Bez kategorii
Like

Gitara…

20/08/2012
660 Wyświetlenia
0 Komentarze
7 minut czytania
no-cover

– Wyrzucę to cholerstwo ! Na śmietnik wyrzucę !
Niósł się po tonącym w półmroku korytarzu akademika krzyk i dziwne pobrzękiwanie…

0


– Ooooooo, Józuś znów wkurzony, pewnie przynapity – wspinając się po schodach poznaliśmy głos kolegi z Akademii Sztuk Pięknych. Za chwilę go ujrzeliśmy – stał oparty o ścianę z niemiłosiernie skrzywioną miną, jedną ręką masując okolice żeber, a drugą szarpiąc za zerwany pasek pobrzękującej na posadzce gitary…
– Józuś, co ci ??
– A jakaś (tu poleciała wiązanka pod adresem nieznanej mamusi i jej prowadzenia się) znów ukradła żarówkę, potknąłem się na schodach i się nadziałem. Na to – zaszurał znów gitarą.
– Ty poważnie chcsz ją wyrzucić ??? – spytałam.
– Noooooo, poważnie !
– To daj mi ją !
– A bierz ! – wręczył mi pasek, wykręcił się na pięcie i poszedł postękując w stronę schodów…

I tak stałam się posiadaczką gitary, pierwszej własnej w życiu…. To był całkiem dobry czeski instrument o nośnym ale miękkim brzmieniu. Nic, że fabryczna. Od dawna miałam na nią oko bo dobrze stroiła i menzura pasowała mi do ręki ale Józek nie chciał się z nią rozstawać. Nie chciał również wymienić metalowych drutów na porządne struny.
Kupiłam i wymieniłam. I wtedy usłyszałam jej prawdziwe brzmienie – aksamitne, szlachetne jak na jej „plebejskie” pochodzenie tony, niosące się daleko i miłe dla ucha.

…Grać nauczyłam się jako dziecko. W domu mieliśmy lutnię, którą uciekający w 1945 r. z Gdańska Niemcy zapomnieli zabrać opuszczając mieszkanie i tak stała się pierwszym ruchomym inwentarzem moich Rodziców. Pamiętam ją jak dziś – miała piękny złocisty kolor, zgrabną rzeźbioną główkę i misternie wykonaną rozetkę. I co najważniejsze – miała komplet strun. Na niej się wprawiałam, próbowałam chwytów „na ucho” ale niestety dźwięki uciekały przez szpary rozeschniętego pudła rezonansowego. Gdy zaczęłam naukę w szkole muzycznej znalazł się lutnik, który posklejał pałąkowate listwy i wreszcie tony z muśniętych palcami strun, wpadając do środka nie uciekały już szczelinami. Wirowały tam nabierając mocy i barwy by w końcu trafić do ucha….

Co stało się z lutnią ? Trafiła do muzeum, choć właściwie to wiem tylko tyle, że wyjeżdżając z Polski przekazałam ją muzeum. Może jest eksponatem, a może… rozpadła się pokryta kurzem zapomnienia w muzealnym magazynie ? Nie wiem…

Moja pierwsza własna gitara, ta józkowa… właściwie to tylko ja miałam do niej szczęście, w innych rękach zamieniała się w łamacza żeber. Józkowi podczas „nadziania się” na ciemnych schodach pękły 2 żebra. Potem wypożyczona znajomemu na jakąś domową imprezkę, w analogicznych okolicznościach i z analogicznym skutkiem poturbowała go ale incydent ten i dla niej zakończył się tragicznie – skończyła doszczętnie zgnieciona jego spadającym ze schodów ciałem. Pozostał tylko stary pasek i wspomnienie jej pięknego brzmienia, pieszczącego i ucho, i duszę…

Dusza…

Tak jakoś dziwnie się składa, że gdy myślę o jakimś instrumencie muzycznym, to zawsze uporczywie narzuca mi się asocjacja z… duszą ludzką. Każdy człowiek ma duszę, każdy instrument też ma duszę. Jeden zamkniętą w drewnianym kołku przekazującym drgania z górnej deki na dolną, inny w kawałku trzciny, nawet taki kocioł obciągnięty psią skórą ma duszę, zaklętą w pałeczkach uderzających w jego membranę. A gitara ? Gdzie ma duszę lutnia lub gitara, które poza kołkami do strojenia innych nie posiadają, stroika nie mają, pałki nie służą do wydobywania z nich dźwięku ?….. A co gdy z jednego instrumentu korzysta kilku wykonawców i w rękach każdego brzmi on inaczej ? Moja gitara w rękach Józka brzmiała po józkowemu, gdy grał na niej ktoś inny brzmiała niby tak samo ale tylko niby. Gitara Segovii, Elvisa, Lenona… czy brzmią tak samo w innych rękach ? Gdzie mają duszę organy kościelne ? Dlaczego słuchając jednego wykonawcy i jego instrumentu przystajemy, słuchamy i idziemy dalej jakby nigdy nic, bez wrażeń, bez żadnego śladu w pamięci, a innego moglibyśmy słuchać bez końca, wracamy do niego, szukamy kolejnych nagrań ?

Musiałam sporo lat przeżyć i na ich przestrzeni musiało wydarzyć mi się to wszystko co się wydarzyło, musiałam spotkać w swym życiu wszystkie te osoby, które spotkałam, niektóre z nich w jakiś sposób miały i mają swój udział w nim. Musiałam dotknąć wielu instrumentów muzycznych by mogła powstać ta opowieść, bym podczas jej pisania odkryła coś… Nie wiem – dla siebie tylko, może dla innych też… Może takiego odkrycia dokonali przede mną inni ?…

Każdy instrument ma duszę ale…. dopóki człowiek nie dotknie jej swoją, nie tchnie w nią życia, będzie martwa.
Ot, i cała tajemnica…

 

Zapraszam na koncert. Jest tu: http://niepoprawni.pl/blog/1792/gitara

 

____________

Z cyklu „Tajemnice instrumentów” by contessa

http://contessabalcanese.nowyekran.pl/post/70574,harfa

http://contessabalcanese.nowyekran.pl/post/71218,kontrabas

Foto: www.pamietnikgitarzysty.wordpress.com

0

Bez kategorii
Like

Gitara

09/04/2012
0 Wyświetlenia
0 Komentarze
6 minut czytania
no-cover

Takie luźne przemyślenia.

0


 Mieszkałem przy granicy z Niemcami. Pół miasta było Polskie, a pół Niemieckie. Potrzebowałem śrutu do wiatrówki. Takowy sklep był po stronie Niemieckiej. Pod granicę podjechałem swoim wspaniałym samochodem: był wygodny, cichy. Komfortowy. Wzbudzał zachwyt innych. Lubiłem go i byłem z niego dumny.

Na stronę niemiecką przeszedłem na piechotę. Ukochany samochód zostawiłem na parkingu po polskiej stronie. Ponieważ nie wiedziałem gdzie jest sklep musiałem spytać o drogę. Zaczepiłem pierwszego lepszego Niemca. Skinął ręką bym poszedł za nim. Byłem pewien, że sklep jest w pobliżu i do niego właśnie idziemy. Myliłem się. Szliśmy do samochody Niemca. Stał niedaleko. Nowy model najbardziej luksusowego modelu merca. Wyglądał jak spod igły. Zaprosił mnie do środka i pojechaliśmy do szukanego przeze mnie sklepu. Widać było na pierwszy rzut oka, że tego Niemca w tym sklepie dobrze znają i darzą wielkim szacunkiem. Szybko mnie obsłużono. Niemiec zaproponował, ze mnie podwiezie z powrotem do granicy, lecz nie skorzystałem. Poszedłem na piechotę. Mój samochód już nie wydawał mi się taki piękny. Wystarczyło zalewie parę minut prawdziwego luksusu, abym stracił do niego serce. Powiem więcej. Wydawał mi się wstrętnym gruchotem. Wkrótce się go pozbyłem.

Najwspanialszym zespołem muzycznym wszech czasów byli dla mnie Beatlesi. Byłem zafascynowany ich muzą od dziecka. Znałem ich wszystkie utwory, życiorysy. Nawet chyba lepiej od nich samych. Nawet nauczyłem się grac na gitarze dzięki nim.

Kiedyś miałem jakąś przygodę ze studiem nagrań. Co prawda już ponad dwadzieścia lat grałem na instrumencie i wydawało mi się nawet, że robię to dobrze. Niestety – wydawało mi się. Profesjonalne granie to inna bajka niż amatorszczyzna. Liznąłem przy okazji sam nieco tego profesjonalizmu.

Dobrze? Nie za bardzo. W domu nie miałem tego całego sprzętu studyjnego, a słuchanie na moim stało się nieznośne. Poza tym zamiast cieszyć się muzyką, to cały czas myślałem jakby brzmiała na dobrym sprzęcie, jakich efektów użyto w czasie nagrywania, co bym zrobił, aby poprawić ewentualne błędy. Muzyka przestała mi sprawiać przyjemność. Nie słuchałem jej kilka lat. Dopóki kolega mi nie dał mi odpowiedniego sprzętu.

Syn dziewczyny miał w szkole zajęcia muzyczne. Zafascynowała go gitara. Dziewczyna postanowiła mu ją kupić. Jakąś tanią na początek. Do nauki przecież nie potrzeba nic rewelacyjnego. Nie było poza tym wiadomo czy zapał do grania na instrumencie nie jest słomiany. Tu zrobiłem weto. Nie zniósłbym nawet samej świadomości tego, że obcuję pod jednym dachem, z jakimś chińskim badziewiem. Postawiłem ultimatum: albo coś porządnego, albo wcale. Stanęło na wcale. Nie stać nas było na instrument z prawdziwego zdarzenia. Znowu przyszedł z pomocą kolega. Który notabene ma własne studio nagrań, a w nim koszmarnie drogi sprzęt. Dostałem gitarę. Jest piękna, a brzmienie szlachetne. Niestety sprawdziły się mojee przewidywania: zapał był słomiany. A gitara stała się powodem moich dodatkowych cierpień. Bo jak nazwać koszmar łasucha: sklep pełen słodyczy i nic nie można skosztować. Czasami biorę gitarę i podziwiam. Wykonanie, dźwięk. Ale przez chorobę sam nie zagram.

Dziecko chce teraz grać na klawiszach. Na szczęście takowe posiadam.

Morał? Jeśli w ogóle jest to dla każdego będzie inny.

…………………………………………………………………………………….

………………………………………………………………………………..

Rozpadają mi się neurony. Coraz trudniej skupić mi myśli.

Pieniądze w całości są przeznaczone na rehabilitację.

 

JAK PRZEKAZAĆ 1%

Wypełniając zeznanie PIT, należy obliczyć podatek należny wobec Urzędu

Skarbowego.

 

W rubryce WNIOSEK O PRZEKAZANIE 1% PODATKU NALEŻNEGO NA RZECZ ORGANIZACJI

POŻYTKU PUBLICZNEGO (OPP)

* Wpisać numer KRS: 0000270809

* Obliczyć kwotę 1%

 

W rubryce INFORMACJE UZUPEŁNIAJĄCE (bardzo ważne!)

* Marian Stefaniak 1297

 

 

Darowizny:

Fundacja Avalon – Bezpośrednia Pomoc Niepełnosprawnym,

Michała Kajki 80/82 lok. 1, 04-620 Warszawa

nr rachunku odbiorcy: 62 1600 1286 0003 0031 8642 6001

Prowadzone przez: BNP Paribas Bank Polska SA

Tytuł wpłaty: 1297 Marian Stefaniak

 

Przelewy zagraniczne:

International Bank Account Number

IBAN: PL62 1600 1286 0003 0031 8642 6001

SWIFT/BIC: PPAB PLPK

0

Mefi100

275 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
343758