne media, aby go pochwalały i opiewały jako bohatera narodowego, a azerska partia narodowo-demokratyczna (Azerbaycan Mili Demokrat Partiyasi) przyznała mu tytuł człowieka roku 2005 za „własnoręczne zabicie Ormianina”.

Armenia aż zakipiała z bezsilnej wściekłości. Zerwano stosunki dyplomatyczne z Węgrami, a gniewny tłum w Erewaniu spalił tam węgierską flagę i obrzucił zgniłkami konsulat naszych bratanków. Ormiański rząd wypomniał Budapesztowi, że do ostatniej chwili był przez Węgrów zapewniany, iż zwolnienie Safarowa w ogóle nie wchodzi w grę. Sprawa wywołała międzynarodowy niesmak i niepokój. Organizacje ormiańskiej diaspory na Zachodzie zorganizowały protesty przed ambasadami Węgier i Azerbejdżanu. Jednakże protestują właściwie tylko Ormianie, którzy i w tej sprawie znów są sami, podobnie jak w nabrzmiewającej sprawie Karabachu. Protesty rządów i społeczeństw Zachodu, głównie  Europy, ale również Ameryki, a nawet Rosji, która jest sojusznikiem Armenii i jej wojskową protektorką, są zaledwie symboliczne, oficjalne i powściągliwe, choć przecież robienie wojskowego bohatera z prymitywnego bandziora, który zabija siekierą bezbronnego i śpiącego nocą w łóżku, jest wyjątkowo jaskrawym pogwałceniem wszelkich norm etycznych i obyczajowych, o prawie międzynarodowym i honorze oficerskim nie wspominając. NATO jeszcze nie zareagowało wcale. 13 września, na wniosek francuskiej europosłanki Michele Rivazi z ruchu zielonych, sprawę transferu Safarowa ma omówić Parlament Europejski w Strassburgu. Oczekuje się rezolucji potępiającej, ale to wszystko. Toporny incydent na linii Budapeszt-Baku tworzy problem dyplomatyczny także dla Unii Europejskiej, która stara się balansować nie tylko wśród niepokornych państw członkowskich i ich ewentualnych protektorów zza oceanu, ale także zachować wiarygodność wśród sąsiadów na wschodzie.

Węgierskie media i opozycja wywąchały brudny interes pod tą sprawą. W zamian za uwolnienie Safarowa Baku, które przeżywa naftowy boom i dysponuje z tego tytułu od wielu lat ogromnymi dochodami, obiecało wykupić węgierskie obligacje rządowe za 3 miliardy euro, co jest warunkiem powodzenia rządowego planu antykryzysowego. Transakcję ugadano ostatecznie podczas lipcowej wizyty Viktora Orbana w Azerbejdżanie. Oficjalne źródła w Budapeszcie i w Baku zaprzeczają, jakoby do tego doszło, ale obserwatorzy zwrócili uwagę, że węgierskie protesty przeciw złamaniu rzekomej obietnicy były i niemrawe i spóźnione (węgierskie MSZ zareagowało dopiero po trzech dniach). Szef opozycji Ferenc Gyurscany twierdzi, że kiedy on był premierem, Azerbejdżan złożył mu podobnie hojną ofertę, którą wtedy odrzucił. Przytoczył  na to dość wiarygodne źródła i okoliczności. Oskarża on teraz Orbana o to, że „za trzydzieści srebrników sprzedał honor Węgier”.

Incydent ten rzuca kolejny raz światło na szczególny sposób uprawiania węgierskiej polityki zagranicznej przez ekipę Orbana, a zwłaszcza przez jego ministra spraw zagranicznych Petera Szijjarto. Trudno nie nazwać go zręcznym dyplomatą w odróżnieniu od bardzo kanciastego, a tylko dobrze ożenionego Radka Sikorskiego w Polsce, choć obaj grają głównie tą samą kartą. Np. w ubiegłym roku, w czasie agresji NATO na Libię i zamordowania Kaddhafiego przez najemników spod znaku al-Kaidy, ambasada węgierska w Trypolisie była jedną z bodaj tylko czterech, które pozostały otwarte do końca, reprezentując wtedy interesy około 50 państw, głównie zachodnich. Również ryzykowne gry Budapesztu wobec Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Unii Europejskiej, są najprawdopodobniej wynikiem szczególnych układów, jakie Szijjarto rozgrywa poza sceną wykorzystując szczelinę pomiędzy Brukselą a Waszyngtonem. Coś podobnego, ale tylko na poziomie chęci, dawało (i daje) się odczuć w Warszawie, gdzie opcja PO ma wasalne zamocowanie i silniejsze ciągoty w stronę Berlina i Brukseli, a opcja PIS usiłowała, raczej nieudolnie, zahaczyć się na podobny układ w Waszyngtonie i Tel-Awiwie.

Sprawa Safarowa bardzo źle wróży pokojowi na Zakaukaziu. Pokazuje także, że kiedy dojdzie tam do wojny o Karabach, Armenia znów będzie pozostawiona sama sobie. Napięcie w tym rejonie rośnie. Azerskie i ormiańskie wojska rozmieściły wzdłuż granicy snajperów, którzy w ciągu ostatnich dwóch lat ustrzelili sobie nawzajem ponad 60 ludzi. Azerbejdżan, który ma trzy razy większe terytorium, trzy razy więcej ludzi i pięć razy większy dochód narodowy niż Armenia, nie może zapomnieć klęski, jakiej w latach 1989-91 doznał z rąk Ormian walczących o wolność dla swej enklawy w Karabachu. Od wielu lat Baku dyszy żądzą odwetu, i wydaje mu się, że tym razem będzie on łatwy. Prezydent Ilhan Alijew, który decyzją w sprawie Safarowa kupuje sobie u motłochu kolejną kadencję w najbliższych wyborach, nawet nie ukrywa swych wojennych zamiarów wobec Armenii. Za pieniądze, jakie uzyskuje z ropy, Azerbejdżan od lat masowo kupuje najnowszą broń amerykańską, szkoli pilotów, wojska pancerne i artylerię, otwarcie stawia sprawę wojny o utracone na rzecz Ormian terytoria. Baku liczy na to, że jego obecna współpraca z USA, polegająca głównie na udostępnieniu Amerykanom baz dla okrążenia Iranu od północy, a także oparcie, jakie Azerowie mają w Turcji (bo są to też Turcy, tyle że mówiący wschodnim dialektem języka tureckiego) pozwoli im na szybkie i bezkarne wyparcie, a może i wyrżnięcie Ormian, przynajmniej z Karabachu, kiedy wybuchnie wielka awantura o Iran i oczy światowej opinii publicznej będą odwrócone w stronę Zatoki Perskiej. Maleńka dziś Armenia, najstarsze chrześcijańskie państwo na świecie, zamknięta w swych górach bez dostępu do morza, otoczona przez islam, z niewielką granicą z Gruzją (to też zawsze rywale, nigdy przyjaciele) jest z konieczności historycznie oparta o Rosję, której carowie zawsze głosili się protektorami chrześcijaństwa na Zakaukaziu. Słaby to jednak sojusz i bardzo trudna obrona, więc i Moskwa nie kwapi się do angażowania po stronie z góry przegranej sprawy ormiańskiej wiedząc, że przy każdej próbie interwencji będzie miała przeciw sobie i Azerbejdżan, i Gruzję, a także własne muzułmańskie ludy północnego Kaukazu, nie tylko Czeczenów.

W tym kontekście widać jak fatalną, nie tylko moralnie, ale i politycznie decyzję podjął rząd w Budapeszcie. Trudno zresztą przypuszczać, aby nie konsultował jej z Amerykanami, zwłaszcza że sprawa z definicji dotyczyła przestępstwa jakie rozegrało się pod patronatem NATO.  To jeszcze raz zwraca uwagę na tragiczne położenie Armenii i perspektywę powtórzenia się wielkiego holokaustu Ormian, jakiej Zachód, zachwycony masońską rewolucją młodoturecką Ataturka  nie zauważył w 1915 roku i stara się zresztą nie zauważać do dziś, skupiając się raczej na zupełnie innym holokauście. Obserwując jak spokojnie NATO i USA dopuściły niedawno do wytępienia i wygnania miliona chrześcijan w okupowanym Iraku, oraz jak obojętnie przyglądają się dziś losowi i perspektywom ponad dwóch milionów chrześcijan w Syrii, trudno mieć nadzieję, że Zachód zechce jutro ratować trzy miliony Ormian na Zakaukaziu. Tym bardziej, że traktuje ich jako klientów Rosji i sojuszników Iranu.

Bogusław Jeznach

 

Dodatek muzy:

Posłuchajmy smutnej ormiańskiej melodii granej przez Dżivana Gaspariana na duduku (ciranapogh), oboju z morelowego drzewa z trzcinowym ustnikiem, który jest narodowym instrumentem Ormian przynajmniej od 2500 lat. Na duduku opłakuje się tragiczną historię Armenii, a jego przejmujący dźwięk zawsze „boli jak diabli” (It hurts like hell)

 

0

Bogus

Dzielic sie wiedza, zarazac ciekawoscia.

452 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758