Szatkowski: Strategia dla armii
20/08/2012
562 Wyświetlenia
0 Komentarze
22 minut czytania
Wojna w Gruzji, zbliżenie niemiecko-rosyjskie, a także amerykański “reset” wobec Rosji i nieuchronne zmniejszenie obecności militarnej Stanów Zjednoczonych na kontynencie europejskim pokazały, że należy tworzyć własną politykę obronną.
Wciąż jednak jest wielu, którzy chcą bezkrytycznie adaptować cudze recepty do naszej sytuacji.
Jak mawiał Napoleon Bonaparte, do prowadzenia wojny potrzeba trzech rzeczy: pieniędzy, pieniędzy i jeszcze raz pieniędzy.
Podstawą polskiego potencjału jest wyższy niż średnia europejska, zagwarantowany ustawowo poziom wydatków obronnych w wysokości ok. 1,95 proc. PKB roku przedplanowego.
Obecnie większość państw w Europie przeznacza na swe siły zbrojne blisko 1 proc. PKB. Czynią tak kraje, które nie posiadają poważnych zagrożeń militarnych, a jednocześnie kryzys zmusza je do porzucenia większych ambicji militarnych. Jest także grupa państw, jak choćby Łotwa czy Litwa, które pomimo sąsiedztwa z Rosją z powodu kryzysu wydają bardzo mało na obronność, nawet proporcjonalnie do własnej wielkości (0,8 proc. PKB).
Powód? Smutna świadomość, że kraje te nie mają wystarczającej “masy krytycznej”, aby ich potencjał wojskowy mógł się liczyć w przypadku obcej agresji.
W okowach starych schematów
Polska “gra” w wyższej lidze. W sumach realnych obecny poziom wydatków – niespełna 30 mld złotych, lokuje nas, według Sztokholmskiego Międzynarodowego Instytutu Badań nad Pokojem, na 23. pozycji na świecie, przewyższając np. oficjalne wydatki Iranu. Jest to dwa razy więcej, niż wydaje samowystarczalna obronnie Finlandia i o nieco ponad jedną trzecią mniej niż taka potęga jak Izrael.
Z drugiej strony warto odnieść poziom polskich wydatków do państw europejskich, w których potencjał militarny jest istotną częścią ich polityki. Francja i Wielka Brytania przeznaczają na obronność ok. 2,3 proc. swojego PKB. Inne demokratyczne i wolnorynkowe państwa o podobnej do polskiej sytuacji geopolitycznej, takie jak Korea Południowa, Turcja, wydają jeszcze większą część swojego PKB, bez istotnego obciążenia ekonomii. Istnieje więc margines ekonomiczny do zwiększenia wydatków obronnych. Najpierw jednak należy nauczyć się racjonalnie wykorzystywać dotychczasowy poziom wydatków.
Dotychczas, pomimo rozmnożenia przez byłego ministra obrony narodowej Bogdana Klicha instytucji zajmujących się w MON zakupami, politykę resortu cechowała duża pasywność, brak długoletniej perspektywy i przejrzystości oraz dość anachroniczne podejście do określania zapotrzebowań.
W efekcie co roku MON oddawało do budżetu setki milionów niewydanych złotych, wyrzucano pieniądze na nie do końca potrzebny sprzęt, a od połowy zeszłej dekady nie sformułowano żadnego długoterminowego zakupu uzbrojenia na skalę programu F-16, Rosomak czy przeciwpancernego pocisku kierowanego Spike.
Jeszcze większy poziom niekompetencji występował na szczeblu międzyresortowym. Dla przykładu, w 2008 r. skasowano Narodowy Program Śmigłowcowy, który poprzez połączenie zakupów różnych resortów oraz skoordynowanie ich z polityką przemysłową miał obniżyć koszty zakupu i użytkowania nowych śmigłowców, a także uczynić z Polski zagłębie produkcji maszyn tego typu.
Zamiast uczestniczyć w konstruowaniu skomplikowanego i ryzykownego programu, dla urzędników MON wygodniejsze było kontynuowanie zakupów śmigłowców rosyjskich. Co z tego, że niedrogich, skoro pogłębiało to naszą zależność od dostaw części zamiennych i nie rozwijało rodzimego przemysłu.
Nie tylko sojusze
Nasze państwo i jego elity wciąż nie nawykły do myślenia w kategoriach interesu narodowego. Instytucje zajmujące się obronnością w zbyt dużej mierze są kontynuacją PRL, w którym przez dekady monopol na strategię posiadała Moskwa. Dlatego polską strategię bezpieczeństwa, i co za tym idzie, politykę obronną, przez większość dwóch ubiegłych dekad charakteryzowała duża płytkość.
Głównym celem wysiłków politycznych w dziedzinie bezpieczeństwa było zakotwiczenie w “bezpiecznej przystani” NATO i UE. Dopiero gdy staliśmy się członkami tych organizacji, zaczęliśmy się uczyć, iż są one sumą interesów państw członkowskich, że członkostwo w Sojuszu nie może być samo w sobie głównym celem strategicznym, ale raczej środkiem do ich osiągania. Klasycznym postawieniem wszystkiego na głowie była sytuacja, gdy w końcu lat 90. Polska wstrzymała się z opracowaniem własnej Strategii Bezpieczeństwa Narodowego, czekając na przyjęcie przez NATO Koncepcji strategicznej Sojuszu z kwietnia 1999 r. po to, żeby później się do niej dostosować.
Jedną z głównych naszych bolączek pozostaje wciąż brak adekwatnego, strategicznego kształcenia nie tylko kadr wojskowych, ale przede wszystkim cywilnych. Jak stwierdził, parafrazując znów Napoleona Bonaparte, twórca nowożytnej szkoły strategicznej w USA Bernard Brodie, “strategia jest zbyt ważna, aby ją pozostawić generałom”.
Cywilna kontrola nad siłami zbrojnymi to nie tylko zapobieganie zamachom stanu ze strony wojska. To także umiejętność przekucia celów politycznych na zadania dla zbrojnego narzędzia państwa, jakim jest wojsko. Paradoksalnie, wiele badań naukowych prowadzonych na Zachodzie, jak choćby przez prof. Barry´ego Posena, pokazuje na przykładzie Francji i Wielkiej Brytanii w latach 30. ubiegłego stulecia, że wojsko pozbawione efektywnej cywilnej kontroli degeneruje się i staje się mniej skuteczne wobec wyzwań, przed jakimi stoi państwo.
W przypadku naszego kraju problemem staje się nie tylko typowe dla każdej armii reprezentowanie przez wojskowych interesów swojej formacji czy swojego rodzaju sił zbrojnych. Część wyższej kadry wzorem minionych czasów nawykła bowiem do powierzchownego i bezrefleksyjnego kopiowania wzorców i dogmatów zagranicznych, które nie do końca przystają do wyzwań stojących przed Polską.
Dwa priorytety
Wycofanie znacznej części lądowych sił USA i demilitaryzacja Europy Zachodniej zbiega się z remilitaryzacją Rosji. Po okresie smuty lat 90. wojska rosyjskie odzyskały już swoją gotowość bojową.
Wojna w Gruzji w 2008 r. pokazała, że zawstydzająca Rosjan niekompetencja i rozprzężenie charakterystyczne dla pierwszej wojny czeczeńskiej odchodzą w przeszłość. W armii rosyjskiej postawiono na mobilność i gotowość do precyzyjnych uderzeń.
Co bardziej niepokojące, Rosjanie wykazują coraz większą skłonność do szantażu taktyczną bronią nuklearną. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że w sytuacji jakiegoś konfliktu z Zachodem Polska stałaby się celem odstraszającego ataku. Rosjanie sądzą najwyraźniej, że wzięcie na celownik Polski przyniesie jedynie minimalną groźbę adekwatnego odwetu.
Sąsiedztwo z Rosją to więc pierwszy czynnik, jaki musimy brać pod uwagę. Musimy być nie tylko gotowi na obronę terytorium naszego kraju. Warto pomyśleć również o takim potencjale odwetowym, który sprawi, że potencjalny agresor nie będzie uznawał Polski za łatwy i bezbolesny cel.
Drugi czynnik, także pod względem hierarchii ważności, to fakt, że jesteśmy w przymierzu ze Stanami Zjednoczonymi (do tego zasadniczo sprowadza się nasza obecność w NATO). Upatrując jednego z filarów naszego bezpieczeństwa w sojuszu z USA, powinniśmy starać się być postrzegani jako użyteczny sojusznik. Musimy być w większym stopniu przygotowani do działań poza obszarem naszego kraju. Co więcej, żeby maksymalizować swój wpływ polityczny, Polska powinna być gotowa do udziału w bojowej fazie interwencji zbrojnej, a nie tylko uczestniczyć w działaniach stabilizacyjnych.
Oba te czynniki generują często dość rozbieżne wymagania wobec naszych Sił Zbrojnych. Gotowość do działań poza granicami kraju to np. inwestycja w środki transportu i logistykę, które będą zmarnowanym wydatkiem odnośnie zadań w obronie terytorium krajowego. Szkolenie do walki z klasycznym przeciwnikiem także znacznie odbiega od szkolenia żołnierzy przygotowujących się do operacji okupacyjnych za granicą.
Biorąc pod uwagę wyzwania stojące przed Polską, priorytet powinniśmy przyznać misji związanej z obroną terytorium. Natomiast z myślą o zdolności do działań poza obszarem kraju należy rozwijać tylko takie jej rodzaje, jakie będą także przydatne do obrony kraju. Uwarunkowania geograficzne sprawiają, że kluczowa rola w zadaniu obrony naszego kraju przypadnie środowisku lądowemu. Na ich korzyść działać będą nastawione przede wszystkim defensywnie siły powietrzne. Lotniczy i uderzeniowy komponent sił powietrznych może jednocześnie wykonywać zadania ekspedycyjne i interwencyjne w ramach międzynarodowej koalicji. Jedynie pomocnicza rola, w przypadku obrony przed klasyczną agresją, przypada w naszym wypadku Marynarce Wojennej. Ten rodzaj Sił Zbrojnych jest za to bardzo przydatny i efektywny w przypadku działań ekspedycyjnych.
Bez rezerw kadrowych
Niestety, w odniesieniu do żadnego z wymienionych dwóch wyzwań nie możemy uznać stanu Wojska Polskiego za zadowalający.Mamy co prawda największe siły lądowe spośród państw między kręgiem polarnym a Morzem Czarnym, ale na czas wojny bylibyśmy w stanie wystawić jedynie kilkadziesiąt tysięcy wojsk w polu.Wielokrotnie mniej ludna od nas Finlandia w razie potrzeby jest w stanie wystawić trzy razy większe siły zbrojne niż Polska obecnie.
W wyniku pospiesznej, dyktowanej względami marketingu politycznego decyzji o zawieszeniu poboru Polska została bez systemu kształtowania rezerw osobowych dla armii. Eksperyment z Narodowymi Siłami Rezerwowymi (NSR) nie powiódł się – obsadzono jedynie połowę z planowanych 20 tysięcy stanowisk.
Zresztą nawet w wypadku powodzenia ta liczba byłaby daleko niewystarczająca. Na pewno pozytywnym krokiem byłoby stworzenie terytorialnego komponentu NSR – oddziałów złożonych z ochotników dedykowanych do obrony określonych rejonów i przywiązanych do nich.
Tego typu formację należy tworzyć we współpracy z wieloma paramilitarnymi organizacjami, które powstają jak grzyby po deszczu i mogłyby pomóc w odbudowie etosu żołnierskiego. Jednak całą kadrę zawodową naszych Sił Zbrojnych trapią problemy związane z niezadowalającymi uposażeniem i poziomem innych świadczeń, a także nieustanna niepewność dotycząca systemu emerytalnego.
Odpowiedź na Iskandery
Jeśli chodzi o sprzęt, to zaczynając od Wojsk Lądowych, na papierze jesteśmy pierwszoligową potęgą. Mamy najwięcej czołgów na zachód od Bugu (ponad 900). Potężnie pod względem liczb prezentuje się nasza artyleria (1102 sztuki powyżej kalibru 100 mm). Jeśli jednak chodzi o jakość, to za nowoczesne należy uznać tylko czołgi Leopard 2 A4, które w liczbie 128 tworzą pięść pancerną 10. Brygady Kawalerii Pancernej. Względnie nowoczesne są 232 czołgi PT-91 Twardy.
W światowej czołówce znajdują się kołowe transportery Rosomak, choć nadal nie ma zapowiadanych specjalistycznych wersji na tym podwoziu. Piętą achillesową wojsk zmechanizowanych i pancernych są za to przestarzałe gąsienicowe bojowe wozy piechoty BWP 1. Zaniechano ich modernizacji, natomiast od lat MON nie jest w stanie wypracować koncepcji ich zastąpienia.
Jeśli chodzi o artylerię, to nowoczesne są jedynie zmodernizowane w Polsce artyleryjskie wyrzutnie rakiet Langusta – zastępują one posowieckie wyrzutnie BM 21. Wymiany wymaga większość samobieżnej artylerii lufowej, w tym zwłaszcza ponad pięć setek lekkich haubic typu Goździk. Huta Stalowa Wola dopiero rozkręca produkcję nowoczesnej i potężnej armatohaubicy Krab.
Jej program został niepotrzebnie spowolniony na początku zeszłej dekady. Powodem było bezmyślne zapatrzenie w ówczesne trendy w armii amerykańskiej. Toczą się również prace koncepcyjne nad projektem HOMAR, czyli potężną i dalekosiężną artylerią rakietową tzw. MLRS. Jej wariant wyposażony w amerykańskie precyzyjne pociski ATACMS miałby zasięg około 300 km i mógłby być przynajmniej częściową odpowiedzią na groźbę stanowioną przez rosyjskie systemy Iskander, które lada chwila mają być rozmieszczone na Białorusi i w Kaliningradzie.
Zadowalający wydaje się stan wojsk aeromobilnych – popularnych czerwonych beretów. Kompleksowego programu, a nie pojedynczych przetargów, wymaga za to oparte na śmigłowcach i bezpilotowych statkach powietrznych lotnictwo wojsk lądowych. W dobrym kierunku zmierza modernizacja systemów łączności, choć wiele jeszcze należy w tej kwestii zrobić, szczególnie w zakresie łączności dalekiego zasięgu. Podobnie określić należy opartą na krajowych produktach modernizację obrony przeciwlotniczej wojsk lądowych, o najkrótszym zasięgu.
Co się tyczy zdolności wojsk lądowych do działań ekspedycyjnych, to niewątpliwie są one w stanie wystawić kontyngent do działań stabilizacyjnych. W chwili obecnej nie są one jednak gotowe do szybkiego udziału w walkach o wysokim natężeniu daleko poza granicami kraju.
Duma F-16
Siły Powietrzne RP, a szczególnie lotnictwo, są nowoczesnym rodzajem sił zbrojnych. Pod względem liczby i wyposażenia nie mamy się czego wstydzić. Nasze trzy eskadry F-16 Block 52 są jednymi z najnowocześniejszych samolotów wielozadaniowych w Europie. Zadowalający jest stan dwóch eskadr wyposażonych w MiG-i 29. Problemem jest odwlekanie decyzji dotyczącej następcy szturmowych SU-22 stanowiących wyposażenie kolejnych dwóch eskadr. Ta decyzja powinna być podjęta razem z decyzją o zakupie nowego samolotu szkolenia zaawansowanego. Być może, ze względów ekonomicznych, te dwa typy statków powietrznych powinny być zunifikowane.
Największą słabością tego rodzaju sił zbrojnych jest rakietowa obrona powietrzna. Zarówno bazy lotnicze, jak i kluczowe ośrodki naszego kraju nie są wystarczająco osłonięte ani przed atakiem lotniczym, ani tym bardziej rakietowym. Udział naszych F-16 w elitarnych ćwiczeniach Red Flag na Alasce pokazuje, że Siły Powietrzne będą mogły w przyszłości we współpracy z sojusznikami podjąć także bojowe zadania ekspedycyjne. Nadal jednak nie mamy wyposażenia i przygotowania do przełamywania obrony powietrznej i kontruderzeń lotniczych na terytorium przeciwnika.
Nasza Marynarka Wojenna przedstawia, jak wiadomo, najmizerniejszy stan ze wszystkich rodzajów Sił Zbrojnych. Od prawie dwóch dekad była zasilana jedynie wycofanymi przez sojuszników okrętami, nie otrzymała żadnej prawdziwie nowoczesnej jednostki. Ten stan rzeczy wynika w dużej mierze ze wspomnianej jej pomocniczej roli w przypadku agresji na Polskę. Wydaje się, że przyjęty kierunek na obronę wybrzeża w oparciu o baterie rakietowe, siły minowe oraz rozwój sił podwodnych i przeciwpodwodnych jest racjonalny.
Martwi tylko dość długi czas wprowadzenia nowych okrętów podwodnych. Te okręty powinny stanowić bojowy trzon jednostek pływających naszej Marynarki Wojennej. Powinny posiadać zdolność do wykonywania precyzyjnych ataków rakietowych na cele na lądzie, a także przerzutu oddziałów specjalnych.
Najmłodszy rodzaj polskich Sił Zbrojnych, czyli wojska specjalne, ma dość duży potencjał. Jednostki bojowe cechuje dość wszechstronna kompozycja. Brakuje jednak własnych samodzielnych środków przerzutu, a także środków łączności na daleką odległość. Rodzi się także pytanie, czy nasze państwo ma pomysł, jak wykorzystać to precyzyjne i skuteczne narzędzie. Analizując inne zdolności bojowe naszych Sił Zbrojnych, warto zwrócić uwagę, że w dziedzinie strategicznego rozpoznania satelitarnego i rozpoznania sytuacji powietrznej jesteśmy zależni od naszych sojuszników i od NATO jako organizacji.
Trzeba też zastanowić się, jak rozwinąć zdolność nie tylko do ochrony przed atakami cybernetycznymi, ale także do dokonania strategicznych cybernetycznych uderzeń odwetowych, zgranych z operacjami psychologicznymi.
Podsumowując – Polskę stać na posiadanie znaczących i efektywnych Sił Zbrojnych. Ten potencjał nie został jednak do tej pory wykorzystany wystarczająco dobrze.
Tomasz Szatkowski jest prawnikiem i absolwentem Wydziału Studiów Wojennych King´s College London. Pracował na stanowiskach kierowniczych m.in. w KPRM, Bumarze sp. z o.o. oraz TVP SA. Ekspert ds. polityki obronnej w Centrum Analiz Fundacji Republikańskiej oraz w Instytucie Kościuszki. Autor jest stałym współpracownikiem Rzeczy Wspólnych.
Tekst został opublikowany w “Naszym Dzienniku”
16.08.2012