Niektórych osób szczęście nie opuszcza. Na pewno nie opuszcza pana premiera i jego przyjaciela, pracującego obecnie na odcinku populistycznej opozycji.
Osób niezadowolonych z sytuacji w kraju jest coraz więcej, głosy zaś gdzieś iść muszą. Przyjaciel Pana Prezydenta i Pana Premiera przyjacielem nagle być przestaje. Zakłada marginalną partię opozycyjną, nikt nie daje mu żadnych szans, życzliwe media stają się minimalnie mniej życzliwe.
Samobójstwo popełnia szef marginalnej dziś, lecz kiedyś znaczącej partii politycznej. Krążą plotki, że chciał powiedzieć coś, co niekoniecznie wygodne byłoby dla co najmniej jednej osoby, która znowuż cenna jest dla otoczenia pana premiera. Przy okazji zaś ta osoba jest wrogiem szefa czołowej partii opozycyjnej i Największego Wroga Pana Premiera. Szef marginalnej partii opozycyjnej, kiedyś również był wielkim wrogiem Największego Wroga Pana Premiera, choć jeszcze wcześniej z nim współpracował, tak samo jak pan, którego teraz chciałby, być może, obciążyć. Teraz zaś coś się stało, że chce poprzeć Największego Wroga. A jednak zamiast tego wiesza się w swoim gabinecie. Już nikogo nie poprze i niczego nie powie. Szefem marginalnej partii zostaje inny pan, co to z niejednego pieca chleb jadł i mu smakowało. Jeszcze nawet nie zdążył zaistnieć w świadomości społecznej jako następca swego poprzednika, a już ogłasza, że jego partia w wyborach poprze partię Przyjaciela Pana Prezydenta i Pana Premiera.
W międzyczasie w procedurze wyborczej odpada inna partia, niekoniecznie marginalna, za to przedstawiająca się jako antysystemowa. Pierwszy raz od 1991 roku ma szansę wejść do sejmu, ale PKW, na rympał, uniemożliwia jej start w połowie okręgów. De facto więc – blokuje jej wejście do parlamentu. "Jak to, to przecież działanie na rękę PiS" – dziwią się niektórzy, tymczasem sondaże pokazują, że (co nie powinno być zaskoczeniem, jeśli przyjrzeć się na jakie marsze chodzili delegaci partii i jak rozłożyły się głosy wyborców jej kandydata w drugiej turze wyborów prezydenckich w 2010) głosy przechodzą do partii Przyjaciela Pana Prezydenta i Pana Premiera. Antysystemowej, populistycznej, ale już niekoniecznie marginalnej. Pan Premier tymczasem deklaruje, że są w polskiej polityce rzeczy gorsze, więc – można z tego wnioskować, widzi siebie w koalicji ze swoim przyjacielem. Przyjaciel zresztą, choć opisał w swej książeczce Premiera jako psychola i potwora, jakoś się z nim tyle lat męczył – więc pewnie, dla Polski, pomęczy się jeszcze trochę. A gdyby szef partii marginalnej nie popełnił samobójstwa… A gdyby PKW uznała wszystkie listy partii antysystemowej… Kto wie, jak by się to wszystko potoczyło. Czy szukać tu spisku? Skądże, jak można tak daleko posuwać się w teoriach spiskowych? Po prostu niektórym szczęścia nie brakuje.
*
Platforma wypuszcza uroczy spot wyborczy. Już nie oskarża przeciwników o dzielenie Polaków. Sama pokazuje w swoim spocie podludzi – agresywnych, wściekłych, z wykrzywionymi nienawiścią twarzami i straszy swoich zwolenników – "Oni pójdą na wybory". Widzimy największe zło – obrońców krzyża i kibiców, wbiegających na stadion. Reklamówka po cichu, trochę wstydliwie, zaczyna krążyć po sieci.
W nocy nieoznakowany samochód policyjny zabija kibica. Oficjalnie – w skutek wbiegnięcia przez niego na drogę. Nieoficjalnie – idącego w grupie ludzi drogą niedostępną dla ruchu. Człowiek umiera, zostawiając żonę i dziecko. W mieście zaczynają się zamieszki. Cóż za przypadek, samo życie pokazuje, że reklamówka nie jest przesadzona. Spokojni ludzie są zagrożeni. Sami przecież widzimy. Kibole dymią, demolują, napadają na policjantów. Kibic szczęścia nie miał, ale ktoś jednak miał. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Prawda, sponsorze reklamy "Oni pójdą głosować"?